poniedziałek, 23 sierpnia 2021

W mieście królów #1

Od czego zaczęliśmy zwiedzanie Krakowa? Od Wawelu rzecz jasna. Wawelskie wzgórze mogliśmy podziwiać zaraz po przyjeździe do Krakowa. Muszę przyznać, że za każdym razem robi wrażenie. Nic więc dziwnego, że pierwszego dnia nasze kroki jakoś tak naturalnie skierowały się na górujące nad Wisłą wzniesienie. I to nie była jedyna wizyta. Dozowaliśmy sobie przyjemności.  Podczas pierwszej wizyty skupiliśmy się na Zamku Królewskim.
W niedzielny poranek wkroczyliśmy na Wawel Bramą Herbową mijając Wieżę Zegarową, w której bije serce Polski oraz pomnik Tadeusza Kościuszki, na którego ślady jeszcze nie raz trafimy podczas wizyty w Krakowie. Obok Piłsudskiego generał stał się dla Tygrysa ważną postacią z naszej historii. 


Tym razem zdecydowaliśmy się na zwiedzanie Zamku. Stojąc w kolejce mieliśmy chwilę, żeby dokonać wyboru zamkowych atrakcji. Ograniczał nas czas i wytrzymałość małego podróżnika. Zdecydowaliśmy się na Reprezentacyjne Komnaty Królewskie, Skarbiec Koronny i Zbrojownię, Sztukę Wschodu. Namioty Tureckie, Smoczą Jamę i Ogrody królewskie. Zostawiliśmy kilka punktów na kolejny raz, choć żałuję, że nie weszliśmy na Basztę Sandomierską. Ale atrakcji i tak było sporo. Oboje z Tatą Tygrysa moglibyśmy nie wychodzić z zamku. Podziwiać każdy arras. Dla nas to historia na wyciągnięcie dłoni. Dla Tygrysa trasa po komnatach była nieco za długa. Ale myślę, że coś tam Mu w głowie zostanie. Szczególnie interesowały go arrasy z przedstawieniami biblijnymi. I rzecz jasna broń na wystawie "wschodniej". 










Wielką przyjemność mieliśmy ze spacerowania po ogrodach królewskich. Dodatkową atrakcją okazały się rzeźby Pana Wilkonia. Niesamowity zwierzyniec zaklęty w drewnie. Tatę Tygrysa do tego stopnia zachwycił sad owocowy z krzakami dzikiej róży ujęty drewnianym ogrodzeniem, że sadzonki już zamówione, grządka wytyczona i przegląd zapasów drewna zrobiony. Nie zdziwię się, jak przed zimą za oknem będę miała namiastkę wawelskich ogrodów. Cóż... dla każdego coś innego. Ja nie pogardziłabym jeszcze nawet najmniejszą rzeźbą Wilkonia w tym naszym ogródku. Po przeczytaniu książki mam ochotę na więcej. Także liczę w tym roku na wycieczki śladami artysty. Wiem, że i Tygrysowi rzeźby się spodobały. Dopominał się o zdjęcie przy każdym zwierzaku, a nie jest miłośnikiem przystanków na fotografie. 











Oczekując na godzinę wejścia do skarbca odpoczęliśmy na zamkowym dziedzińcu. A potem jeszcze więcej śladów królewskiej przeszłości naszego państwa.  Wśród nich ten szczególny. Szczerbiec. Miecz koronacyjny polskich królów. Niesamowite to uczucie. Historia na wyciągnięcie dłoni. Żal tylko, że wiele skarbów naszej historii utraciliśmy bezpowrotnie.


Wreszcie przyszedł czas na miejsce najbardziej pożądane przez najmłodszego członka naszej rodziny. Fascynacja bronią nie mija, więc Tygrys nie mógł doczekać się wizyty w zbrojowni. Choć mam wrażenie, że był nieco przytłoczony liczbą zgromadzonego w niej dobra. Ale najważniejszy zabytek był - zbroja husarska. Cóż takiego jest w niej, że fascynuje kolejne pokolenia. 







Kolejna atrakcja dla Tygrysa - Smocza Jama. Nie ma chyba dziecka, które nie zna legendy o smoku wawelskim. Dla Synka bardzo podobało się najpierw schodzenie w dół licznymi schodami, a potem podążanie jaskiniami pod wawelskim wzgórzem. O wiele bardziej chyba niż sam posąg smoka. A nie był to koniec wycieczki śladami krakowskich legend. Z Wawelu ruszyliśmy na rynek w poszukiwaniu noża z historii o dwóch braciach, budowniczych Kościoła Mariackiego. 




To nie koniec naszego niedzielnego zwiedzania. My z chęcią usiedlibyśmy sobie w Rynku i zwyczajnie cieszyli chwilą, czekając na kolejny hejnał z Wieży Mariackiej. Ale nie z Tygrysem takie numery. Włóczenie się bez celu też u nas się nie sprawdza, zwykle kończy się kłótnią. Najzdrowiej było znaleźć nową atrakcję. I taką dla nas dorosłych i dla Tygrysa. Wybraliśmy Muzeum Książąt Czartoryskich. Nie mieliśmy jeszcze okazji zwiedzać tego muzeum po remoncie, a czekaliśmy na ten moment. Budynek z przeszklonym holem robi wrażenie. Kolekcja jeszcze większe, choć mam niedosyt. Zwiedzanie z Siedmiolatkiem u boku było bardzo trudne. Synek najchętniej przebiegłby to muzeum. I nie mam mu za złe, bo to jeszcze nie ten czas. Może kiedyś dokładniej przyjrzymy się tej niesamowitej kolekcji, która stanowi zalążek polskiego muzealnictwa. Ale nie ma tego złego... Drugą część muzeum stanowi wystawa "Źródła. Galeria Sztuki Starożytnej", co do której wiedzieliśmy, że zainteresuje Tygrysa. Sarkofagi, wazy, kamienne rzeźby... Niezmiennie nas zachwycają, tym bardziej ostatnio, kiedy dzięki prawie Siedmiolatkowi odświeżyliśmy swoją wiedzę. Wystawa, choć w nowej odsłonie, w zestawieniu z ostatnio otwartą galerią w Muzeum Narodowym w Warszawie trochę traci, ale przekrój zbiorów i ich geneza robią swoje. 









Na koniec długiego pierwszego dnia w Krakowie, spacer Rynkiem, msza w  kościele św. Piotra i Pawła i powrót Grodzką, a potem u stóp Wawelu do hotelu. 


Niebawem kolejna relacja. Tym razem z solą w tle. 

6 komentarzy:

  1. Wawel mam pod nosem od zawsze, ale ten dreszcz emocji, gdy się wejdzie na wzgórze i dziedziniec - nigdy nie mija :) Wspaniałe miejsce. Cieszę się, że Tygrysowi się podobało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wawel to moc wzruszeń, zachwytów, piękna, historii. Wszystko na niewielkiej w sumie przestrzeni. A przecież jeszcze wokół tyle dobra :)

      Usuń
  2. Ile atrakcji jednego dnia :) Chyba Tygrys zasypiał wieczorem bez problemu?
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po powrocie czekały jeszcze inne atrakcje. Telewizor. Cóż, w domu nie ma :)

      Usuń
  3. Kraków ma w sobie coś magicznego jak dla mnie. Widać że Tygrys zadowolony 😉

    OdpowiedzUsuń