Domek przywitał nas bogactwem urodzaju. Trawa do podwójnego strzyżenia. Kilkanaście kilogramów cukini do przerobienia. Pomidorki w tunelu. Dżungla w warzywnych skrzynkach. I pierwsze nasze jabłuszka na drzewkach. Radość ze zbiorów przyćmiła tęsknotę za Krakowem i górami.
Niesiona wspomnieniami przetrwałam wtorek w pracy. Niestety musiałam następnego dnia po powrocie zameldować się w firmie. Tata z Tygrysem mieli jeszcze kilka dnia dla siebie. Korzystali ze słoneczka, a ja siedziałam za biurkiem i każdy kolejny dzień był trudniejszy. Zmęczenie zrobiło swoje. W kolejnym roku zmiana harmonogramu urlopowego :)
W zasadzie to wrażeniami z tych dni powinni podzielić się Chłopcy, ale coś się nie rwą. A skoro jeszcze coś pamiętam, postaram się utrwalić. Zdjęcia będą podpowiedzią.
Przed południem Chłopaki mieli czas dla siebie. Z opowieści wiem, że jego większość pochłaniała im gra w piłę (najnowsza pasja Tygrysa) i zabawy w wojnę/powstania/bitwy itp. Akcesoriów do tych zabaw nie brakuje.
Kolejne dni mi się zatarły. Upłynęły pewnie pod znakiem codziennych obowiązków i małych przyjemności, ale również pracy. Plony kiedyś było trzeba przerobić. Spiżarka zapełniła nam się solidnie. Keczup mamy zamknięty w słoikach na różne sposoby. Szkoda tylko, że nasze Dziecko nie przepada za takimi smakami. Po drodze był basen. Dojechały nasze kolejne starocie - fotele ze starego domu dziadków. Na podwórku pojawiła się nowa rabatka pod nasz wawelski ogród (kto czytał ten wie), 60 krzaków dzikiej róży już zamówiłam.
Z naszymi dzieciorami (osobistym i sąsiedzkimi) podziałaliśmy trochę artystycznie. A same z siebie po dwóch miesiącach wakacji chwyciły za książki. Najstarsza z towarzystwa wsiąkła w jakąś lekturę dla nastolatków, a młodsze z nudów dotrzymywały Jej towarzystwa. Na zdjęciu pięknie to wygląda, ale trwało chwilę.
Niedziela wypisana z życiorysu, bo w pracy. Szkoda nm tego czasu, który tracimy z Tygrysem, ale co zrobić. Życie. Oby za często się nie powtarzało, a przy nowym szefostwie różnie to może być.
Kolejny tydzień poza poniedziałkiem już oboje spędziliśmy w pracy. Tygrys z Dziadkami. Skończyliśmy go na warsztatach w jednej z białostockich bibliotek. Staram się wynajdować dla Tygrysa jakieś ciekawe zajęcia, żeby trochę Go oswoić z obcymi dziećmi. Tym razem było to również wyzwanie dla Jego Taty, który jeśli chodzi o relacje z obcymi ludźmi/integrację ma podobnie, jak nasz Syn. Obawiałam się, że to Mąż wyjdzie pierwszy. Ale dał radę, miała dać przykład Dziecku. I myślę, że fajnie się bawiliśmy, bo zabawa była istotą warsztatów. Wróciliśmy dość późno do domu, bo zajechaliśmy jeszcze na kolację do białostockiej Babci. A sobota jakaś taka leniwa i nerwowa. Zbliżający się rok szkolny daje o sobie znak. Wieczorem przepadliśmy na herbatce u sąsiadek, a niedzielę spędziliśmy w cudownym towarzystwie naszych Przyjaciół. Kochana... wiem, że zaglądasz. Jeszcze raz dziękuję. Za wspólny czas i za to, że jesteście w naszym życiu. Mamy już swoją tradycję. To chyba już nasze trzecie wspólne zakończenie wakacji. Mam nadzieję na kolejne.
Koniec sierpnia to pierwsze rozpalanie kozy. Jesień coraz bliżej.
Ogień robi klimat, ale trudno mi było zabrać się za jakieś przyjemności. Jedna skromna lektura, kilka zaczętych i zaledwie kilka rządków na szydełku. Zmęczenie materiału mnie dopadło. Mam nadzieję na bardziej pod tym względem owocny wrzesień.
Ostatnie dni wakacji Chłopaki znowu mieli dla siebie. Na szczęście we wtorek pogoda ciut się poprawiła. Wakacje zakończyliśmy na Eucharystii, albo inaczej rok szkolny zaczęliśmy z Panem Jezusem. I to i to. Mieliśmy za co dziękować i co ofiarować, bo sami temu, co przed nami nie podołamy. A o wrażeniach związanych ze szkołą już za moment. Jak tylko poukładam w głowie to wszystko. Póki co, nie dowierzam, że to się dzieje.
Urodzaj to dobra rzecz - należy się cieszyć :) Tym bardziej, że spiżarnia jest pełna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.