piątek, 20 sierpnia 2021

No to w drogę!

W drogę ruszyliśmy dwa tygodnie temu, w sobotę 7 sierpnia. A teraz, spisując wspomnienia i wrażenie z wyjazdu będę miała okazję do kolejnej, choć sentymentalnej już, podróży.

Jak wspominałam w poprzednim wpisie, podróż z Tygrysem, która zajęła nam cały dzień, nie była taka trudna. Zaplanowaliśmy jeden dłuższy postój mniej więcej w połowie drogi, żeby rozprostować kości, zobaczyć coś ciekawego i urozmaicić dziecku dłużącą się drogę. Koniec końców wyszły nam dwa dłuższe przystanki, połączone ze zwiedzaniem muzeum. 

Pierwszy odpoczynek (planowany) zrobiliśmy w Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie. Przyznaję, że o "Szkole Orląt" słyszałam, ale nie miałam pojęcia, że obok jest tak ciekawe muzeum. Cóż, w czasach przed dzieckiem zatrzymywaliśmy się w bardziej romantycznych miejscach, jak chociażby Kazimierz nad Wisłą. Teraz wybieramy miejscówki, które przypadną do gustu prawie Siedmiolatkowi. Wspomniane muzeum to był strzał w dziesiątkę. Choć zdecydowanie lepiej czuję się podczas podróży autem niż samochodem i nie jest specjalną fanką czy znawczynią historii polskiego oręża, z przyjemnością zwiedziłam dęblińskie muzeum. Chłopaki tym bardziej. 

Już pierwsza ekspozycja "Historia polskiego lotnictwa wojskowego" robi wrażenie. Prezentuje różnego rodzaju zabytki (dokumenty, odznaczenia, fotografie) związane z polskimi lotnikami, ale z pewnością największe wrażenie na małym gościu zrobiło umundurowanie oraz wyposażenie, a szczególnie broń. Do tego modele i repliki statków powietrznych oraz fragmenty zestrzelonych samolotów. Niewątpliwą atrakcją dla Tygrysa był mundur żołnierza błękitnej armii, o której to wielokrotnie czytaliśmy.










Mnie zwykle urzekają rekonstrukcje. Nie zabrakło ich również w Muzeum Sił Powietrznych. W replice "domku pilota" z czasów Bitwy o Anglię niemal czujemy napięcie lotników oczekujących na dźwięk dzwonu alarmowego. Co ciekawe oprócz zabytków zobaczymy tu rekwizyty używane na planie filmu "Dywizjon 303. Historia Prawdziwa". 





Tygrys, który za manekinami w muzeum nie przepada, z niecierpliwością wyczekiwał więc momentu wyjścia na wystawę plenerową, a w sczególności  zajrzenia do wnętrza dwóch statków powietrznych. Zanim to zwiedziliśmy hangar i prezentowane w nim piękne okazy. Następnie oodbyliśmy spacer wśród kilkudziesięciu potężnych maszyn wykorzystywanych przez polskie lotnictwo. Na ekspozycji znalazły się m. in. myśliwce, bombowce, samoloty szturmowo-bombowe, śmigłowce oraz sprzęt lotniskowy. Wrażenie robiły również urządzenia treningowe. Muszę przyznać, że zwykle takie miejsca kojarzą mi sie ze złomowiskiem, ale część plenerowa wystawy w Dęblinie prezentuje się przyzwoicie. Wiele maszyn wymaga konserwacji, ale nie przytłaczają jakimś opłakanym stanem. Dodam jeszcze, że pod skrzydłami trafiliśmy na zagrodę z kozami. Podejrzewamy, że to ekologiczny modele kosiarek.










I wreszcie przyszedł tak długo wyczekiwany przez Tygrysa moment. Mógł wejść do wnętrza dwóch statków powietrznych (cieszymy się, że mimo pandemii było to możliwe). Pierwszy to samolot prezydencki Jak-40. Na mnie zrobił jakieś takie przygnębiające wrażenie, ale dziecko było zachwycone. Szkoda, że można było jedynie zajrzeć do kokpitu. Za sterami nie udało się zasiąść, za to w części dla pasażerów można było zająć miejsce w fotelach, w których zapewne przed laty zasiadali prezydenci. Druga atrakcja, to wizyta na pokładzie Mi-6A, największego helikoptera, który służył w polskiej armii. Jego powierzchnia robi wrażenie. Choć zagarażował w nim samochód dostawczy, pozostało jeszcze sporo miejsca. 






Muzuem Sił Powietrznych polecamy nie tylko dla miłośników podniebnych lotów i historii. My mamy chrapkę na więcej. Może na jakąś imprezę plenerową organizowaną przez tą placówkę. Tygrys żałował tylko, że dlaszej części trasy nie możemy pokonać jakąś maszyną z ekspozycji. Byłoby znacznie szybciej, ale nie wiem czy udałoby nam się zatrzymać w kolejnym miejscu. A autem dotraliśmy do Muzeum Zabawy i Zabawek w Kielcach. Zaczęliśmy od wystawy czasowej "Oldskulowe gry wideo". Była to z pewnością atrakcja dla Taty Tygrysa, która przywołała wspomnienia, ale też sporą dawkę irytacji. Wiele sprzętów nie działało, a na sali brakowało kogoś z obsługi, żeby służył pomocą. Tygrys denerwował się, bo nie ma wielkiej wprawy w grach, Tata nie specjalnie mógł Mu pomóc, bo ich nie znał, a ja się nudziłam. Na szczęście w dobrym momencie opuściliśmy czasówkę, by zwiedzić wystawy stałe. Pierwsza część ekspozycji prezentująca najstarsze zabawki, jest świetnie zaaranżowana. Każde z nas znalazło w gablotach coś dla siebie. Ja lale i domki dla nich. Tygrys z Tatą auta i żołnierzyki. Jakże inne od panującego w pokoju Synka plastiku. W kolejnej sali spotkaliśmy bohaterów polskich animacji, a wśród nich Misia Uszatka, Colargola i ulubionej polskiej współczesnej bajki Mężą i mojej "Parauszka". I wreszcie wystawa stała, na której przerzucaliśmy się z Tatą Tygrysa tekstami "o takie coś miałam/miałem". Ja wypatrzyłam układankę, którą do niedawna układał jeszcze Synek i zestaw fryzjerski, a Mąż pióropusz, szablę, rewolwer, żołnierzyki, autka... A Teściowa ciągle powtarza, że to Tygrys ma za dużo zabawek :) To była sentymentalna podróż w czasy dzieciństwa, choć po wizycie w kieleckim muzeum mamy pewien niedosyt. O ile pierwsza sala naprawdę robiła wrażenie, kolejne wymagają odświeżenia. Problem polega chyba również na tym, że mieliśmy zbyt wielkie oczekiwania. Mimo to, warto do Muzeum Zabawy i Zabawek zajrzeć. Tak po drodze. Specjalnie chyba byśmy się nie fatygowali. 















Nieopodal muzeum trafiliśmy na pomnik Piłsudskiego, którego śladów będzie Tygrys poszukiwał podczas całego urlopu. A po spacerze i obiadku ruszyliśmy wreszcie do Krakowa, którego Synek nie mógł się doczekać. Po odebraniu kuczy i rozpakowaniu toreb, ruszyliśmy na spacer. Cudowne to było uczucie patrzeć na zachwyt w oczach Tygrysa, zwłaszcza na dług wyczekiwany Kościół Mariacki.



Jej... To tylko pierwszy dzień naszego wyjazdu, a tyle zdjęć (choć tak naprawdę ułamek zrobionych) i wrażeń. Kolejne będą pojawiały się powoli, bo nazbierało mi się sporo obowiązków domowych, a samo przebranie zdjęć, wymaga sporo czasu. Ale mam nadzieję, że wspomnienia się nie zatrą, zanim je tu utrwalę. Trzymajcie kciuki. I oczywiście dajcie znak czy znacie miejsca z naszej trasy Podlasie - Kraków.

Pozdrawiam



4 komentarze:

  1. My byliśmy w muzeum zabawek w Krynicy Zdroju ale chyba mniejsze niż to wasze ale robi wrażenie nie? Zwłaszcza na dzieciach że tak się można było bawić dawniej. Przemek by był zachwycony z takiej atrakcji jak muzeum sił powietrznych jak kiedyś będziemy jechać w tamte strony koniecznie musimy zawitać .
    Czekamy na więcej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My widzieliśmy muzeum zabawek w Gdańsku. Dużo mniejsze, ale bardziej się nam spodobało. A Dęblinem Przemek będzie zachwycony. Musicie koniecznie się wybrać.

      Usuń
  2. Zawsze się wybieramy do muzeum zabawek, a później w ferworze spotkań, spacerów - brakuje czasu. A chętnie bym się wybrała.
    Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś się uda. Czego Ci życzę.
      Serdeczności

      Usuń