wtorek, 27 września 2016

Bezdomni… Z perspektywy Tatatu

Pierwszy raz w życiu jestem bezdomny, a wraz ze mną żona i syn. W połowie września sprzedaliśmy nasze cztery kąty i zamieszkaliśmy w rodzinnym domu w małym mieście. Rozstanie ze starym mieszkaniem nie należało do łatwych. Podejrzewam, że sentyment do miejsca pozostanie na zawsze, tym bardziej, że przeżyłem w nim połowę swego życia. 

To właśnie tu pierwszy raz po kilku latach małżeństwa zamieszkaliśmy „na swoim” i to swoje dopieściliśmy w najmniejszych szczegółach. Tu były nasze pierwsze radości związane z mieszkaniem, tu lały się łzy w trudnych momentach. Myślałem, że to będzie nasze miejsce na ziemi, może trochę na to liczyłem, ale kiedy w naszym życiu pojawił się syn, zrozumiałem, że trzeba iść do przodu i zostawić w tyle wszystko, co hamuje nasz rozwój i szczęście. Z tą myślą sprzedaliśmy nasze cztery kąty i staliśmy się bezdomni, żeby za kilka lat cieszyć się wspólnym życiem w nowym małym domku.

Decyzja o budowie nie narodziła się w chwili sprzedaży mieszkania. Kiełkowała już wcześniej. Rozważaliśmy różne warianty, a najbardziej liczyliśmy, że zamieszkamy w miejscu, gdzie przez wiele lat mieszkała babcia i dziadek żony. To jednak wymagało porozumienia stron i podjęcia decyzji przez kilka osób w rodzinie. Wiadomo jednak, jak to z rodziną bywa. Zabrakło dobrej woli i porozumienia i dlatego zapadła decyzja o kupnie działki w zupełnie innym miejscu.

Poszukiwania trwały kilka miesięcy. Internet, firma pośrednicząca w sprzedaży nieruchomości, znajomi itd. Pierwsze miejsce charakteryzowało znakomite położenie na obrzeżach miasteczka i niedaleko trasy do dużego miasta. Wadą była firma produkująca asfalt w dość bliskiej odległości. Sama działka przepiękna. Raz, przejeżdżając niedaleko niej (szukaliśmy innych działek) pojawiła się nad nią przepiękna tęcza. Widok był tak ujmujący, że uznaliśmy to za znak z niebios, że to właśnie tu powinniśmy zapuścić korzenie. Nasze emocje i podniecenie ostatecznie zdławiła dość wysoka cena. Najbliżej decyzji o zakupie byliśmy przy ofercie zaproponowanej przez biuro nieruchomości. Działka piękna, wymarzona, z dala od miasta (ale wciąż w jego granicach), ruchu i hałasu. Do tego przepiękny widok na las. Szczęśliwie ktoś nam podpowiedział, że nie jest to dobra cenowo oferta i podpowiedział, gdzie szukać. Początkowo byliśmy rozczarowani, ale trafiliśmy w równie piękne, jeśli nie piękniejsze miejsce do zamieszkania i w ekspresowym tempie zdecydowaliśmy się na zakup działeczki. Transakcja przebiegła szybko i bezboleśnie. Potem wielokrotnie jeździliśmy ją oglądać i zauważyliśmy, że miejscem interesujemy się nie tylko my, ale też dzikie zwierzęta, a przynajmniej jeden lis.

Zaraz po kupnie wymarzonej działki (bez prądu, bez wody, zupełnie bez niczego) wybraliśmy się do  poleconego architekta. Ten już na pierwszym spotkaniu wywarł na nas dobre wrażenie. Bez ceregieli wypunktowaliśmy, a właściwie to żona wypunktowała nasze oczekiwania, a architekt z marszu podsunął nam kilka ciekawych rozwiązań, dzięki którym nasz pomysł na domek wydał się jeszcze bardziej zachęcający. Co więcej, przerażała nas papierologia związaną ze staraniem się o warunki zabudowy, ale okazało się, że on to bierze na siebie. Spotkanie przebiegało w miłej przyjaznej atmosferze. Towarzyszyły im duże emocje i podniecenie faktem, że wchodzimy w konkrety.

Po wyjściu z biura architekta rozpoczął się okres oczekiwania na projekt. Pierwsze dni czekania pomogły nam przetrwać emocje związane z wizytą. Potem już tak łatwo nie było. Czekaliśmy kolejny dzień, następny i następny, i jeszcze jeden, tydzień, dwa i jeszcze dłużej. Entuzjazm przerodził się  w marazm, a radość w niepokój. Wreszcie po trzech miesiącach oczekiwania zadzwonił telefon od architekta, który oznajmił, że sprawy urzędowe są w toku, i to co najważniejsze – jest projekt domku!  Nie mogąc się doczekać spotkania od razu poprosiliśmy o maila z naszym domem. Po wstępnym, pospiesznym „oblukaniu” stwierdziliśmy z radością, że spełnia nasze oczekiwania, ale… od razu nanieśliśmy kilka poprawek. Musiało się znaleźć reprezentacyjne, dobrze wyeksponowane miejsce na pewien stary mebel oraz biblioteczkę, bez której nie wyobrażamy sobie salonu. Tym sposobem dwa okna zmieniły swoje miejsce. Pan architekt prędko naniósł poprawki na papier, a my mogliśmy wreszcie odetchnąć i zacząć urządzać nasze nowe przestrzenie.

Wreszcie trzymaliśmy nasz dom w swoich rękach. Na papierze, ale jednak… Emocje, podobnie, jak po pierwszej wizycie u architekta towarzyszyły nam przez wiele dni. Dało się je odczuć nie tylko w głowie, ale też w realnym, świecie. Krążyły wokół nas, naszych znajomych, przyjaciół i trochę rodziny, bo rodzina chyba najmniej się wczuła w nasz stan. Zaczęło się szaleństwo i latanie w tę i z powrotem z metrówką w rękach. Mierzyłem, porównywałem, wyobrażałem sobie pomieszczenia, sprawdzałem długość salonu i jadalni, wymierzałem schody. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nasz salon może się okazać zbyt wąski! Efekt? Konsternacja! I znowu miarka w ruch, jakby ponowne zmierzenie, tylko w innym miejscu miało powiększyć salon, który jeszcze nie istnieje. I co? I mało! Wąsko, ciasno i w ogóle jakoś nie tak! Ponownie przeżyliśmy szok i rozczarowanie, dopóki sobie nie uświadomiliśmy, że przecież sam salon z jadalnią będzie miał powierzchnię całego mieszkania, w którym żyliśmy do tej pory. To ma być mało? Ludzie, to przecież kosmos, o co nam chodzi? Tak  szczęśliwie i bezpiecznie wróciliśmy na Ziemię, co wcale nie oznacza, że zakończyliśmy mierzenie. Wręcz przeciwnie, pokusiliśmy się o małe szaleństwo. W pracy mamy kilka sporych pomieszczeń i w jednym z  nich… wykleiliśmy papierową taśmą nasz salon i jadalnię. Dokładnie rozplanowaliśmy drewniane schody zrobione przez teścia, wygodną sofę na której będziemy się wylegiwali, kominek i własnoręcznie wykonany (kwestia niedalekiej przyszłości) stół z desek w jadalni! Co jeszcze? O tym wkrótce… 

26 komentarzy:

  1. Juz nie mogę się doczekać zdjęć Waszego wymarzonego DOMU :) Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zupełnie jak my :) Kciuki i inne formy wsparcia mile widziane.

      Usuń
  2. Do bezdomnosci troche Wam brakuje bo jednak macie gdzie mieszkac ;) Trzymam kciuki za budowe domu. Niech bedzie wymuskany w najmniejszych szczegolach i pelen szczescia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haniu, myślę, że M. chodziło o posiadanie na własność mieszkania/domu, które daje jakąś stabilizację i pewność dla rodziny. Jak to głowa rodziny martwi się czy podołamy i za dwa lata będziemy mieli gdzie mieszkać, bo taki mamy okres na aktualną miejscówkę. Wiadomo, w razie biedy rodzice nas przygarną, ale wiadomo, że chcielibyśmy tego uniknąć. A domek będzie wymuskany, o tyle, ile finanse nam pozwolą. Na szczęście stawiamy na minimalizm i siłę naszych rąk. Szczęściem z pewnością go wypełnimy.

      Usuń
    2. W takim razie my cale zycie jestesmy bezdomni ;) Trzymam za Was kciuki:)

      Usuń
  3. Trzymam kciuki za budowę. I cierpliwości życzę. Zwłaszcza z "fachowcami". U nas trochę więcej niż stan surowy zamknięty. Ehhh, łatwo nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że nie będzie łatwo. Choć póki co jestem pełna optymizmu, ale kciuki nie zaszkodzą. Aktualnie spotykamy się z budowlańcami - ciekawe doświadczenie. Na osobny post :)

      Usuń
  4. Uwielbiam takie posty gdzie kipi entuzjazm z Was😃 czekam na kolejne wpisy budowlane dużo pracy ale i radości przed Wami z chęcią będę z Wami uczestniczyć w tym wirtualnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zaczęliśmy jeszcze wydawać pieniędzy, stąd pewnie ten optymizm :) Choć ja naprawdę się cieszę. Tatatu wiadomo, jak na mężczyznę przystało martwi się, kalkuluje, ale najważniejsze, że jesteśmy zgodni, co do obranej drogi. Damy radę. Nie może być inaczej :)

      Usuń
  5. Czekam na kolejne relacje bo i my robimy powolutku przymiarki do zmian:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może pójdziecie naszą drogą :) Myślę, że warto.

      Usuń
  6. Fantastycznie! Cieszę się, że biegniecie za marzeniami! Czekam na ciąg dalszy! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie to je złapaliśmy, a teraz działamy. Ciąg dalszy z pewnością będzie, bo samo szukanie wykonawcy to ciekawe doświadczenie, o dylematach nie wspomnę :)

      Usuń
  7. Ewa. Przepraszam niechcący usunęłam Twój komentarz. Remont mieszkania też przerabialiśmy, więc wiem, co to oznacza. Pocieszam się, że w domu będzie o tyle łatwiej, że wchodzimy na gołe ściany i działamy. W mieszkaniu trochę potrwało zanim doszliśmy do tego momentu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Och już nie mogę się doczekać efektu końcowego :-) jestem pewna że będzie zachwycał :-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też :) Choć są momenty, że jestem przerażona, jak to wszystko zaaranżować, żeby ze sobą grało.

      Usuń
  9. Super, że trafiliście na takiego , który w mig pojął wymagania :) To bardzo ważne, żeby wiedział czego oczekujecie i umiał Wam to dać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tego mentalnie nam pasuje, a to dla nas równie ważne. Skończyliśmy na drugiej wersji i mam nadzieję, że tak zostanie, choć próbowałam już przenosić kominek. Tatatu tłumaczył, że się nie da. Architekt wytłumaczył jeszcze dobitniej. Jak chcę mieć chatkę baby jagi, czemu nie? Skończyłam z wydziwianiem :) Oby wykonawca był tak samo w porządku.

      Usuń
    2. Tego Wam zycze, by wykonawca zrobił dobrze to co Wy wspólnie z projektantem obmysliliście :)

      Usuń
  10. Tytuł skojarzył mi się ewidentnie ze szkolną lekturą: "Ludzie bezdomni"... Bezdomność ma wiele znaczeń. Dziś, teoretycznie, bezdomni nie jesteście, ale... Rozumiem chyba sens :)

    Kochani. Kilka lat to naprawdę niedługo :) Mówi Wam to mama 10latki, która dopiero co zaczynała siedzieć, chodzić... Przecież to było tak niedaaaaawno... Z perspektywy czasu, rzecz jasna :)

    Myślę, że mimo sentymentu, który jest bardzo zdrowym i ludzkim objawem, decyzja o wybudowaniu domu, jest najlepszą opcją. Pomyślcie ile sentymentów i wzruszeń da Wam na jesieni życia, wspominanie jego historii, początków...
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  11. Już wyżej pisałam, że Tatatu chodziło o posiadanie na własność przysłowiowych czterech kątów, które dają jakąś stabilizację. A jest odpowiedzialnym człowiekiem i martwi się czy podołamy, czy rodzina będzie miała gdzie mieszkać. Na szczęście ma u boku wieczną optymistkę :) Wierzę, że damy radę i niedługo będziemy cieszyć się domem. I dopieszczać tak, jak dopieszczaliśmy mieszkanko. Teraz wszystko zależy od urzędasów, bo ciągle czekamy na decyzje.

    OdpowiedzUsuń