Kolejne miesiące mijają i bardzo żałuję, że nie zostawiłam po żadnym z nich śladu tu na blogu. Szkoda, bo tyle z czasem umyka, szczególnie tych drobnych, radości i smutków, a przecież to one są najcenniejsze i budują naszą codzienność. Niektóre uda się odtworzyć ze zdjęć, zapisków w kalendarzu, pamięci. Ale z tak odległej perspektywy trudno oddać towarzyszące im emocje. Te z czasem uciekają, rozmywają się, a przecież to one nadają sens każdej chwili.
Od dziś zaczynam urlop i obiecałam sobie, że zanim pochłonie mnie nadrabianie domowych obowiązków i zanim ruszymy, by zbierać kolejne wspomnienia, postaram się zapisać tu najważniejsze momenty z ostatnich sześciu miesięcy i ocalić je od zapomnienia. Może nie od razu w jednym poście, żeby nie był przydługi. Zaczynam...
Ostatnie pół roku upłynęło nam pod znakiem piłki nożnej - meczów, treningów i turniejów. Mnie ominęły wyjazdy na rozgrywki Jagiellonii, choć obiecałam już, że w nowym sezonie (który właśnie wystartował) choć raz będę moim Mężczyznom towarzyszyła, a chcąc dotrzymać słowa muszę się sprężać, póki jest w miarę ciepło. W każdym razie było to nieco męczące, bo mecze wypadały nie tylko w weekendy, ale również w środku tygodnia o dość późnych porach, a na drugi dzień szkoła, praca. Tak, jak wczoraj, kiedy dotarli do domu tuż przed północą. Tym bardziej jestem wdzięczna Tacie Tygrysa, że wziął to na siebie, choć wiem, że nie zawsze miał siły i chęci. Dziś rano też ruszył do pracy, a my z Tygrysem spaliśmy do 10. Oprócz wyjazdów na mecze, doszły oczywiście transmisje innych zespołów i własne treningi. Tu nie było łatwo. Bo Tygrys niby chce, zależy Mu, a jak tylko zbliża się trening to marudzenie, ból głowy, zmęczenie. Trudny temat generujący sporo stresu. Zobaczymy, jak będzie we wrześniu i podejmiemy decyzje.
Pasja piłkarska w styczniu to wyjazd do Warszawy i zwiedzanie Stadionu Narodowego. Nie pierwsze, ale poprzednich Tygrys nie pamięta, albo pamięta, że źle się czuł i nie za wiele skorzystał. Na lokalnym podwórku przeżywaliśmy święto kibiców Jagi i związane z tym racowisko. Muszę przyznać, że wyglądało to imponująco.
Wyjazd do stolicy to obowiązkowo wizyta na Zamku i rodzinne warsztaty, na które Synek jeszcze chce jeździć. Jak zawsze z przyjemnością wsłuchaliśmy się w opowieść, tym razem o podróżowaniu przed wiekami, a Tygrys stworzył pracę w zimowym klimacie. Bardzo lubię te zajęcia. Z wiekiem trudno mi dogodzić, a tam prowadzący zawsze mnie czymś zaskoczy. A na ulicach Warszawy świąteczne iluminacje w klimacie retro, które nas zauroczyły. Ja widziałam je już wcześniej, ale cieszę się, że i Chłopaki mogli się nimi cieszyć.
Styczeń minął nam jeszcze w świątecznym klimacie. To był czas trwania w radości Bożego Narodzenia, choinki i kolęd. Chwile wytchnienia, domowego ciepła i bycia razem. Nawet Puś korzystał z obecności w domu drzewka, a Tygrys ze świątecznych prezentów. Ciocia i kuzynka trafiły idealnie. Dawno nie widzieliśmy Chłopaka tak czymś pochłoniętego, jak budową makiety stadionu. Pewnie dlatego sami obdarowaliśmy Go kolejną - obiektem ukochanej polskiej drużyny. A na drzewku ozdoby przypominające te z warszawskiego Starego Miasta.
Ciepło, bliskość i domowe rytuały dawały chwilę wytchnienia, choć niestety nie ominęły nas infekcje, chorowaliśmy na zmianę. W chorobach ratowały mnie puzzle i wspólne wieczory z filmami pod kocem. Proste rzeczy, które mają w sobie magię. Tygrys zaprzyjaźnił się z Muminkami. Przeczytaliśmy kilka pierwszych tomów, obejrzeliśmy kilka odcinków animacji, po czym przepadliśmy w przygodach Percy'ego Jacksona.
W lutym w ramach ferii kilka dni, jak co roku spędziliśmy w stolicy. Po raz pierwszy odwiedziliśmy Polin, Muzeum Iluzji i wystawę klocków lego na Narodowym. Dobry czas, choć ja zawsze mam niedosyt, bo w przypadku Tygrysa jest to dość ekspresowe zwiedzanie. Szybko się męczy i nudzi. Może za dużo już widział, albo wspólne dotąd zainteresowania powoli się rozmijają. A jak Warszawa to warsztaty na Zamku w klimacie karnawału.
I jeszcze idealny burger keto w Kiełbie w gębie, a dla Tygrysa kiełbacha właśnie.
Luty to ciąg dalszy chorób - nieodłączony towarzyszy tegorocznej zimy. Grypa sprawiła, że ominął mnie Chrzest mojej siostrzenicy. A co gorsze pod znakiem zapytania stanął wyczekiwany od dwóch lat zabieg Taty Tygrysa. Była chwila niepewności i stresu, ale na szczęście wszystko przebiegło dobrze, a Mąż... chrapie zdecydowanie mniej :) Choć powrót do rzeczywistości nie był łatwy, bo mimo szwów i bólu czekały na Tatę Tygrysa domowe obowiązki, bo choroby nie odpuszczały.
Oczywiście nie mogło w lutym zabraknąć wyjazdu na mecz, choć ku niezadowoleniu Tygrysa jeden mecz go ominął przez zwolnienie Taty.
Kolejne dni marca z książkami, gitarą i puzzlami. W ciągu roku uzupełniam moją pokaźną już kolekcję puzzli na jesienno - zimowe dni. Wspominałam już o nowej ulubionej serii książkowej. Po przeczytaniu kolejnych części Percy'ego Jacksona oglądaliśmy dostępne seriale i filmy. Ciekawe były rozmowy z dziesięciolatkiem o adaptacjach. Serial zdecydowanie nie przypadł nam do gustu.
W marcu piłkarskie emocje sięgnęły zenitu. Poza meczami Jagi, Chłopaki kibicowali kadrze narodowej na meczu z Maltą. Chyba całkiem dobrze, bo wygraliśmy 2:0.
Te trzy miesiące (ba, pół roku) minęły naprawdę szybko. Mimo chorób sporo się działo. Każdy z miesięcy przyniósł coś nowego. Nie brakowało trudnych emocji. Nieustannie towarzyszymy Tygrysowi w drodze, uczymy jak radzić sobie z nimi radzić. Niestety dość często upadamy, ale podnosimy się i zaczynamy na nowo, choć czasem jest naprawdę ciężko. Ale, jak widać codzienność przynosi wiele dobrego, to co trudne zaciera się i odchodzi w niebyt. A ja staram się pielęgnować to, co dobre i piękne.
A jak Wam minął początek roku? Co sprawiło Wam największą radość?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz