Udało się. Nadrobiłam zaległości, choć może wspomnienia utrwalane na bieżąco, przyniosłyby więcej chwil, a przede wszystkim emocji, które nam towarzyszyły. Ale codzienność przynosi tyle wyzwań, że ciężko znaleźć czas i siły na systematyczne pisanie. Ale cieszę się, że jestem na bieżąco. Lubię wracać do zapisków sprzed miesięcy i lat (to sprawia, że ciągle jestem w tym miejscu, a i każda Wasza wizyta, bo nie ukrywajmy, też jest ważna). Tygrys z kolei od czasu do czasu prosi, żeby zajrzeć do starszych wpisów, szczególnie tych, w których miał tyle lat, co Jego kuzyn. Chyba się trochę porównuje :) A wracając do wpisu, końcówka roku obfitowała w ważne dla nas wydarzenia i oczywiście codzienne radości i smutki.
Postanowienia kojarzą się z Nowym Rokiem. Nigdy tego nie praktykowałam, ale pod koniec września podjęliśmy decyzję, które postanowiliśmy wdrożyć w życie z początkiem października. Od dłuższego już czasu dojrzewaliśmy do zmiany w naszej diecie. Tata Tygrysa zaczął je nawet powoli wdrażać w życie, ale chcieliśmy pójść w to tak na poważnie. Decyzję podjęliśmy po rozmowie z moim stryjem na weselu, o którym wspominałam. I tak 1 października nasze śniadanie wyglądało już inaczej. Wyrzuciliśmy z diety węglowodany i ograniczyliśmy do minimum cukry. Było nas już za dużo, co nie jest bez znaczenia, ale chodziło też o zdrowie. Nie jesteśmy najmłodszymi rodzicami, a nasz Synek ma dopiero 10 lat. Chcemy towarzyszyć Mu jak najdłużej. Wiadomo, życie przynosi różne sytuacje, ale my przez niezdrową dietę, zwyczajnie sobie szkodziliśmy. Zależało nam na tym, żeby taki sposób jedzenia stał się naszym codziennym. Od czasu do czasu zdarza nam się zjeść coś innego, szczególnie przy ważnych okazjach, albo żeby nie robić zamieszania, jak jemy poza domem (u bliskich czy na wyjazdach). Początki nie były łatwe, ale udało się. Tata Tygrysa ma na minusie 14 kg, ja 10, ale ważniejsze jest lepsze samopoczucie. Mąż w końcu nie zasypia w ciągu dnia, mi jest łatwiej się poruszać, a chyba największa zmiana to zbicie przez Męża nadciśnienia. Od dwóch lat bierze leki i myślał, że będzie je brał do końca życia. Szkoda tylko, że kardiolog zanim je przepisał, nie zasugerował zmiany diety. Ciągle uczymy się nowych smaków, potraw, ale nasze posiłki szczególnie w weekend są naprawdę smaczne. U Tygrysa też zmiana. W okolicach września (zapomniałam napisać o tym w poprzedniej opowieści) zaczął spać sam. Od czasu do czasu, jak potrzebuje (w emocjach czy stresie), śpimy razem, ale częściej jest u siebie. Nadal potrzebuje mnie przy zasypianiu, ale to akurat lubię (raz na jakiś czas potrzebuję wieczoru dla siebie). Czytanie, przytulanie - za chwilę i to minie.
Październik to pierwszy ogień w kozie. Latem zadbaliśmy o wizytę kominiarza. Puś ma wybieg, z którego ostatnio z rzadka wychodzi, więc jest bezpieczny, choć brakuje nam głaskania i przytulania.
Wysoka była też temperatura uczuć. 16 października to nasza rocznica ślubu. W tym roku okrągła, tzw. porcelanowa. Porcelana jest dość krucha, czyli trzeb podtrzymywać ten ogień, by doczekać srebrnej. Mieliśmy plany. Chodziła nam po głowie jakaś imprezka w większym gronie. Skończyło się na obiedzie i słodkościach w kameralnym gronie (my, Tygrys i miejscowi Dziadkowie). I tak było dobrze. Z bliskimi, na których w każdej sytuacji możemy liczyć. Mieliśmy też czas dla siebie - oczywiście sushi (to te rocznicowe grzeszki jedzeniowe) i teatr.
Długie jesienne i zimowe wieczory nastrajały nie tylko do lektury, ale również do puzzli. Moja kolekcja się powiększyła, więc było z czego wybierać.
Nie zawsze za oknem była złota polska jesień (pewnie rzadziej niż częściej), ale ja i tak kocham jesień z jej mgłami, charakterystycznym światłem. Chłopakom pogoda nie przeszkadzała w kibicowaniu Jagielloni i lokalnego klubu. Tygrys z kolegami przygotowywał nawet oprawę, ta wizualną i słyszalną. Mają chłopaki pojemne płuca i odporność na temperatury.
Listopad to czas świętowania w naszej rodzinie. Sporo okazji, a wśród nich urodziny mego Taty (67), Tygrysa (10), następnego dnia moje (45) i jeszcze imieniny kilka dni później. Moje świętowanie to znowu sushi w kameralnym gronie z moimi rodzicami i wyjazd do teatru na Burleskę. Było na co popatrzeć, choć następnego dnia w ramach jednego z projektów w mojej pracy wystawiliśmy sztukę dla dzieci, w której zagrali mieszkańcy. To było niesamowite wydarzenie, które przyciągnęło naprawdę tłumy. Ale miało być o świętowaniu. Najdłużej celebrowaliśmy urodziny Tygrysa. W sobotnie popołudnie z kolegami, którzy zostali na nocowanie. Tak, jak rok temu, zorganizowałam chłopakom grę, jeszcze się podobało. Niedziela to msza w intencji Synka i obiad dla rodziny. I tu wyszło mało sympatycznie. Większość gości skupiła się na młodszym kuzynie Tygrysa, a On poszedł w odstawkę. Przyznaję, że sama nawaliłam skupiając się na gościach, a nie na emocjach Synka. Bardzo to przeżył, smutek był jeszcze większy, jak uświadomił sobie, że za rok będzie jeszcze gorzej (dla niego), bo chwilę po urodzinach miało pojawić się jeszcze jedno dziecko (28 grudnia powitaliśmy kuzynkę Tygrysa). Także za rok będziemy musieli być (szczególnie ja) bardziej uważni. W grudniu świętowaliśmy jeszcze z Chrzestnym Tygrys i jego rodziną, ale to zawsze miłe spotkanie, tym bardziej, że Wujek zawsze poświęca czas Młodemu.
Koniec listopada przyniósł nam kolejny wyjazd na południe Polski i spotkanie z rehabilitantką. Kolejna partia masażów do wdrożenia, a przy okazji zwiedzanie. Zatrzymaliśmy się w Katowicach, więc zwiedziliśmy Stadion Śląski (nie mogło być inaczej), a przy okazji świąteczny jarmark. Tygrys miał radochę, bo pierwszy raz był na diabelskim młynie. Z Tatą, ja nie miałam odwagi.
I nadszedł grudzień, a wraz z jego początkiem ten szczególny czas oczekiwania, czas Adwentu. Kolejne świece wypełniały dom pięknym aromatem. Podobnie, jak ciasto na spotkanie z Przyjaciółmi. Po 40 spotkała nas naprawdę wspaniała znajomość, jedyny pozytyw pobytu Tygrysa w przedszkolu. Czuję za nią ogromną wdzięczność, tym bardziej że straciłam więź z naprawdę bliską mi osobą. Być może nie dość zadbałyśmy o tę relację.
I tak dotarliśmy do Sylwestra, którego spędziliśmy w domu, oglądając kolejną część Star Wars oraz relację z Katowic. Niekoniecznie to moja ulubiona forma spędzania tego wieczoru, ale Tygrys bardzo chciał, więc Mu towarzyszyliśmy. Dobrze że pojawił się mój idol z młodości Bryan Adams, osłodził oczekiwanie na północ. Gdyby nie fajerwerki, których wypatrywał Synek, najchętniej poszłabym spać wcześniej. Czy to starość? :) A dziś kolejny Sylwester, a raczej Małanka. Pewnie też będzie głośno, ale trzeba spać, bo jutro do pracy. Póki co czeka mnie jeszcze jakieś święto z kibicami na ulicach naszego miasteczka.
Och jak się cieszę. Zaległości nadrobione. Dziękuję, że mi towarzyszyliście w minionym roku i do spotkania przy okazji kolejnych wpisów. Mam w sobie nową energię, ale nie zapeszajmy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz