poniedziałek, 22 marca 2021

Marcowe opowieści #2

Marzec przyniósł zakakujące zwroty akcji. Pewnie nie ostatnie w tym roku. Najważniejsze, że nie dopadła nas choroba. A była już naprawdę blisko. Pilnowanie się (Tata Tygrysa ma tę sztukę opanowaną do perfekcji, jeśli nie do przesady :) i zbieg różnych okoliczności sprawił, że tym razem się udało. Bonusem było 11 dni dodatkowego urlopu. Na początku towarzyszył nam stres. Czekaliśmy, obserwowaliśmy się. Nie ukrywam, że to napięcie generowało kolejne i nie obyło się bez kilku sprzeczek. Nawet sam Tygrys stwierdził, że w tym miesiącu dużo się kłócimy. Z mojej perspektywy to wszystko w normie Poza tym kłótnia to zbyt wielkie słowo, raczej sprzeczki, po których wyjątkowo szybko się godziliśmy. Ale wiadomo, że z perspektywy dziecka wygląda to inaczej. Na szczęście poza tymi trudniejszymi chwilami, większość to fajnie spędzony razem czas. Choć przez pierwsze dni musieliśmy wypracować domowy plan dnia, żeby było miło i każdy miał przestrzeń dla siebie, choć wiadomo, że 90% naszego czasu pochłaniał pewien uroczy Sześciolatek.
Nasze dni kręciły się wokół zabawy w bogów/strażników leśnych/wojnę oraz rysunków. Na nich przede wszystkim walki, nawet na imieninowej laurce dla dziadka.



Na początku drugiego tygodnia kwarantanny strzeliliśmy sobie w piętę. Mogę pogratulować sobie braku przewidywania. Pokazałam Tygrysowi klocki z figurkami bogów olimpijskich. Jako, że obok wojny jest to u nas ostatnio temat numer jeden, Chłopak przepadł. Wie, że zabawki będą dopiero w czerwcu na imieniny, postanowił zainwestować swoje zaskórniaki ze skarbonki. Chyba bardzo Mu zależało skoro postanowił naruszyć swoje oszczędności. Ale nie w tym problem. Dopiero po zakupie zobaczyłam, że czas przesyłki to nawet osiem dni. Okazało się, że przesyłka idzie od naszych zachodnich sąsiadów, a Tygrys (jak każdy sześciolatek) cnotą cierpliwości się nie wyróżnia i daje o tym głośnow wyraz. A skoro jesteśmy w tematyce mitologicznej, od 17 marca przeżywaliśmy istne męki tantala. Na szczęście śledzenie przesyłki trochę ratowało sytuację, a jak ten pasek już całkiem wyraźnie się przesunął, a z nim paczka dotarła do Białegostoku, uśmiech pojawił się na twarzy Chłopaka. Zabrakło nam jednego dnia roboczego. Choć nasz bystrzacha stwierdził, że skoro jedziemy do stolicy województwa to moglibyśmy odnaleźć tą przesyłkę. Jak się domyślacie, popędziliśmy :) Ale wizja spotkania z bogami w poniedziałek, złagodziła ból powrotu do przedszkola (choć jak to piszę jest 15:00 w poniedziałek 22 marca, a kuriera niet, uaktualnienie 15:04 już jest, jupi :). Takie to dziecięce problemy. Na miarę wieku. I niech jak najdłużej takie będą. Dodam tylko, że kilka dni później Chłopak się odkuł. Stęsknieni dziadkowie rzucili po dwie dyszki (jeszcze 30 zmywarek albo trzy słodkie uśmiechy do dziadków i wyjdzie Młody na swoje :). 

Dla mnie w tej kwarantannie najtrudniejsza była wizja choroby, jakiekolwiek poza covidem. Jesteśmy zdrowi, ale w razie czego lądujemy w szpitalu jednoimiennym i z tego powodu wypatrywałam piątku i godziny 24 na wyświetlaczu. Tata Tygrysa żartował, że telefon nie wybuchnie i mogę być spokojna. Już jestem. Bo to wszystko za nami. Wkurzająca była aplikacja i zadania w postaci selfików. Kto to przerabiał, ten wie. Ja wszystko rozumiem, ale ta aplikacja była taka mało przyjazna, policyjna wręcz. I z wielką przyjemnością ją wykasowałam. Robiłam po dwa zdjęcia dziennie. Chyba za siebie i Męża, który miał przypisany mój numer telefonu (pani z sanepisu wystarczył jeden). Podobno został odpięty, ale ta ilość zdjęć była podejrzana. Pewnego ranka Tygrys żartował sobie po tym, jak umyłam głowę, że zaraz będę robiła zdjęcie. Miał rację. Tego samego dnia wieczorem, jak tylko weszłam do wanny, zadanko. Aż chciało się zrobić odpowiednie zdjęcie. Zostałam mi po kwarantannie "piękna" galeria twarzy. Na szczęście jestem w wieku, w którym nie przejmuję się takimi rzeczami. Poza tym byłam zdrowa. Nie wyobrażam sobie osoby z gorączką, która nie ma siły ręki z łyżką unieść do ust, a co dopiero dwa razy dziennie strzelać sobie fotki. Chore to wszystko.

A teraz o miłym zakończeniu kwarantannowego tygodnia... W sobotę ruszyliśmy z domu i... Odwiedziliśmy mojego siostrzeńca. Maluszek słodki. Tygrysa to spotkanie nie specjalnie obeszło, bardziej skupił się na psie cioci, który za mocno wczuł się w rolę obrońcy nowego członka stada i wariował. Młody i tak boi sie tego psiaka, więc tym razem caly dygotał. Szybko sie zawinęliśmy i obraliśmy kierunek Białystok. Wizyta u babci i wyczekiwana od dawna wizyta w sklepie muzycznym. Wspominałam już, że Tata Tygrysa uczy się gry na gitarze. Mamy pożyczoną od kuzynki, ale w związku z urodzinami pojawiła się sznasa na własną. Wykorzystaliśmy chęć Tygrysa i kupiliśmy równiez gitarellę dla Młodego. Chłopak ma potencjał, słuch, wrażliwość, a że nie korzystamy z żadnych zajęć dodatkowyc, postanowiliśmy pójść w kierunku instrumentu. Przez moment rozważaliśmy szkołę muzyczną, ale stwierdziliśmy, że w tym momencie nie planujemy kariery muzycznej dla Tygrysa. Chcemy, żeby grał sobie dla przyjemności. A w związku z tym nie chcemy podporządkowywać naszego życia szkole i ćwiczeniom, bo wyobrażam sobie, że to jest jednak wysiłek całej rodziny. Znajdziemy nauczyciela, który w domu uczyłby obu Chłopaków, małego i dużego. A jak się okaże, że jest potencjał i chęci, to zawsze możemy zmienić zdanie. Także Chłopaki już ćwiczą. O dziwo, Młody się nie zniechęca, ani nie denerwuje. Pamiętając, jak ołówki latały po domu przy nauce pisania, miałam już wizję, jak Tygrys rozwala tą gitarę pierwszego dnia i szczerze mówiąc rozmawialiśmy o tym ze sobą (Tata i Mama) przed zakupem. Odpukać (puk, puk) nie jest źle. Jest radość i oby została na dłużej. A ja bym bardzo chciała się do tych lekcji przyłączyć, ale na zakup instrumentu dla mnie/dla nas będziemy musieli trochę poczekać ze względu na koszta. 



I wreszcie niedziela. Jaka fajna, jak podsumował Tygrys. Spotkanie z miejscowymi dziadkami. Nawet dzieci potrzebują odpoczynku od swoich rodziców. Co prawda trudno namówić Chłopaka na nocowanko (ale intensywnie nad tym pracuję), ale widziałam ileż radości sprawiło Mu spotkanie z babacią i dziadkiem. Aż iskry miał w oczach.

Tymczasem mamy poniedziałek. Co przyniosą kolejne dni? Mam nadzieję, że dla równowagi sporo dobrego. I o tym w kolejnej marcowej opowieści.

10 komentarzy:

  1. Jeżeli będziecie myśleć w przyszłości o szkole muzycznej dla Tygrysa, to posłuchajcie najpierw nauczyciela od gry, czy Tygrys jest już gotowy. Oprócz lekcji i ćwiczeń w domu, to również jakieś niewielkie występy dla rodziców i przede wszystkim poświęcenie sporo czasu. Czasu, który mógłby poświęcić na inne hobby lub spotkania z kolegami.
    Piszę to wszystko z własnego doświadczenia i wiem ile czasu i nerwów moich rodziców kosztowała moja edukacja. Nie uważam tego czasu za zmarnowany, mimo, że dzisiaj z muzyką nie mam nic do czynienia, poznałam tam wielu wspaniałych ludzi, z którymi dzisiaj nadal się przyjaźnię. Na pewno podjęłabym taką samą decyzję :) Jednak ja wiedziałam z czego rezygnuję i wiedziałam ile czasu będę musiała poświęcić na naukę, dlatego Wasza decyzja, żeby obserwować Tygrysa jest bardzo dobra, w międzyczasie podpytacie nauczyciela jak idzie Tygrysowi i czy już jest gotowy do szkoły. A sam Tygrys zobaczy czy mu się to podoba i czy nie minie mu zapał.
    Życzę Wam samych dobrych dni, buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli nasza intuicja była słuszna. Utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że podążamy dobrą drogą. Wiele przemawia za tym, żeby póki co prowadzić tą naukę w domu, na luzie, bez spiny i organizowania życia nam i dziadkom (bo na tym by się skończyło, zwłaszcza, że szkoła jest naprzeciw ich bloku). Poza tym każdy występ przedszkolny, ba nawet powiedzenie wierszyka nam, to dla Młodego stres, a szkoła wiąże się z takimi sytuacjami. Gramy, bawimy się i zobaczymy, co przyniesie czas.
      Buziaki

      Usuń
  2. Nie zazdroszczę kwarantanny, takie przymusowe więzienie i te zdjecia, bossssz no nic fajnego. Dobrze, ze juz po. Nasza Tola była kilka dni, na szczęście nas tym nie obięli, a sanepid po dziś dzień nie skontaktował się jak obiecał. Ale wystarczyło mi te kilka dni przymusowego uczenia zdalnego, żadnych treningów i wyjść z dzieckiem. A wszystko przez głupią katechetke. Nauczycieli zaszczepili a tej nie, a do tego mimo obostrzeń i ograniczeń swobody dzieciom w szkole, wykluczenia ich z życia społecznego z innymi klasami, nie mieszanie nauczycieli miedzy klasami, ta latała sobie od klasy do klasy z najmniej ważnym przedmiotem i tym sposobem wysłała 4cztery klasy na kwarantannę. Oj, złość rodziców sięgnęła zenitu..

    Wytrwałości i sukcesów w nauce gry na gitarze. Mój Mistrz trochę gra, choć sprzedał jakiś czas temu piekna hiszpańską gitarę, bo się "pałętała po domu", a tu się okazuje, że Tola ma smykałkę i chęci ;) Jest gdzies jeszcze w którejś garderobie elektryczna, kto wie, może kiedyś trzeba będzie piec do niej dokupić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta kwarantanna nie była taka zła, choć pewnie gdyby w bonusie doszła zdalna, wesoło by nie było. Mieliśmy czas dla siebie. Szkoda tylko, że za zimno na podwórko.
      Bezmyślność ludzi jest przerażająca. U nas dotąd nikt specjlanie się nie przejmował, a teraz poruszenie, bo okazało się, że ten covid dał jednak popaliś.
      Szkoda tej gitary, ale pewnie jak dzieci zapałają chęcią, kupicie nową. Tygrys póki co brzdąka. Tata bardziej wytrwały, ale ma to być dla Młodego zabawa i wierzymy, że z czasem złapie bakcyla.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Kwarantannna.... ciekawy temat i widac ze u Was aktywna :) a gitarella bardzo sympatyczna :):):) baaardzo ! Zycze wytrwalosci w nauce dla obu panów. Kiedys tez grałam na gitarze, mój M gra i mamy jedna na stanie :) usciski !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem miły czas i najważniejsze, że w zdrowiu.
      Mam nadzieję, że gitara nie będzie się tylko kurzyła (ta mniejsza) i że Chłopaki wspólnie będą ćwiczyć.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Super, że udało się uniknąć korony – mam nadzieję, że teraz już będzie Was omijać szerokim łukiem.

    Ciekawa opcja z tą aplikacją. Moje dzieci były na kwarantannie w styczniu. Nikt nie kazał nam instalować apki i w ogóle pies z kulawą nogą się nami nie interesował.

    Nauka gry na instrumencie to świetna sprawa ale w większości przypadków nie w szkole muzycznej. Ja do takowej chodziłam przez 3 lata (właśnie na gitarę) i o ile samą grę wspominam bardzo miło o tyle ogólną atmosferę i nastawienie nauczycieli już gorzej. Moje wrażenie jest takie, że szkoła muzyczna jest nastawiona na wyszkolenie wirtuozów – mistrzów instrumentu. Jeśli ktoś chce po prostu pograć przy ognisku czy w kościelnej scholii to nie jest to miejsce dla niego. Do tego rzeczywiście jest to bardzo duże obciążenie czasowe i trudno wtedy o rozwijanie innych pasji. Kilkanaście lat po mnie progi szkoły muzycznej przekroczyła moja siostra (która w przeciwieństwie do mnie naprawdę miała talent) i po 3 latach też podziękowała… Możecie ewentualnie poszukać w okolicy szkoły Yamahy – szkolą i dzieci i dorosłych. Nie są nastawieni na szkolenie przyszłych filharmoników. Kilkoro naszych znajomych posyła tam dzieci i są bardzo zadowoleni. A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak. Niepotrzebna nam ta korona. Obejdzie się.
      Ja myślałam, że ta aplikacja to jakiś nowy wymysł. Okazuje się, że jest od dawna, a ja jedną kwarantannę przeżyłam bez niej. Pojęcia nie małam, ale teraz przyszły komunikaty na telefon i rad nie rad robiłam te "cudowne" fotki. Ale nie wyobrażam sobie tego w chorobie.
      Długo myśleliśmy nad szkołą muzyczną i doszliśmy do wniosku, że ani to dla nas, ani dla Tygrysa. Na ten moment. Na ten moment nie wiążemy przyszłości Młodego z instrumentem, więc mija się to z celem. Chodzi właśnie o to, o czym piszesz, żeby umiał zagrać kolędę czy przy ognisku. A jak się okarze, że ma chęci i predyspozycje, nie mówimy w przyszłości nie. Musimy wspierać się jakimś nauczycielem, bo w naszej mieścince żadnej szkoły nie uświadczysz, a do większego miasta za daleko.

      Usuń
  5. My sobie szkole muzyczną chwalimy. Tygrysowi do twarzy z gitarą :)

    My nie instalowaliśmy aplikacji powodowej, choć przychodziły smsy ponaglające. U nas codziennie sprawdzała obecność policja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię popatrzeć na Chłopaka z gitarą. Ja nie jestem przeciwna szkole muzycznej, ale na ten moment analizując naszą sytuację rodzinną, a przede wszystkim możliwości Tygrysa, doszliśmy do wniosku, że to nie dla nas. Nadal pracujemy nad wieloma ograniczeniami i trudnościami Chłopaka, a szkoła nam w tym może tylko przeszkodzić.
      Nas policja nie sprawdziła ani razu. Pewnie przez tą aplikację, ale następnym razem (choć wolę, żeby tego nie było) darujemy sobie. Jest nieprzyjazna.

      Usuń