czwartek, 4 lutego 2021

Styczniowe opowieści #2

Przedostatni tydzień stycznia płynął swoim codziennym rytmem, choć nieco odmiennym od tej samej pory w minionych latach... 

... wszak okolice 20 stycznia to Dzień Babci i Dziadka. Tygrys, który nie lubi publicznych (ba nawet kameralnych domowych) występów dopytywał o uroczystość w przedszkolu. I żal Mu było, że w tym roku babcie i dziadkowie nie odwiedzą go w przedszkolnej sali. Świętowaliśmy (jak większość okazji w ostatnim czasie) inaczej. Dzieci w przedszkolu przygotowały kalendarze dla dziadków, Tygrys w domu wykonał drobiazgi z koralików, do których dołożyliśmy po kubku i kosmetyku. Tygrys bardzo się cieszył, że dwa dni babci przy odbiorze z przedszkola towarzyszył dziadek. Chłopak najbardziej przeżywał wierszyk i piosenkę. Czy musi? Czy wystarczy wierszyk? Nie musi, ale byłoby miło. Ostatecznie okazało się, że dwa dni z rzędu pięknie wyrecytował dziadkom wiersz. I dostał bonus 2 dychy do skarbonki. Tak bardzo chcieliśmy usłyszeć tą deklamację, że na zasadzie żartu, sami wyciągnęliśmy 20 zł z portfela. Chłopiec się zmotywował i powiedział nam w końcu ten wiersz. I przekonał się, że nie jest to takie straszne. A z dziadków żartujemy sobie, że za dwie dychy możemy im codziennie recytować.


Nadal trwała akcja dentysta. Nie udało się lakowanie szóstek, bo okazało się, że inny ząbek jest opuchnięty i trzeba było go doprowadzić do porządku. Ale z każdą wizytą chłopiec oswaja się z fotelem.

W przedostatni weekend stycznia Tata Tygrysa po raz kolejny przygotował nam ucztę sushi. Dwa dni z rzędu, bo okazało się, że mamy sporo różnych składników. Ależ to było obżarstwo. Nie powinnam, ale jak się oprzeć takim smakołykom. Kilka dni dochodziłam do siebie, ale warto było. 



Śnieg z pierwszej połowy stycznia okazał się puszkiem w stosunku do tego, co spadło z nieba 25 stycznia. Tata Tygrysa coś przeczuwał, bo zarządziła ładowanie powerbanka i telefonów. I tak w poniedziałek około 19 zabrakło prądu. W naszym domku brak zasilania oznacza brak ogrzewania, wody i problemy z toaletą. Pierwszy wieczór był nawet przyjemny... Ogień w kominku, świece porozstawiane po domu... Kolejny w sumie też, ale później z każdą godziną było coraz trudniej, a rokowania nie były optymistyczne. Do tego trudności z wyjazdem/dojazdem. Tak to jest, jak się człowiek buduje na środku pola. W środę stołowaliśmy się u dziadków, bo kluchy gotowane na kozie, to słabe jedzenie. A i umyć się konkretniej było trzeba. Staraliśmy się dotąd ograniczać kontakty z moimi rodzicami, ale życie nas pokonało. W czwartek około 13 sąsiad zadzwonił z radosną wiadomością, że jest prąd. Po 66 godzinach, a wsie obok nie miały zasilania do soboty. Tym razem zima pokonała energetyków, a nie drogowców. Śnieg był tak ciężki, że padały słupy. Zawiało tak, że ciężko było dojechać do miejsc awarii. Ale to również zaniedbania, chociażby nieprzycięte gałęzie nad liniami przed zimą. Spośród naszych znajomych, którzy mieszkają poza miastem, albo na jego obrzeżach, chyba wszyscy nie mieli prądu, ale my byliśmy rekordzistami, jeśli chodzi o czas bez zasilania. Budując się w tym, a nie innym miejscu, liczyliśmy się z takimi sytuacjami, stąd koza w domu, ale chyba nikt się nie spodziewał, że może to trwać tak długo. W czwartek polegliśmy, jak zmęczenie i napięcie z nas zeszło. 



Ale są też plusy całej sytuacji. Wiemy, jak się przygotować na podobne awarie, zwłaszcza, że luty zapowiada się mroźny i śnieżny. Zapas świec poczyniony, drewno porąbane, koza uprzątnięta, kubełki na roztapianie śniegu do spłukiwania toalety są. Nie robimy też zapasów jedzenia, bo niestety sporo wyrzuciliśmy. Jakimś rozwiązaniem byłby agregat, ale póki co mamy inne wydatki. Liczymy na to, że tak ekstremalnych zdarzeń już nie będzie, choć w sobotę przeżyliśmy chwilę stresu. Wróciliśmy z kościoła i chcieliśmy się szykować do kolacji, a tu... Niespodzianka. Znowu brak zasilania. Na szczęście po 15 minutach wróciło. Muszę pochwalić Tygrysa w tej całej sytuacji. Był dzielny, zbytnio nie marudził. Trochę Mu było smutno, bo w tym czasie dotarły nowe puzzle i przy latarce ciężko było je układać. Czytaliśmy trochę przy latarce i oglądaliśmy bajki. Miał Chłopak radochę, bo zwykle ma limit ok. 0,5 h bajek w sobotę, a tu było trochę więcej. Na szczęście w ciągu dnia byliśmy w przedszkolu i pracy, gdzie mogliśmy podładować telefony czy laptop. 

W środku tego ciekawego tygodnia Tygrys miał bal w przedszkolu. Tym razem przebrał się za żołnierza. Niestety zdjęć brak, bo w ciemnościach trudno o dobre fotki. 

Przez ostatnie dwa tygodnie w naszym domu rozbrzmiewały kolędy na zmianę z "Fasolkami", czytanymi przez mnie mitami greckimi, gitarą i cymbałkami. Tata Tygrysa uczy się gry na gitarze. Póki co mamy taką pożyczoną, której dźwięk przyprawia o ból głowy, ale bicie i akordy można ogarnąć. Na lepszy sprzęt trzeba poczekać do urodzin. I oczywiście musieliśmy ułożyć puzzle, które czekały na światło. Tygrys znowu ma fazę układania, a ja korzystam, bo sama bardzo lubię ten sposób spędzania czasu. 

Wracając do zimy... Dała nam się we znaki, ale widok za oknem jest niesamowity. Na szczęście sąsiedzi zadbali o odśnieżenie drogi fachowym sprzętem, chwilę po tym, jak Tata Tygrysa zakopał się jadąc po bułki. Ale teraz nie musimy się martwić. Póki co. Śnieg to też radocha dla Tygrysa. Tata budował Młodemu iglo w niedzielę, a my tarzaliśmy się w białym puchu (już wiem, skąd ten ból w plecach). Zimowe widoki zostawię na kolejny wpis.

Nadal towarzyszyła nam choinka. Sypała się bidulka, ale stała w takim miejscu, że nam nie przeszkadzała. W ostatnią sobotę i niedzielę stycznia cieszyliśmy się jeszcze światełkami. 





Wieczorami "zasuwam" na szydełku przy serialu czy filmie. Mam nadzieję wyrobić się z jedną zazdrostką do świąt. A tuż przed snem staram się przeczytać choć kilka stron. U mnie na stoliku "Opowieść ojca", u Taty Tygrysa  objawienia Katarzyny Emmerich. 


Przed nami luty. Prognozy nie są optymistyczne, ale wierzę, że nie będzie tak źle. Styczeń zapewnił nam sporo atrakcji (awaria pompy, atak zimowej bestii), więc spokojny czas byłby miłą odmianą. 

16 komentarzy:

  1. My agregat kupiliśmy zaraz po zakupie domu.Już nie raz się przydał i to nie zimą. Wiatry często powodowały awarie prądu. Dzięki temu jesteśmy spokojniejsi.
    Przesyłam moc dobrych myśli i uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że sytuacja się nie powtórzy. Choć pewnie w przyszłości pomyślimy o agregacie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. W miejscu gdzie mieszkamy podobno na 2 lata przed tym jak tu się pojawiliśmy była naprawdę poważna awaria w związku z zimą ;) i prądu chyba z tydzień nie było. My na początku mieszkania na naszej wsi tez mieliśmy takie epizody zarówno zimą jak i na przełomie zimy i wiosny (wtedy strasznie silne wiatry)...prądu nie było przez dobę a tak to po kilka godzin najczęściej ;p (i to często gdy mąż na wyjeździe)...w końcu zdecydowaliśmy na kuchenkę z butlą na gaz (trochę się bałam przy dzieciach ale ostatecznie okazała się dobra decyzja). Dzieciakom podobało się siedzenie przy świecach, czy przy kominku. Zawsze to atrakcja ;) Piękne Wasze migawki z końcówki stycznia. Ps. hehe też bym sobie tak z dziadków żartowała ;p hahaha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W okolicy były wsie, gdzie prądu nie było i przez tydzień. Najbardziej szkoda starszych samotnych ludzi, a sporo u nas takich gospodarstw. My z myślą o takich sytuacjach zainstalowaliśmy kozę. I faktycznie pomogła, bo było ciepło. Chyba cieplej niż normalnie. No i dobrze, że mamy w pobliżu rodziców, u których mogliśmy zjeść i się umyć. Tygrysowi trochę te ciemności doskwierały, ale nasi przyjaciele z nastolatkami bardzo sobie ten czas chwalili. Przynajmniej twoarzystwo nie rozchodziło się po pokojach :)

      Usuń
  3. U nas też w styczniu królowały koledy :)
    Sushi wyglada smakowicie.
    Bal przebierańców jeszcze przed nami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tygrys śpiewa nadal. Chyba więcej niż wcześniej :)

      Usuń
  4. Powiem Ci, że po Twojej notce to nabrałam ogromnej ochoty na sushi. Możliwe, ze skoczę jeszcze do sklepu po brakujące produkty i zrobię na obiad lub kolację. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O tak, zimowe krajobrazy nie maja sobie rownych! Nie mowiac juz o tym jaka to radocha dla dzieciakow o tej porze roku! :)

    Awarie pradu zdarzaja nam sie od czasu do czasu i zawsze nie w pore. ;) My wode mamy z wodociagow, wiec na szczescie jest, ale zimna. :) Bez pradu nie ma ani ogrzewania, ani gotowania, bo kuchenka tez jest elektryczna. :D Na szczescie w nowym domu mamy kominek, a przy ostatniej awarii latem, malutki agregat kempingowy uratowal nam zapas jedzenia w lodowce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszymy się zimą, ale z lekkim niepokojem myślimy o tym, jak to wszystko puści. Bardziej niż agregat przyda się kajak :)
      Mi właśnie jedzenia szkoda najbardziej.

      Usuń
  6. Kolejny raz kusisz sushi:))) Smakowicie to wygląda! Z tą awarią prądu to masakra... Współczuję.
    A snoopy rewelacja:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to mówią, co nas nie zabja... Na przyszłość już wiemy, jak się zorganizować, ale póki co mała trauma jest. Pilnujemy, żeby telefony, latarka i powerbank były naładowane.
      Snoopy to prezent dla dziadka, który lubi spać :)

      Usuń
  7. Awarie prądu i wody to dla mnie koszmar. Człowiek tak jest przyzwyczajony do wygody, że nie potrafię normalnie funkcjonować podczas takich awaryjnych niespodzianek. Oczywiście na wszystko jest sposób i da się przeżyć, ale mimo wszystko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez pierwsze godziny to było nawet miło. Taka romantyczna przygoda. Ale z każdym dniem awaria utrudniała życie.

      Usuń