wtorek, 3 listopada 2020

Nasza codzienność. Druga połowa października

Drugą połowę października rozpoczęliśmy kolejną, szesnastą już rocznicą naszego ślubu. Dziękujemy za życzenia pod poprzednim podsumowaniem. 16 października od wielu lat przeżywaliśmy w podobny sposób. W dzień doroczna uroczystość w pracy, a wieczorem czas dla nas. Z wiadomych względów impreza się nie odbyła, a wieczór spędziliśmy razem w domu. Taki czas, źle nam nie było. Mam nadzieję, że kiedyś nadrobimy. 

Ja "świętowałam" nieco dłużej. Choroba nie odpuszczała i po "wizycie" telefonicznej wylądowałam na tygodniowym zwolnieniu. Tak naprawdę poczułam się lepiej w ostatnich dniach października. Jak ja lubię chorowanie w naszym domu. Za chwilę minie dwa lata odkąd jesteśmy u siebie, a mnie dom nie przestaje cieszyć. Własny dom z podwórkiem jakiś czas temu był dla nas tak nierealny, stąd pewnie taka radość i ciągle niedowierzanie. Dawno nie miałam tyle czasu dla siebie i nie było mi źle. Zaopatrzyliśmy się w bibliotece w dziecięce i dorosłe książki (oczywiście kolejny raz złamałam postanowienie, że nie wypożyczam nic dla siebie, póki nie przeczytam tego, co jest na domowych płókach). Nadrobiłam więc lekturę. Tematyka nadal ta sama, plus jedna mądra książka o wychowaniu i początek cyklu "Owoc granatu" (saga rodzinna z historią w tle). Obejrzałam kilka filmów i seriali z szydełkiem w dłoni. W miarę sił ogarnęłam domową rzeczywistość. 


  

Mi było dobrze, a Tygrys cierpiał, bo mama nie mogła Go odprowadzić do przedszkola. Niestety nie mógł zostać ze mną w domu (poza jednym dniem). Nie doszłabym do siebie zupełnie. Chłopak jeszcze nie rozumie, że mama nie ma siły na zabawę, a sam niestety nie potrafi zagospodarować sobie czasu. Miał zostać ze mną w piątek, ale zadziwł nas i zdecydował, że chce do przedszkola. Wszystko za sprawą dyżuru przy wywoływaniu dzieci, po których przyszli rodzice/dziadkowie. Przy wyjściu się złamał, ale koniec końców był bardzo zadowlolony. 

Na chwilę w zapomnienie poszli superbohaterowie (na chwilę, bo w końcu miesiąca powrócili), a ponownie przyszedł czas na dinozaury. Tygrys odkurzył swoją kolekcję figurek. Te prehistoryczne stworzenia opanowały parter. Trzeba było uważać, żeby nie nadeptnąc/nie usiąść, bo przemieszczały się stadami. Rysunki przedszkolaka także zdominowały te stworzenia. Tygrys poza rysowaniem nie garnie się do innych prac plastycznych. A tu któregoś popołudnia na fali działań w przedszkolu poprosił o farby i malowaliśmy jesienny park. Nie jest to również moja ulubiona aktywność, ale trzeba dawać przykład Chłopakowi, żeby sam się nie zniechęcał. W ostatnich dniach października spędziliśmy dwa popołudnia nad pracą na przedszkolny konkurs plastyczny. Długo szukaliśmy pomysłu i sam Tygrys zaproponował pracę z koralików do prasowania. Zakupiśmy szablony i działaliśmy. Efektem wkrótce się podzielimy. Muszę tylko w tym miejscu pochwalić Młodego, bo ma naprawdę niezłą cierpliwość. 







A co u rodziców? Pierwszą sobotę drugiej połowy października spędziliśmy w kuchni. Tygrysa naszła ochota na tatowe pierogi ruskie. Mąż robi najlepsze, ale niestety tym razem musiałam obejść się smakiem. Nadal trzymam dietę, bo ciągle dokuczają mi  skutki operacji. Jak tylko zjem coś nieodpowiedniego, źle się czuję. Ale dostałam wersję light czyt. bez boczku i cebulki, które nadają smak pierogom. Cóż... Trochę żal, ale w tych czasach nie ma co ryzykować zdrowiem, zwłaszcza, że już nasz szpital szykował się do zmiany w jednoimienny. Także nie czas na chorowanie. W kolejną sobotę Tata Tygrysa odwiedził groby, a my spędziliśmy czas na grach ze Świerszczyka i zabawie klockami z mojego dzieciństwa, które Tygrys przyciągnął od babci. Obie niedziele zostaliśmy  w domu. Staramy się ograniczać kontakty z najbliższymi, zwłaszcza, że choróbsko długo mnie męczyło i wcale bym się nie zdziwiła, gdybym wiadomą chorobę miała już za sobą. Msza u jeziutów w Łodzi. Zabawy, książki, książeczki z zadaniami, smakołyki, bajka "Był sobie człowiek". Taki rodzinny dzień z dawką emocji zaaplikowaną przez Tygrysa. Ostatnie dni października przyniosły piękną pogodę, więc bawiąc się w superbohaterów ogarnęliśmy podwórko. Tata Tygrysa pewnie ostatni raz skosił trawę. Popołudniami podziwialiśmy zachody słońca. To światło w październiku jest niesamowite. I żyliśmy w cieniu wiadomo czego. W pracy stres, bo co chwilę sytuacja kryzysowa (jeden czeka na wynik, drugi jeździ po lekarz z chorującym małżonkiem, któremu nikt nie chce testu zrobić, ach). Nie ma kto pracować, nie generujemy zysków, a szef wymaga. Wiadomo. Do tego pożegnaliśmy znaną w miasteczku osobę, którą choroba pokonała. To odejście sprawiło, że dopadła mnie myśl, że za parę miesięcy nasz świat nie będzie już taki sam. W związku z niewiadomą sytuacją uzupełniliśmy zapasy. Na zbliżające się wielkim krokami urodziny kupiłam sobie zamrażarkę, więc mogliśmy poszaleć. I żeby nie było, że tak nam odbija w związku z covidem. Na pewno nieco nas zmotywował. Ale już latem myśleliśmy o takim rozwiązaniu. Potrzeba była silna, bo nie mieliśmy gdzie pomieścić lodów. Do tego chciałoby się pomrozić owoce na wypieki i kisielki zimą. A poza tym rzadsze, a konkretne zakupy przekładają się na stan naszego konta. Znacie to... jedziesz  do sklepu po jedno mleko, a wydajesz 50 zł. Także będziemy w listopadzie testować nowy system. To taki plus z tego, co się dzieje na świecie. Zakupiliśmy też prezenty na urodziny Tygrysa. Wybrany przez niego tor i niespodzianka - wielka straż pożarna. Okazało się, że dziadkowie nie żałowali Młodemu, stąd dodatkowy prezent. Obawiam się tylko czy urodziny odbędą się jak co roku w gronie najbliższych... Sytuacja jest tak dynamiczna, więc do końca listopada wszystko się może zdarzyć. Na wszelki wypadek zaopatrzyliśmy się w bibliotece w pokaźny stosik książek dla Tygrysa i dla nas. Dałam sobie przyzwolenie na zakup kilku nowych tytułów do naszej biblioteczki, oczywiście głównie dziecięcej :) Takie małe rzeczy, ale cieszą w tym wszystkim.

W ostatni piątek miesiąca podjęliśmy ważną decyzję. Zapisaliśmy Tygrysa do szkoły. Nie jest to wybór najlepszy, ale że wszystkie szkoły to molochy o podobnym poziomie, zdecydowaliśmy się na szkołę, w której sama się uczyłam, a która znajduje się naprzeciw bloku dziadków i w pobliżu naszej pracy. Mam nadzieję, że Tygrys się dostanie, bo to szkoła spoza naszego obwodu. Zależy mi o tyle, że zdeklarowałam konkretną nauczycielkę (o ile będzie to brane pod uwagę). Nie raz wspominałam, że wspólpracuję z lokalnymi nauczycielami, znam icj, wiem na ile ich stać. Niestety jest garstka tych, których powierzyłabym Tygrysa. Także trzymajcie kciuki. 

Ostatni dzień miesiąca minął nam na ogarnianiu tygrysiego królestwa. Raz na jakiś czas trzeba. Teraz aż miło wejść. I do tego bezpiecznie, bo na podłodze pustka. Chłopak zrobił miejsce na nowe zabawki. Nie ma to jak dobra motywacja (czyt. urodziny) do sprzątania. Popołudniu ruszyliśmy do sadu znajomej na jabłka. Przy okazji przybyło nam kilka roślinek, w tym anginka, która bardzo ucieszyła Tatę Tygrysa (wspomnienie z dzieciństwa). Także wieczór mieliśmy zagospodarowany, a i tak przerobiliśmy ułamek jabłek. Mało przetworów zrobiliśmy w tym roku, ale każdy słoiczek cieszy. Za rok musimy się bardziej postarać. 

A na koniec domek w październikowym wydaniu... 




Wydawałoby się normalna codzienność... Faktycznie, jak zapomni się o tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Funkcjonujemy w miarę normalnie, ale gdzieś z tyłu głowy jest strach przed chrobą i przerażenie nienawiścią. I obawiam się, że listopad nie przyniesie tu żadnej zmiany.

14 komentarzy:

  1. U nas powolny powrót do normalności W. Wrocił do pracy po kwarantannie, mama juz prawie ozdrowiencem jest. I mam nadzieję ze teraz bedzie już normalnie nareszcie normalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tęsknota za normalnością to chyba teraz najczęściej wypowiadane zdanie. I tej normalności i Wam i nam życzę.

      Usuń
  2. Pięknie wygląda wasz domek, żółty z ogrodem-wymarzony. Te wszystkie obawy o których piszesz chyba wszyscy mają z tyłu głowy. U mnie w pracy też co chwilę ktoś idzie na kwarantanne, ktoś jest zarażonych, przez co mnożą się nadgodziny. Widać, że wszyscy już są zmęczeni całą sytuacją, niby chcą żyć normalnie, a jednak się nie da. Powiem Ci szczerze, że jakiś czas temu też w mojej głowie pojawił się pomysł kupienia zamrażarki i teraz wraca on coraz częściej. Tygrys pięknie tworzy, fajnie spedzacie razem czas. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domek miał być biały. Wyszedł żółty, albo jak mawia Tygrys waniliowy. Tak czy siak wygląda dobrze i najważniejsze, że jest na ten trudny czas. Do normalności pewnie długo jeszcze nie powrócimy, ale przynajmniej staramy się jakoś ogarnąć tą nową rzeczywistość. Zamrażarkę polecam. U nas już obie zapełnione.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Dobrze się bawiliście z Tygrysem w czasie wykonywania prac i zabaw :) Życzę Wam zdrowia, mniej trosk i przesyłam uściski.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skąd stolik ? ...CUDO!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za info. Czasem podczytuje i dlatego serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
    2. Bardzo nam miło.
      Serdeczności

      Usuń
  5. Domek cudowny:)
    Jeśli Tygrys sam narysował te dinozaury - to ja jestem pod ogromnym wrażeniem! Fantastyczne!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. Bardzo nam miło.
      Przy dinozaurach to posiłkował się książeczką w stylu jak rysować dinozaury, ale rozwinął się w ostatnim roku bardzo. Wcześniej nie chciał zupełnie rysować.

      Usuń
  6. To prawda, ze we wlasnym domu zupelnie inaczej czlowiek sie czuje. Ja tez bardzo doceniam te miesiace, ktore spedzilam przez pandemie pracujac z domu. Uwielbiam ten wlasny kawalek przestrzeni.
    Tygrys pieknie rysuje! Nik sam nie ma odwagi, ale chetnie kopiuje tutoriale z YouTube i wtedy tez mu niezle wychodzi.
    Co do szkoly. To oczywiscie Wasza i tylko Wasza decyzja, ale dlaczego nie wybrliscie szkoly w Waszym regionie? Tak tylko sobie mysle, ze na miejscu Tygrys mialby kolegow, z ktorymi moglby bawic sie po szkole. A tak to moze byc troche wyobcowany wsrod sasiedzkich rowiesnikow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym momencie doceniamy dom jeszcze bardziej. I ciągle cieszymy się, że odważyliśmy się na budowę.
      Tygrys od roku rysuje. Wcześniej nie było mowy. Twierdził, że nie potrafi. A teraz tworzy seryjnie.
      Co do szkoły... Szkoła rejonowa to moloch, zbieranina dzieci z dużego kawałka gminy. Mamy do niej dalej niż do miasteczka, w którym pracujemy. Tak się składa, że wszystkie dzieci z najbliższego sąsiedztwa uczą się w szkole, do której zapisaliśmy Młodego. Także przyjazna dusza się znajdzie. Poza tym podejrzewam, że trochę dzieciaków z grupy przedszkolenj też będzie w tej szkole, a może i nawet w klasie, bo przedszkole jest w rejonie tej szkoły i z tego, co wiem grupują dzieci z danego przedszkola do tej samej klasy. Ale mi najbardziej zależy na nauczycielce. Tej którą zdeklarowałam. Bardziej niż na dzieciakach z grupy.

      Usuń