Nasz krakowski urlop to podążanie nie tylko śladami historii, ale również bohaterów i miejsc z przeczytanych ostatnio książek. Tygrys koniecznie chciał odnaleźć nóż z legendy o budowniczych Kościoła Mariackiego oraz kuny na jego ścianie, co udało się już pierwszego dnia. Środę rozpoczęliśmy od spaceru w kierunku Ronda Grunwaldzkiego w poszukiwaniu pomnika Dżoka. Jego historię poznaliśmy dzięki książce pani Barbary Gawryluk i postanowiliśmy przy pierwszej okazji, zobaczyć pomnik. Jego forma jest tak samo poruszająca, jak historia wiernego psa.
Jak się domyślacie to był tylko początek atrakcji tego dnia. Kolejną mieliśmy zaplanowaną do dawna. Obawialiśmy się czy na miejscu bilety będą dostępne, a bardzo nam zależało, żeby pokazać Tygrysowi Podziemia Rynku. Nie jest to może nasze ulubione muzeum, ale zachowane fragmenty średniowiecznego bruku, murów i innych reliktów archeologicznych przemawiają do wyobraźni. Ale tylko do naszej. Naszemu Dziecku Podziemia zupełnie nie przypadły do gustu. Jedynie pojedynczene elementy Chłopaka zainteresowały, jak chociażby urządzenia do transportu wody w mieście, film z królami w tle i oczywiście makieta (makiety, odlewy to dla Tygrysa zawsze numer 1). Poza tym, jak sam stwierdził to same kamienie. Myślę, że za jakiś czas wrócimy i odbiór wystawy będzie zupełnie inny. W tej chwili naszego prawie Siedmiolatka bardziej oczarowały dorożki. I smutek był, że rodzice nie sfinansowali przejażdżki. Musiał się Chłopak zadowolić zdjęciem, ale każda przejeżdżająca robiła na Nim wrażenie.
Podziemia Rynku nie przemówiły, ale wyczekiwany od pierwszej chwili przyjazdu Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny już tak. Gwiaździste sklepienie, przepych, ołtarz Wita Stwosza... Myślę, że wszystko za sprawą przeczytanych legend.
Kościół Mariacki to również skojarzenie z Janem Matejką, którego reprodukcje studiowaliśmy już przed wyjazdem, nie mogliśmy pominąć muzeum poświęconego Artyście. Zastanawialiśmy się, jaki będzie odbiór Synka. Muzea biograficzne są jednak dość specyficzne. Okazało się, że odnalazł się tu bardziej niż w Podziemiach. Szczególnie podobała Mu się pracownia Artysty i oczywiście elementy uzbrojenia. Zainteresowały Chłopaka drewniane schodki. Opiekun ekspozycji wyjaśnił nam, że Matejko był niskiego wzrostu i używał drabinki do malowania dzieł, z których wiele było znacznych rozmiarówarów. Swoją drogą moja wyobraźnia nie ogarnia, jak takowe obrazy powstawały. Wracając do Tygrysa i jego odbioru muzeum, myślę, że nie bez znaczenia jest to, że Tygrys już wcześniej słyszał o malarzu i miał kontakt z jego dziełami. A że spośród nich wiele to sceny batalistyczne, tym chętniej je oglądał. Nas z kolei przy każdej wizycie zachwyca kolekcja rzemiosła artystycznego, tkanin, ubiorów, broni i innych przedmiotów, które Matejko gromadził przez całe swoje życie (dziś zbiory tego muzeum liczą 6000 eksponatów!). Ten bogaty zbiór przekłada się na jego podejście do malarstwa i dbałość o wiarygodność historycznego detalu.
Z kamienicy na Floriańskiej przemieściliśmy się tramwajem do muzeum o zupełnie innym charakterze. Podobne widzieliśmy na początku naszej podróży, ale i krakowskie Muzeum Lotnictwa Polskiego z przyjemnością obejrzeliśmy. Podobnie, jak w Dęblinie zobaczyliśmy różnego rodzaju statki powietrzne, cywilne i wojskowe. Dla Tygrysa wyczekaną atrakcją była możliwość zwiedzenia wnętrza dwóch samolotów, a jeszcze większą możliwość skorzystania z symulatora. Na mnie wrażenie zrobiła ekspozycja "Skrzydła Wielkiej Wojny". Eksponaty z I wojny światowej osadzone w nowoczesnej komiksowej scenerii. Robią wrażenie.
Dzień zakończyliśmy również w chmurach. Podziwiając panoramę Rynku i Krakowa z Hejnalicy. Tygrys bardzo lubi wspinać się na wszelkiego rodzaju wieże. Chyba bardziej niż roztaczające się z nich widoki. Co prawda wieża dostępna jest dla dzieci od siedmiu lat, ale w tej sytuacji uznaliśmy, że rocznikowo Synek należy już do grupy siedmiolatków i weszliśmy razem na szczyt Kościoła Mariackiego. Schody nie są aż takie trudne do pokonania. Tygrys dał radę i był z tego powodu bardzo szczęśliwy. Szkoda tylko, że nie mogliśmy spotkać hejnalisty.
Popołudnie i wieczór spędziliśmy w hotelu szykując się do kolejnego dnia, na który potrzebowaliśmy nieco więcej sił. O tym w następnym odcinku.
Macie niespożytą energię! Chyba nawet na połowę bym nie miała siły.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia
Super, że urlop taki udany i tyle udało się zobaczyć. My też już po, też pełni wrażeń i radości z odwiedzonych miejsc. Ale pierwszy raz trochę się cieszyłam, że już wracamy. Urlop z dwójką dzieci o tak różnych charakterach, usposobieniu i potrzebach (a do tego dochodzą jeszcze nasze dorosłe potrzeby) był jednak sporym wyzwaniem. Pierwszy raz tak miałam . Dotychczas córka była na tyle mała, że jakoś godziła się na nasze/brata pomysły. Teraz ma już swoje pomysły na życie – niekoniecznie zbieżne z naszymi a próbuje je realizować głównie głośnym wrzaskiem. Wiedziałam, że ten moment nastąpi ale mimo to bywało trudno. Podróże z jednym dzieckiem też były jakieś takie spokojniejsze – bez wiecznego wrzasku – „to nie ja to ona”, „bo on/ona mi (…)”, „zostaw/oddawaj to moje”. Na razie wniosek na przyszły rok mam taki, że chcę się po prostu położyć na ciepłej plaży a młodzież niech się tapla w wodzie. Tylko mąż twierdzi, że wtedy to on będzie marudzić… I już nie wiem co gorsze - wrzeszczące dzieci czy marudzący mąż. A.
OdpowiedzUsuńBrawo Wy!
OdpowiedzUsuń