wtorek, 31 sierpnia 2021

W mieście królów #5 i nie tylko

Wyjazd do Krakowa planowaliśmy połączyć z wypadem w góry. Miałam trudności ze znalezieniem noclegu w Pieninach, więc postanowiliśmy po prostu wyskoczyć na dzień czy dwa z miasta w góry. Nasze ukochane Pieniny. Mamy tyle wspomnień ze szlaku. Przypomnieliśmy sobie, jak przed laty co roku żegnaliśmy się z górami, bo za chwilę przecież może zadzwonić ten telefon i nie prędko wrócimy. Wracaliśmy do czasu... telefonu właśnie. Od kilku lat tęskniliśmy, aż przyszedł ten moment. Krótki, ale wypełniający pustkę. Nie planowaliśmy pełnego urlopu, bo nie wiedzieliśmy czy ta forma wypoczynku przypadnie do gustu Tygrysowi. Nie każdy przecież lubi górskie wędrówki. My już wiemy. Za moment podzielimy się z Wami.
Na nasz pierwszy szlak wybraliśmy klasyk - Trzy Korony. Dotarliśmy z Krakowa do Krościenka, skąd wyruszyliśmy na szlak. Każdy krok to masa wspomnień. Naszych wspólnych licznych wędrówek, ale również czasów młodości (tak chyba mogę już pisać) i oaz. Krościenko to przecież serce Ruchu Światło - Życie. Tylko na szlaku jakoś inaczej. Jak dla mnie za tłoczno. Tata Tygrysa przypomniał mi, że dawniej wyruszaliśmy w trasę z samego rana, stąd szlaki nie były tak oblegane. Dojazd z Krakowa zabrał nam jednak sporo czasu. Ale i tak mieliśmy ogromną radość z wdrapywania się na szczyt. Budujące jest to, że forma nie jest taka zła. Mimo, że od ostatnich wpsinaczek minęło może 8 lat, nie czułam różnicy. Ale z Tygrysem musiał podążać Tata, ja nie zadążałam. Chłopak zupełnie nie czuł zmęczenia i złościł się, kiedy potrzebowaliśmy chwili na odpoczynek. Jak sam stwierdził (dość głośno, wywołując powszechną radość): nie po to przyjechał w góry, żeby siedzieć. Poza tym Dziecko, które zwykle jest ostrożne i nas słucha, wszelkie nasze prośby o zachowanie bezpieczeństwa, miało sobie za nic, nawet jak przy zejściu zsunął się i trochę poobijał. Tak, bardzo Mu się podobało, ale bezpieczeństwo też jest ważne. Już wiecie. Synek złapał bakcyla i będzie świetnym towarzyszem wypraw. Może nie pilnował się na szlaku, ale tuż przed szczytem wyłączył typowe dla siebie marudzenie i brak cierpliwości. Okazało się (to dla nas nowość), że kolejka na platformę na szczycie to 1-1,5 godziny czekania. Pewnie gdybyśmy byli sami, ruszylibyśmy dalej. Co prawda bardzo lubimy ten widok, ale mamy go tak głęboko w serduchach, że moglibyśmy odpuścić. ALe nie po to Tygrys się wspinał, żeby nie dotrzeć na samą górę. Spokojnie czekał na swoją kolej i faktycznie staliśmy grubo ponad godzinę. Ale co Chłopak zobaczył, to Jego. Ja z kolei potwornie zmarzłam. Zadbałam o Młodego, o siebie już nie. Jednak bardziej przydałaby się kurtka, niż kapelusz. Schodziliśmy przez Zamek Pieniny. Młodemu oczywiście podobały się przebieżki z rodzicami z górki na pazurki, oczywiście w miejscach, gdzie było bezpiecznie. 










Z Krościenka ruszyliśmy na podbój Zamku w Niedzicy. Dla nas kolejna porcja wspomnień. Nie raz już zwiedzaliśmy zamek. Mieliśmy nawet okazję przez tydzień nocować w jednej z komnat. Dla mnie Niedzica to dzieciństwo. Dość często przyjeżdżałam do rodziny, która mieszka nieopodal. Zamek był więc stałym punktem widokowym. Pamiętam jeszcze moment budowy zapory. Tygrys wyczekiwał znaku z duszkiem, który widział na rodzinnych fotografiach. Duch zyskał nowego wymiaru, miał maseczkę. Co za czasy. Synek co prawda lubi średniowiecze, rycerzy i te sprawy, ale miał co do zamku obawy i się potwierdziły. Na szczęście chyba w ostatnie sali. O ile z manekinami, które tam spotkał nie miał juz problemy, o tyle skóry zwierzęce go przerażają. A tu w dodatku były z paszczami. Ale wcześniej zdążyliśmy już zwiedzić zamkowe mury i nacieszyć się wspaniałymi widokami. Jako, że dzień się nam kończył, zerknęliśmy jeszcze na zamek z zapory i przepuszczając kolaży, ruszyliśmy do Krakowa.











Radość ze spotkania z górami, mieszała się z tęsknotą. Ale jest plan. Jeśli tylko pogoda dopisze, wracamy na wrześniowy albo październikowy weekend. Do zobaczenia góry. 

2 komentarze:

  1. Super, że wyprawa w góry się udała. U nas syn już 3 lata temu pokazał, że byłby świetnym kompanem górskich wypraw jednak zaraz potem pojawiła się córka i na jakiś czas musimy jeszcze odpuścić górskie klimaty bo po pierwsze jest jednak całkiem mała a po drugie to ten typ, którego „nóźki bolą” zaraz po wyjściu z samochodu.
    Wybraliśmy się w Pieniny w czerwcowy weekend. Tłumy były nieprzebrane (chociaż spotkaliśmy ludzi, którzy twierdzili, że luźno jest). Z racji panienki-nóźki-mnie-bolą z pieszych wycieczek udał się tylko Wąwóz Homole. Za to udało nam się zrobić na rowerach trasę Szczawnica-Czerwony Klasztor i trasę dookoła Jeziora Czorsztyńskiego i zwiedzanie zamku w Czorsztynie (jak dotarliśmy do Nidzicy były już takie tłumy, że odpuściliśmy). Planowaliśmy też Trzy Korony albo Sokolicę (tzn. jedno z nas z synkiem) ale niestety pogoda się popsuła i trzeba było odpuścić. A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno nie byłam w górach. W liceum sporo chodziliśmy z klasą, bo mieliśmy wychowawczynie z wf i niestety ona kochała ruch i nie cierpiała, gdy chociaż na chwilę gdzieś przystanęliśmy. Ze znajomymi jakieś mniejsze górki zdobywałam, ale jednak jak mam wybór, to wolę płaskie tereny do chodzenia. Synek za to może chodzić wszędzie, bo kocha być w ruchu i jestem dobrym piechurem. Z mężem chodzi po kilka kilometrów i pyta, kiedy znowu pójdą :)
    Uściski dla Was

    OdpowiedzUsuń