poniedziałek, 24 lutego 2020

Jaś, Małgosia i Tygrys w Białostockim Teatrze Lalek

Tytuł poprzedniego posta to zdanie, które pozostało nam w sercach po wizycie na najnowszym spektaklu dla dzieci w Białostockim Teatrze Lalek. To nasz kolejny rodzinny pierwszy raz. Oczekując na dziecko niejednokrotnie mieliśmy okazję podziwiać aktorów z białostockiego teatru i tęskniliśmy za wyjściami na przedstawienia z naszym dzieckiem.

Przyszło nam długo czekać aż Tygrys będzie gotowy. Co prawda jesienią 2018 r. świętowaliśmy urodziny bliskiego nam (mentalnie i kilometrowo) Żubra Pompika uczestnicząc w spektaklu z tej okazji, ale widzieliśmy ile stresu kosztowało to Tygrysa. Czekaliśmy aż trochę dojrzeje. Nasze dziecko boi się przebierańców i choć wie, że w teatrze to aktorzy, nie może tego jakoś przeskoczyć. Do tego tłum dzieci i dorosłych w jednym miejscu. Nieoczekiwane odgłosy. I generalnie jedna wielka niewiadoma. Coś czego nie zna. A w przypadku spektaklu, na który dotarliśmy jeszcze wątek z Babą Jagą mającą ochotę na schrupanie dzieci. Tego chyba do ostatniego momentu Tygrys obawiał się najbardziej, choć w trakcie przedstawienia okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. 

Jak zapewne się domyślacie przedstawienie, w którym mieliśmy okazję uczestniczyć to "Jaś i Małgosia". Baśń znana chyba każdemu dziecku, niezależnie od szerokości geograficznej. Jednak Bracia Grimm bardzo by się zdziwili, gdyby mieli okazję obejrzeć swoją baśń w wydaniu Białostockiego Teatru Lalek. Dzięki Marcie Guśniowskiej mieliśmy okazję zobaczyć zupełnie nową odsłonę "Jasia i Małgosi". Zamiast złej macochy - kochająca i do tego atrakcyjna mama. Zamiast Baby Jagi - po prostu Jaga, co prawda biegająca z miotełką, ale w rozmiarze XXS. Do tego wilk, który przedostał się chyba na deski teatru z innej sztuki. Kilka innych, uroczych zwierzaków. I przede wszystkim niesamowita gra aktorska, pełna humorystycznych dialogów i kontekstów, nie zawsze zrozumiałych dla najmłodszych, ale dzięki temu rodzice równie dobrze co ich pociechy czują się na widowni. Trafiliśmy na świąteczną wersję spektaklu, a w niej elementy kojarzące się z Bożym Narodzeniem: chatka z piernika, popyt na choinki, świąteczne potrawy i wreszcie niesamowita instalacja z barwnymi żarówkami w kształcie choinki, która mnie urzekła. Zresztą, jak wiele innych elementów scenografii i środków wyrazu. Szczególnie zafascynowała  mnie lalka, którą znałam raczej jako zabawę z wakacyjnych wyjazdów z młodości, acz nie w takim wydaniu, jak w BTL. Fachowa nazwa to tintamareska łącząca twarz aktora z lalkowym tułowiem. I tu chylę czoła w kierunku aktorów wcielających się w rolę Jasia i Małgosi i animujących właśnie ten rodzaj lalki. Już samo poruszanie małymi nóżkami i rączkami wydaje mi się nie lada sztuką, a do tego jeszcze mimika. Dla mnie nie do ogarnięcia, dlatego nie jestem aktorką :)


Nie chcę zdradzać fabuły, bo jest naprawdę dynamiczna i zaskakująca. Ale co dla nas wybrzmiewa z tej sztuki to wielka siła rodziny. Wielokrotnie powtarzane słowo: RODZINA. Nawet jeśli na co dzień się kłócimy, nie zgadzamy, a nawet czasem krzywdzimy, jesteśmy rodziną. To niejednokrotnie podkreślała mama Jasia i Małgosi. I na koniec pozostała wierna swoim wartościom. 

A że w scenografii sporo było czerwonych akcentów, chociażby  wielka koszula drwala w czerwoną-czarną kratę, sukienka mamy czy boa i maska Jagi, do tego plakat w odcieniach czerwieni, udział w spektaklu wpisujemy w blogową zabawę Bajdocji. I jeszcze nasz plakat, który powstał po wizycie w Białostockim Teatrze Lalek. 



Wpis bierze udział w projekcie Bajdocji "POD KOLOR".



Po więcej inspiracji zapraszam TUTAJ. 

3 komentarze:

  1. "Rodzina, ach rodzina" :-)
    Plakat cudny :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam z dzieciństwa taka scenę z jakiś jaselek kościelnych - mialam około 4-5 lat i kompletnie nie pamiętam gdzie te jasełka były, kto występował, z kim byłam, ale pamiętam doskonale biegajacego diabła który nas widlami straszył, być może ktoś się bał, moze nawet ja, ale mam gdzieś głęboko w pamięci jednak głośne piski dzieci i gromki śmiech mimo wszystko. Pamiętam to jako wesołe śmieszne wspomnienie dziś. Kiedyś pytałam oto rodziców, którzy dobrze pamiętają ten moment, opowiadali mi że owszem mialam wielkie oczy, ale tak to ogarnęli, że w końcu i ja zaczelam traktować to jako żart i dobra zabawę. I chyba musiało być to fajne doświadczenie że po dziś dzień w wieku 43 lat to pamiętam :)
    A jak Tygrys ogarnia teatrzyki przedszkolne?
    W naszym przedszkolu są średnio dwa w miesiącu teatrzyki różnej maści, lalkowe, pacynkowe jak i z przebranymi aktorami. Tymon pamiętam podchodził do nich nieco obojętnie, na pewno nie zgłaszał się do uczestniczenia w nich ;) o co to to nie, zaś Tola zawsze gra pierwsze skrzypce, jak jest okazja to zgłasza się aby wejść na scenę i wziąć w jakiejś zabawie udział - nie wiem po kim ona to ma ;) I zawsze potem skrupulatnie nam opowiada o czym było, kto jak wyglądał itd.
    Fajny ten Wasz teatrzyk, choc osobiście nie lubię ingerowania w stare baśnie i takiego ich "łagodzenia", ale jak zrozumialam autorka miała inny cel i to całkiem ok. W końcu rodzina to rzecz najważniejsza :)
    Piekny plakat!

    OdpowiedzUsuń