środa, 8 stycznia 2020

Bożonarodzeniowe abecadło. L jak... I migawki z Orszaku Trzech Króli

Dość intensywny dzień za nami. Mamy nadzieję, że noc będzie spokojna. Tak, jak się spodziewaliśmy Tygrys poprzedniej przeżywał orszak, a raczej diabły. Mimo to nadal chciał w nim uczestniczyć. Dzień zaczęliśmy od Eucharystii. Wyjście spokojne (co będzie, jak szopki znikną z kościołów? :) Choć próbował się Chłopak  targować: orszak zamiast mszy. Tak to nie ma :). 

Dziś zawitaliśmy do kościoła dziadków i pierwszy raz zamiast stać w zakrystii, Synuś zażyczył sobie miejscówki przy szopce. Przyciągają go te stajenki i nic wokół nie przeszkadza. Choć nie do końca. Niestety ławka najbliżej szopki była już zajęta i choć z drugiej widok też był niezły, Tygrys głośno wyraził niezadowolenie, że ludzie zajęli nam miejsce. Jakby mieli wiedzieć, że Tygrysia rodzinka przybędzie. Mało tego głośno komentował zachowanie chłopca od rodziców z tej pierwszej ławki, który dość intensywnie przez całą mszę głaskał figury. Powiem szczerze, że i my i dziadkowie mieliśmy dość. Pomijając, że przed każdym głaskaniem figur, palec chłopaka głaskał wnętrze pewnego otworu w swojej głowie (nie ucha). Pomijając aspekt higieniczny, zwyczajnie mieliśmy obawy, że figury w końcu zlecą. Słynnego aniołka kiwającego głową po wrzuceniu monety dziś nie było. Coś szuję, że dokonał żywota. Wiem - nie takie słowa powinien pisać człowiek po wyjściu z Eucharystii. Więc może dodam coś pozytywnego. Dawno nie słyszałam w naszym mieście tak dobrego kazania. Świeżo wyświęcony ksiądz, ma niesamowity dar. Chętnie dostałabym jego miesięczny grafik, mszy oczywiście. Po zakończeniu popędziliśmy do innej parafii na orszak. Przywitały nas diabły i się zaczęło... Z jednej strony Synek był przerażony. Przez cały czas obserwował przebierańców. Sprawdzał czy nie nadchodzi zagrożenie, zwłaszcza, że babcię Tygrysa porwali na bok, żeby pogadać (czyt. zwieść na manowce). Były dość głośne, z diabelskim makijażem. Z drugiej mówił, że są wesołe i chciał zostać do końca. I dotrwał. I tu następuje hit orszaku. Na koniec zrobił zdjęcie z głównym przedstawicielem zastępu diabłów. Tym na L właśnie :) Cóż za zbieg okoliczności. Nie tak miało być. Tata Tygrysa miał pozować ze wspomnianym, ale ów (aktor nie diabeł) był tak sympatyczny, że udało Mu się zachęcić Synka do zdjęcia. Krótka akcja, że babcia, która akurat odeszła na bok, nie mogła uwierzyć. I tu następuje dalszy ciąg historii... Wydawało się, że nie było tak źle, ale wieczorem Młody nie chciał zamknąć oczu, bo przypominał sobie sceny z orszaku. Póki co śpi spokojnie. Zwykle budzi się z płaczem po takich przeżyciach, więc nie jest źle. A nasze wrażenia po pierwszym orszaku. Wszystko fajnie, ale dla nas tych diabłów było za dużo. Odciągały uwagę od tego, co najważniejsze. I za mało takiej jedności, wspólnego kolędowania. Ale robią to ludzie z dobrego serca, zupełni amatorzy, więc chwała im za to, że mają chęci. Poświęcają swój czas i siły. 

Tyle się tych diabłów naoglądaliśmy, że dzisiejsza literka aż prosiła się o jedno skojarzenie, ale zła nie będziemy promować, choć przyznaję, że "elka" była jedną z trudniejszych liter. Pierwsze skojarzenie na L to lampki choinkowe, na Ł - łańcuch. I na tą pierwszą nic innego nie potrafiliśmy wymyślić. Z kolei na Ł udało się, ale to jutro. Wracamy do dzisiejszej bohaterki. 

Tygrys wyciął L. Zrobiłam na brzegach dziurki, wręczyłam Chłopakowi igłę. Miała być dziecięca, tępa, ale miała za duży łebek i koraliki nie chciały przez nią przechodzić. Także Tygrys pracował prawdziwą metalową igłą. Przewlekał kolorową nitkę (sznur) przez otwory i dokładał koraliki (lampki). Zdarzyło Mu się ukłuć, ale był dzielny, nie marudził. Nie miałam pomysłu co dalej. Ale Tata Tygrysa też chyba daje się wciągnąć w naszą radosną twórczość i podpowiedział te kolorowe kółka - światełka wokół. I gotowe. 







2 komentarze: