Za nami pierwszy tydzień w przedszkolu. Tydzień pełen przeróżnych emocji. Smutku, tęsknoty, łez, wyrzutów sumienia. I mimo, że serce nam pękało, jak widzieliśmy naszego maluszka (i inne dzieci też) takiego biednego, spłakanego, daliśmy radę. A były momenty, że byłam bliska od złamania się i powierzenia Tygrysa ponownie w ręce Babci. Tylko co by to dało? Za rok byłoby jeszcze trudniej. Dzięki codziennej wymianie wiadomości z Izzy (dziękuję za wsparcie) mogę odtworzyć nasz pierwszy tydzień zmagań z przedszkolem. Chcę zatrzymać wspomnienia i towarzyszące nam emocje.
Poniedziałek
Wiedziałam, że nie będzie łatwy. W piątek zadziałało prawo nowego. Teraz było trudniej, bo Synek wiedział już o co w tym wszystkim chodzi. Nie obyło się bez płaczu. Tygrysa i mojego za drzwiami. Tatatu się trzymał, ale tylko dlatego, że ktoś musiał. Tata do pracy, ja do domu. Histeria, przytulanie misia, góra ubrań uprasowana. I znowu najtrudniejsze ostatnie pół godziny przed spotkaniem. Odbieramy zapłakanego Chłopaka. Synuś tęsknił za nami, ciągle dopytywał się pań, kiedy przyjdą rodzice. Zasiusiał się raz, zjadł chętnie zupę i mięsko (za ziemniakami nie przepada). Dostaliśmy nawet komplementy. Szczególnie jeden nas ucieszył (bo to że jest grzeczny do mnie nie przemawia, grzeczny = nie sprawiający pani problemów) - mamy mądrego Synka. Próby pocieszenia przez panią, że rodzice już jadą, tylko utknęli w korkach, mała mądrala skwitowała tymi słowami: Korki to są w Warszawie. Tak, tak proszę nauczycielki. Korki to są w stolicy, a nie w naszej mieścinie. W domu Tygrys był spokojny i dobrze przespał noc. Za to rano…
Wtorek
...na pozór spokój. Od 6 bawimy się maskotkami. Tygrys kieruje zabawą. Miś z kłapouchym idą do pracy, pozostałe misie zostają w przedszkolu. Przytulańce, żółwiki, zapewnienia o miłości i o powrocie. Jak w życiu… Później my się szykujemy, Synek ogląda bajkę i już pochlipuje. Ból brzuszka, stan podgorączkowy - pierwsze próby złamania nas. Od wyjścia z domu do sali jest już histeria. Rodzice trzymają fason. Udaje nam się pożegnać tak, jak dotąd u babci: całus, żółwik, żółwik, piątka, cześć. Łzy polały się za murami przedszkola. Tata znowu do pracy, ja spędzam dzień z babcią i razem odbieramy Tygrysa. Podobno nie było źle, ale widać, że Synek jest wyciszony, a może raczej zdezorientowany. Wtula się we mnie - mało nie udusi. Jak co dzień, po naszym przyjściu już nie chce opuszczać przedszkola, więc układamy razem układankę. W piątek - dinozaury, poniedziałek - policja, dziś - straż pożarna. Siusiańca nie było, płaczu mniej. I pierwsza przedszkolna sytuacja. Przy układaniu mówię Babci, że jeden z chłopców ma taką samą bluzkę, jak Tygrys. Po chwili widzę, że spodnie też. Czy to nie za dużo? W szatni okazało się, że pani pomyliła szafki i koledze przypadło nasze ubranko. Ale cóż… Takie rzeczy się zdarzają, zwłaszcza na początku.
Po wyjściu z przedszkola jest już dobrze. W domu znowu Chłopak przepracowuje temat, bawiąc się w pracę i przedszkole. Cieszę się, bo może Mu to pomóc. I miła niespodzianka - kupa po raz pierwszy od dawna ląduje w nocniku. Czyżby to wpływ przebywania wśród rówieśników? Dużo nas kosztuje, żeby nie wypytywać o przedszkole. W końcu słyszę: choć mama opowiem ci o przedszkolu. Lecę jak na skrzydłach i słyszę (po raz drugi) o koledze, który był niegrzeczny, bo wypytywał gdzie Tygrys kupił taką kołderkę. Sam ma w rakiety, ale może tygrysia z pojazdami Mu się spodobała. No gdzie mama? Materiał kupili rodzice w Białymstoku, a Babcia uszyła poszewkę. Odpowiedź była chyba wyczerpująca, bo pytanie nie powróciło :)
Środa
Scenariusz podobny. Dziś chyba większy płacz niż wczoraj. My na ile to możliwe, upychamy swoje smutki głęboko, ale po wyjściu na plac, znowu się odzywają. Zakupy w sklepie i kilka rozmów z mamami, które przeżywają podobne chwile. Myślę nie jest źle. Synek przesypia noce, siusia w przedszkolu. Przetrwamy, choć bliżej 14 serce łomocze. Pojawiają się pytania: Jak było tym razem? Czy płakał? Posiusiał? Biegniemy do sali na skrzydłach. Ogląda z panią książeczkę. Biedulek. Po chwili w ramionach, chce już na podłogę. Dziś układamy zamek. Widzę, że pani niezbyt zadowolona z naszej obecności, ale te 10 minut musi trzymać fason. Słyszymy, że trochę tęsknił. Może te trochę to dobry znak? Wreszcie cieszymy się sobą. Dzięki Babci nie musimy martwić się obiadami, więc maksymalnie wykorzystujemy czas. Wieczorem - dwa niekontrolowane siusiańce. Stres? Zapalenie pęcherza?
Czwartek
Ranek jak co dzień, tyle że z ciągłym siusianiem (?). Histeria może i większa. Czas nie działa na naszą korzyść, ale to dopiero piąty dzień przygody z przedszkolem. Na szczęście w tym tygodniu rano jest Pani G., która od razu przejmuje Młodego i stara się uspokoić. Ja nadal mocno przeżywam, choć wiem, że tak musi być. Znowu udaje nam się odebrać Tygrysa razem. To dobre rozwiązanie, bo jedno z nas może przejąć Młodego, a drugie wypytać panią. Tym razem dowiaduję się, że Młody szybko zasypia, szybko się budzi i od tego momentu już tylko czeka. W szatni Synuś pokazuje na szafki kolegów i mówi: mój chłopczyk, mój chłopczyk, mój chłopczyk :) Dziś Tata ma wolne od budowy, więc bawimy się do wieczora razem.
Piątek
Domowe przedszkole. Wczoraj pediatra dał nam wybór - albo zostajemy w domu, albo za kilka dni wracamy po antybiotyk. Decyzja była prosta. Tygrys szczęśliwy. Ja trochę mniej, bo od wtorku będziemy zaczynać od początku, ale zdrowie najważniejsze. Choć podejrzewam, że i bez choroby, w poniedziałek byłoby tak samo trudno.
Trudny to był tydzień. Aż musiałam pomalować włosy, bo przeraziłam się swoją siwizną. Plusy - widzimy nieśmiałe próby usamodzielnienia Synka, bo z tym było ciężko. Chociażby to, że dwójeczki lądują w nocniku i Chłopak sam zdejmuje ubranka przy toalecie. Pani G. niemal każdego dnia potwierdza, że dobrze trafiliśmy. Pani A. żyje swoim życiem albo myśli już o emeryturze (nie można mieć wszystkiego), choć nie przekreślam jej, to zaledwie tydzień. Pani M. - daje radę z Tygrysem, pozwala się jej do siebie zbliżyć (nakarmić/pomóc przy toalecie) - to wiele.
Kochana Mamo Tygryska, jestem z Ciebie bardzo dumna, że daliście radę! Jestem z Wami całym sercem i będę Was wspierać ile tylko mogę :)Co by nie mówić chwila jest wzruszająca, oto ten bobasek, którego takiego małego bezbronnego przywieźliście do domu, staje się samodzielnym, dużym chłopcem. I bardzo dobrze!Początki są trudne, jeszcze trochę musicie wytrzymać.
OdpowiedzUsuńA wiesz, że dziś jak pojechałam do przedszkola po E. była w nie swoich legginsach i majtkach? :D okazało się, że siadając na sedesie źle spuściła ubranie i je posiusiała.Pani pomyliła w szatni worki, tamta dziewczynka miała tak niepodobne imię, że aż niemożliwe, żeby pomylić, ale jednak. Przepraszała i mówiła, że nie wie, czemu wydawało jej się, że tamta przegródka należy do E. Może i dobrze, bo u nas nie było majtuś ;)
Mnie w całej tej podmiance "gaciowej" najbardziej rozbawiła mama obdarowanego, który spytała mnie czy ma uprać ubrania. Chyba miałam niezłą minę, bo od razu odpowiedziała sobie na pytanie :) A takie wpadki naszych pociech i pań pewnie nie raz się jeszcze zdarzą :)
UsuńWytrzymamy. Przy takim wsparciu nie może być inaczej.
Bardzo się cieszę, że daliście radę :) Z czasem Wasz Tygrysek przyzwyczai się i chociaż mogą zdarzyć się dni, że nie będzie chciał iść do przedszkola to na pewno będzie ich coraz mniej :) Powodzenia :)
OdpowiedzUsuńTrzymam się tej myśli, choć po przerwie nie jest łatwo.
UsuńPoczątki na pewno nie są łatwe, ale daliście radę. Trzymam kciuki, żeby z każdym kolejnym tygodniem było już coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńUściski;*
Kciuki i inne formy wsparcia przyjmiemy, bo łatwo nie jest. przerwa na chorowanie nam nie ułatwiła sprawy.
UsuńBuziaki
Też płakałam w domu jak dziewczynki szły do przedszkola, im natomiast chyba się to nie zdarzyło, choć Myszka do tej pory nie tryska entuzjazmem idąc do przedszkola.
OdpowiedzUsuńJa płaczę w pracy. Dobrze, że mogę :)
UsuńNam na razie przedszkole nie sprawia zbyt wielu trudności - ponieważ póki co więcej wagarujemy, niż do niego uczęszczamy. Sytuacja nadal się klaruje, grupy tworzą ciągle od nowa, kolejne dzieci przychodzą lub odchodzą...Bąbel generalnie ciągnie do rówieśników - ale czasami po prostu woli zostać w domu, a ja mu na to pozwalam. Mamy na tyle komfortową sytuację, że jeszcze nie wróciłam do pracy - więc nasze pole manewru jest nieco szersze. Mam nadzieję, że u Was wszystko się ułoży - i że już wkrótce będziecie dzielić się z nami wyłącznie pozytywnymi doniesieniami :)
OdpowiedzUsuńTygrysowi przerwy nie służą. Dziś po czterech dniach bez przedszkola było ciężko. Ale nie poddajemy się.
UsuńWitaj w klubie płaczących matek, nie ma gorszego widoku dla matczynych oczu jak rozstanie i bezsilność w oczach maluszka. Mojej 6 latki to już nie dotyczy, ale widzę na korytarzu przedszkolankę tuląca dziecko 4 letnie i po cichu odsyłając wahającą się matkę.Dlatego uważam,że powinno być więcej "DNI OTWARTYCH" gdzie rodzice są na sali. Pozdrawiam, a i o dziecko będziemy martwiły się zawsze :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie każdy pedagog to rozumie. Nasza pani dyrektor nie widziała sensu w adaptacji, choć wolę myśleć, że nie miała możliwości. A ten widok... Oj. Schudłam już trochę od upływu łez. Ta troska faktycznie nie mija. Sama jestem przed 40, a widzę ile trosk przysparzam ciągle rodzicom :)
UsuńPoczątki zawsze są trudne, ale potem już będzie luz :)
OdpowiedzUsuńTego się trzymam.
UsuńKorki to są w Warszawie, hahaha Cudowny jest i prawdę mówi ;)
OdpowiedzUsuńOj Kochana Ty moja, samam miałam łzy jak to czytałam. Tak bardzo Cię rozumiem, przerabialiśmy to z Tymciem, długo płakała, długo nie umiał się z nami rozstać mimo dni adaptacyjnych.. I powiem Ci, że też tak mam i to po dziś dzień, że łza mi się w oku kręci jak widze inne dzieci, zwłaszcza te nowe co przyszły do naszego przedszkola i płaczą.. widzę tych rodziców jak im serce pęka i mi pęka razem z nimi.
Zobacz jak ogromna to jest więź tych naszych ukochanych Bąbelków :)
A Ty jesteś mega dzielna i nie zakazuj sobie chlipania, to naturalny odruch i nie da się udawać twardej :)
Jeszcze troszkę i będzie leciał jak w skowronkach do przedszkola :)
Trzymam kciuki!
Kochana, dziękuję za wsparcie. To jest naprawdę trudny czas. Sytuacja mnie przerosła. Staram się już nie płakać, bo zgodnie z mądrością starszych ludzi, podobno dzieci wyczuwają, że mama cierpi. Póki co jest naprawdę źle. Pocieszam się, że to dopiero drugi tydzień.
UsuńUściski
Byłam ciekawa, jak Wam mija ten czas.
OdpowiedzUsuńJeszcze trochę, i będzie lepiej, naprawdę.
Trzymajcie się ciepło.
Tej myśli się trzymam
UsuńBuziaki