Tyle się działo, że dopiero dziś uświadomiłam sobie, że za Tygrysem kolejny miesiąc aktywności, więc czas na podsumowanie. Tym razem będzie mniej obszernie, bo choroby na jakiś czas odebrały nam siły, a i wieczne niedospanie nie sprzyjało zapamiętywaniu wszystkiego. To akurat na własne życzenie. Nie mogłam się oderwać od książek. Ale miało być o Tygrysie.
27 miesiąc to czas identyfikacji Tygrysa z bohaterami ulubionych animacji. Na górze listy, jak wiecie jest Tomek, ale Synek nie dopatrzył się w lokomotywie cech, które mógłby odnieść do siebie czy do osób ze swojego otoczenia. Cóż. Nie jesteśmy użyteczni :) Za to Bob, Peny i sam to już zupełnie co innego. Niejednokrotnie słyszeliśmy: Ja Bob. Jak Synek pomógł nam w posłaniu łóżka czy zaniósł sztućce na stół lub śmieci do kosza. Krótko mówiąc, kiedy nam w czymś pomógł. Albo, kiedy wykazał się nadzwyczajną siłą czy umiejętnościami. I tak któregoś dnia sprzątamy pokoik. Proszę Chłopaka, żeby przesunął pudło z klockami. Co tam przesunął. Tygrys chwyta większe od siebie pudło w garść i przenosi. Ja na to: Synku ależ silny jesteś. I co usłyszałam, oczywiście Ja Bob. Za to my staraliśmy się o tytuł Mama/Tata Peny (dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że to koleżanka Strażaka Sama). Nie byle jakie to wyróżnienie. Przyznawane przez Synka w sytuacji, kiedy sprostamy jakiemuś problemowi. Pomożemy/naprawimy/pocieszymy. Wtedy jesteśmy Jego bohaterami, a to miłe uczucie dla rodzica.
Urokliwie czyta książki po swojemu. Czasami proszę, żeby dla odmiany poczytał nam - rodzicom. Pewnego dnia Tygrys trzyma w dłoniach książkę. Nie spojrzałam jaką i poprosiłam, żeby poczytał. Na to usłyszałam: literek nie ma. I słusznie. Była to “Ulica Czereśniowa”, a tekstu jak wiecie, w niej nie znajdziecie. Jak fajnie się zrymowało. A skoro przy rymach jesteśmy… Tygrys nadal bawi się językiem polskim. Wielką radość sprawia Mu rymowanie właśnie. A im śmieszniejsze zestawienie, tym lepiej np. prosie kalosie. Powoli zapamiętuje pojedyncze fragmenty wierszy czy piosenek. W 27 miesiącu do repertuaru włączył kołysankę: Aaa koty dwa, środek po swojemu i na koniec a nie ti. Ale hitem okazała się kolęda, która rozbrzmiewała i ciągle rozbrzmiewa w wersji: A kopój a ziemi. Pod koniec miesiąca załapaliśmy, że coraz częściej Tygrys mówi zdaniami i czasem potrafi nas zaskoczyć. Np. pokazuje na naklejkę i jak stary mówi: Tu jest napisane dzielny pacjent. Słówkiem, które chcę utrwalić jest polot i jajica, samolot i jajecznica rzecz jasna. Słowa mają dla Chłopaka konkretne znaczenie i potrafi nas poprawiać, bo blok to blok, a dom to dom. Puzel to puzel, a nie klocek. A dziadzia to dziadzia, a nie tatuś (to po tym, jak żegnałam się z moim tatą). A orły to orzeły. Jednym z często pojawiających się w słowniku słów było: coś nowego. I oczywiście oczekiwanie na to coś nowego.
Tygrys oddaje się artystycznej twórczości. Mamy już pierwszą kreskę na ścianie. Na szczęście była to sytuacja jednorazowa. W dalszym ciągu darzy miłością klej, farb, plastelinę i obowiązkowo pudłko z ryżem i innymi skarbami.
Wspominałam już w poprzednim miesiącu, że Synek upodobał sobie herb miasta. Poruszając się po ulicach wypatruje go i muszę przyznać, że jest w tym niezły. W tym miesiącu poszukuje także orła. Także nasza droga do/od dziadków przebiega szlakiem herbów.
Pod koniec miesiąca Synek zapałał wielką miłością do puzzli. Wyciągnęłam któregoś razu swój zestaw z dzieciństwa i Chłopak przepadł. A im więcej elementów (tak do 160) tym lepiej. Wiadomo, że tak dużych puzzli nie ułoży sam, ale przydziela każdemu z nas jakiś fragment, a potem łączymy go w całość. Wygrzebałam z pudeł (nie sądziłam, że tak szybko się przydadzą) jeszcze zestaw z naszym ulubionym Panem Kuleczką i czym prędzej zamówiłam kolejne. I tak popołudnia po powrocie do domu spędzamy nad puzzlami. Obawiam się, że nasza kieszeń w najbliższych tygodniach na tym ucierpi. I nie chodzi o Tygrysa, a o nas, bo ileż razy można układać to samo :)
Ulubioną zabawą Synka w 27 była zabawa w panego, czyli w chowanego. I to tak na poważnie. Z odliczaniem: jeden, dwa, tzi, pięć. Czekaniem w kryjówce (co prawda czasem jak na dłoni), a nie ujawnianie się od razu z radosnym: tutaj. Wspominałam o identyfikacji z bajkowymi postaciami, co przełożyło się na zabawę w Sama. Najlepiej wypada w niej Synek, który uroczo wciąga na siebie niezbędne wyposażenie strażaka. Udaje, że zakłada spodnie, rękawice, kask. Chwyta gaśnicę i biega po całym domu gasząc pożary, a my z nim. Do tego zjeżdża po nodze krzesełka do jedzenia, jak po rurze.
Ulubioną zabawą Synka w 27 była zabawa w panego, czyli w chowanego. I to tak na poważnie. Z odliczaniem: jeden, dwa, tzi, pięć. Czekaniem w kryjówce (co prawda czasem jak na dłoni), a nie ujawnianie się od razu z radosnym: tutaj. Wspominałam o identyfikacji z bajkowymi postaciami, co przełożyło się na zabawę w Sama. Najlepiej wypada w niej Synek, który uroczo wciąga na siebie niezbędne wyposażenie strażaka. Udaje, że zakłada spodnie, rękawice, kask. Chwyta gaśnicę i biega po całym domu gasząc pożary, a my z nim. Do tego zjeżdża po nodze krzesełka do jedzenia, jak po rurze.
27 to również czas oporu dwulatka. Nie lubię za bardzo określenia bunt. Nie pasuje mi. Przecież chodzi bardziej o niemożność wyrażenia własnych emocji. Oj działo się u nas. W jednej sekundzie z uśmiechniętego współpracującego z nami Chłopaka, Synek wchodzi w fazę złości. I jest przy tym dość ekspresyjny, choć najczęściej rzuca czym popadnie. O ile do tej pory mogliśmy zostawiać różne przedmioty w zasięgu małych rączek, o tyle teraz musimy się pilnować. Chociaż staramy się uczyć Go innych sposobów radzenia sobie ze złością, niż rzucanie pilotami czy kosztownym aparatem. Tuptanie, rzucanie maskotkami, kopanie w meble. Pilnujemy tylko, żeby “nie wyżywał” się na tym, co żywe, jak Mu się już zdarzyło. Z jednej strony opór, z drugiej większy spokój, co i przełożyło się na nasze samopoczucie. Wreszcie spokój chociażby przy myciu włosów czy odciąganiu kataru. Okazało się, że Chłopak lubi mieć kontrolę nad tym, co się wokół dzieje (a kto nie lubi?). Wystarczyło Mu dać aspirator do ręki i z naszą lekką pomocą sam wyciąga sobie zawartość nochala, byle w tym samym stałym miejscu, na fotelu. Wizyta u lekarza nie jest horrorem. Bez łez się nie obywa, ale nie ma wierzgania, wyrywania się, kopania. Za nami pierwsze pobranie krwi, które nie było tak straszne, jak się obawialiśmy. I co najważniejsze - minęła histeria na goliznę. Już nie ma krzyku, jak widać choć fragment ciała czy to Synka czy naszego, a przy ubieraniu leży sobie goluśki i nic z tego sobie nie robi. To naprawdę miła odmiana.
Za dużo sytuacji z udziałem Tygrysa nie udało mi się zapamiętać, ale to, co zostało w głowie zapisuję:
1. Stoimy w kościele, jak wiecie w zakrystii, a Tygrys oznajmia (oczywiście tak, żeby wszyscy słyszeli): to Bozia (wskazując za drzwi na nawę główną), to pokój wskazując na zakrystię).
2. Synek w złości rzuca smokiem. Proszę, żeby wyrzucił go do kosza skoro nie potrzebuje. Chłopak chwyta za dyndę, idzie do kuchni, otwiera szafkę… Po chwili wraca i oznajmia: kosz biudny. Co prawda, to prawda.
Dzieje się u was! Dla mnie bunt 2latkatez tak średnio brzmi.. :)
OdpowiedzUsuńPuzzle to rewelacyjne hobby - mój k. Do tej pory się pasjonuje.
Oj dzieje. Niezmiennie od dwóch lat, ale sama wiesz najlepiej. Puzzle sama lubię, więc cieszę, że Synek złapał bakcyla.
Usuńhehe ja z pierwszym synkiem zapamietałam lizu chcę lizu na obiad a ja pytam co to to niech wytłumaczy jak to wygląda bo nie mam pojęcia co to jest lizu lizak? nie to nie lizak to lizu na obiad jemy lizu... chyba po 3 dniach okazało się że to ryż bo akurat był :D hehe dziękuje za miłe wspomnienia :D
OdpowiedzUsuńCzasem trudno załapać, o co maluchom chodzi. Moim sposobem jest udawanie, że rozumiem i przytakiwanie, choć nie wiem na co. Do tej pory się sprawdza.
Usuńpuzzle! Nie mogę się doczekać wspólnego ich układania z córką:) to moja ulubiona zabawa z dzieciństwa. Do dzisiaj je lubię:) Nawet na studiach z żoną sobie kupiliśmy i układaliśmy:)
OdpowiedzUsuńI ja czekałam na ten moment i przyszedł nieoczekiwanie. Choć na zestawy +1000 muszę jeszcze poczekać :)
UsuńGrunt to mieć dobre wzory do naśladowania i czyste kosze na śmieci:)
OdpowiedzUsuńDokładnie :)
UsuńFajny czas ten 27 miesiąc. Dzieci są wtedy takie jak ja to nazywam "pocieszne" ;) A coż tu dużo mówić nas rodziców rozpiera duma jak widzimy jak ogromne postępy wtedy poczynają. No i to mówienie, pierwsze zdania- jest zabawnie :)
OdpowiedzUsuńTe wyrazy/zadania są tak urocze, że musimy się pilnować, żeby samemu nie używać i nie utrwalać w tygrysim słowniku.
UsuńZa każdym razem kiedy czytam Twoje podsumowania kolejnych miesięcy - aż nie mogę się nadziwić, jak wiele rzeczy się powtarza na poszczególnych etapach i pokrywa z tym, co miało miejsce i u nas :) Z jednej strony każde dziecko jest wielką indywidualnością - a z drugiej pewne wzorce są do siebie takie podobne...Trochę jakbym cofała się w czasie i znów przeżywała dawne fascynacje naszego Bąbla :) Byłoby naprawdę miło, gdyby nasi Chłopcy mieli kiedyś okazję się ze sobą spotkać i bliżej poznać :)
OdpowiedzUsuńI my bardzo byśmy chcieli Was poznać. Myślę, że prędzej czy później to nastąpi. Nie może być inaczej :)
UsuńZ tymi wpisami to u nas było odwrotnie. Czytając o Bąblu, wiedzieliśmy czego możemy spodziewać się za chwilę. Tak było np. z miłością do biedronek.
160 puzzli? Super. Ja się cieszę, ze Kruszynka w końcu się wzięła za ich układanie.
OdpowiedzUsuń160 z nami. Samodzielnie Tygrys układa 25 do 35 sztuk.
Usuń