Jak wiecie bardzo lubię rękodzieło.
Dzięki mojej pracy próbowałam wielu technik, ale tak naprawdę w żadnej
nie czuję się zbyt mocna. Niestety nie mam czasu skupić się na jednej i w niej
się rozwijać, ale w wolnych chwilach z przyjemnością lubię sobie podłubać.
W czasach przed Tygrysem nawet siedząc przed tv, musiałam mieś zajęte ręce.
Najczęściej szydełkowałam, choć z czasem szydełko ustąpiło miejsca filcowej
książce (to była moja terapia na czas oczekiwania na telefon z OA). Teraz czasu
mam mniej, a jak już znajdę chwilę, to najczęściej odpływam, ale w nowym domu
nabrałam energii do działania. A większy metraż sprzyja twórczej aktywności. Obiecałam
sobie, że jak na czas budowy zamieszkamy w domu, zrobię cotton balls. Wiem,
temat już dość przebrzmiały. W internecie można znaleźć sporo zdjęć,
instrukcji, a nawet kupić gotowe lampki, ale do tej pory ze względu na ograniczoną
przestrzeń i Tygrysa, którego interesuje wszystko, trudno było mi je wykonać. Dom
otworzył przed nami nowe możliwości i z przyjemnością je wykorzystujemy. Poza
tym o wiele większą radość daje samodzielne wykonanie czegoś, niż gotowy zakup,
mimo że koszta są chyba podobne, przynajmniej lampek dostępnych w marketach.
Nas cotton balls kosztowały około 45 zł: lampki – 8 zł, balony 1,50 zł, klej –
5 zł, kordonek - 30 zł).
Na blogach znalazłam sporą garść informacji i przystąpiłam do działania.
Pomocny okazał się Tatatu, który lepiej ode mnie poradził sobie z dmuchaniem
balonów. Mąż dzielnie mnie wspierał, hamując perfekcjonizm, z anielską wręcz cierpliwością powtarzając, że kulki wcale nie muszą być równe co do milimetra i
idealnie oplecione. A oplatałam balony kordonkiem. Z jednego motka (Karat 8 - 76 tex x 2, 10 g)
zrobiłam dwie kule, zamaczając go w kleju rozcieńczonym wodą (proporcja 2:1). Kule
na 24 godziny trafiły na suszarkę do bielizny. I tu moja rada. Nie zostawiajcie
suszarki w pomieszczeniu, w którym śpicie. W nocy obudziły nas trzaski.
Oczywiście spanikowałam, bo pomyślałam, że ktoś kręci się wokół domu (to taka fobia
człowieka, który większość swego życia mieszkał w bloku). Okazało się, że to
sznurek pod wpływem pękającego kleju, wydaje dźwięki. Kolejna partia powędrowała już na piętro, co nie spodobało się Tygrysowi,
który świetnie się bawił uderzając w kule łapką na muchy. Trochę problemów
sprawiło mi wyciąganie balonów, ale z pomocą pensety dałam radę. A luźne lampki
w kulach po prostu przywiązałam nitką.
Pierwsze lampki, choć na prezent, okazały się poligonem doświadczalnym. Wykorzystałam
kordonek, który miałam w domu. Na szczęście dostępne kolory zagrały. Już wiem,
że wolę nieco mniejsze kule i gęściej oplecione. Przede mną kolejne lampki. Dwa sznury
na prezent i jeden dla nas. A że zabraknie mi kordonku będę mogła sobie poszaleć
kolorystycznie. Dla przyjaciółki na pewno będzie w odcieniach błękitu. Dla nas
pewnie z zielenią.
Cotton balls to
jeden z projektów zaplanowanych na jesienne wieczory. Kolejny już w realizacji.
Ja kręcę kulki, a Tatatu obok w warsztacie
działa intensywnie ze szlifierką (chętnie bym się czasem wymieniła, ale nie jest mi dane :). Potrzymamy
Was jeszcze w niepewności. Jak projekt będzie posuwał się do przodu, ujawnimy
się :) A ostatni bliżej Bożego Narodzenia.
Boskie Ci wyszły te cotton balls :) Ja próbowałam i efekt był marny. Mi lepiej idzie w pracach gdzie króluje papier. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję. U mnie chyba odwrotnie :)
UsuńWow ale ekstra ładniejsze niż te ze sklepu masz talent. Ja to nie mam cierpliwości niestety do prac recznych😏
OdpowiedzUsuńDziękuję. Takie robótki uczą cierpliwości, a mnie relaksują, gorzej z moim kręgosłupem :)
UsuńAle cudne :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńPiękne. Zazdroszczę cierpliwości. ja pewnie w połowie pierwszej kulki bym się poddała.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Początki i u mnie nie były łatwe, ale 40 kul za mną idzie coraz lepiej.
UsuńSuper ;) ja nie mam daru, kupowałam gotowe
OdpowiedzUsuńZa to w innych dziedzinach masz talent (ja w tych kuleję :)
UsuńSą świetne.
OdpowiedzUsuńMy również z mężem jesteśmy zdania, że często lepiej zrobić coś samemu co nas taniej wyniesie niż kupować to w sklepie.
Pozdrawiam.
A przy tym jaka satysfakcja.
UsuńUściski
Ja mam w planach uszycie Tipi, jak tylko ogarnę maszynę do szycia:) Jak mówi moje kochane M* - "zawsze możesz ręcznie przeszyć" - ten to ma poczucie humoru!
OdpowiedzUsuńJa pozostaję przy kulkach. Do tipi przymierza się Babcia Tygrysa. Póki co poluje w SH na tanie tkaniny, bo trochę ich trzeba.
UsuńPieknie wyszło :-)
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z suszarka, nie woadlabym, wieszalabym sznurki, kombinowala :-) poważnie.
Vikol to nasz ulubiony klej i kupiliśmy we wiadereczku :-D
Dziękuję. Właśnie cieszymy oczy kolejnym sznurem, który jutro powędruje dalej. Jeszcze jeden i będę robiła lampki dla siebie.
UsuńSuszarka ułatwia życie. Tylko trzeba pamiętać, żeby podłożyć coś po nią, bo klej ścieka. Wiele osób mocuje kulki na suszarce za pomocą klamerek biurowych. To na pewno ułatwia życie, ale nie miałam ich w domu, a szkoda mi było wydawać pieniądze, więc po prostu je przywiązałam. Teraz też mam vikol w wiaderku. Dodałam wodę, zamoczyłam w nim motek i zasuwałam. Jest dużo wygodniej.
Uwielbiam takie rekodziela. A te kuleczki no boskie ! Masz tyle cierpliwości ... mnie ostatnia zabiera synek :)))
OdpowiedzUsuńMnie takie robótki relaksują. Jak Tygrys śpi, działamy :)
UsuńSuper, też kiedyś chciałam spróbować, ale jeszcze się do tego nie zabarałam.
OdpowiedzUsuńZachęcam. To fajna zabawa. I efekt piękny.
UsuńPiękne kule - i zupełnie nie widać różnicy pomiędzy nimi, a tymi sklepowymi. Zazdroszczę talentu - ja nawet do tej pory nie wiedziałam, w jaki sposób się je robi :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. A do zrobienia lampek wystarczą dwa wolne wieczory i odrobina cierpliwości. Ja się wkręciłam :) Zamówiłam kolejne lampki.
Usuń