piątek, 2 września 2016

Śmiertelnie poważna dawka koniny i KONKURS

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. A ostatni śmieje się, albo w naszym przypadku wypadałoby powiedzieć rży, koń. I żeby to jeszcze rżał z kogoś innego, to pół biedy, można by mu wtórować, ale kiedy końska radość dotyczy Ciebie, sytuacja staje się bardziej poważna. 

Ale do rzeczy. Jak wiadomo Tygrys przepada za zwierzętami, wśród których szczególną pozycję zajmują konie. Te darzy szczególną sympatią, ale jak mogłoby być inaczej, przecież każdy wie, że koń to KOŃ! No dobrze, ale co na ten przykład z zebrą? Podobna do konia? Owszem. Kopyta ma? Ma. Grzywę ma? Ma. Pysk jest? Jest. No to jaka to zebra? Dla Tygrysa to koń, tyle że w paski. A żyrafa? Jaka żyrafa? Przecież to koń z długą szyją, podobnie, jak słoń, przepraszam – koń z trąbą. Tak więc w świecie Tygrysa koń robi furorę, nawet kosztem innych ziemskich stworzeń, które mimo, że przetrwały biblijny Potop, to w oczach synka niczym szczególnym się nie wykazały poza byciem koniem. Ale prędzej czy później prawda o koniu wychodzi na wierzch zgodnie z powiedzeniem – „Jaki koń jest, każdy widzi”. A jakże, widzą to również Mamatu i Tatatu, którzy jako dobrzy rodzice zrobią przecież wszystko, aby przynajmniej kilka razy w tygodniu zapewnić największemu fanowi koni (Tygrysowi) odpowiednią dawkę koniny. I tak koniki trafiają do naszego życia w książeczkach, koniki czekają na nas w „ŹOO”, koniki są po drodze do pracy, przepraszam do baby i dziadzia, koniki w zestawie z traktorem na baterie, robiące głośne Ihaaa ha, koniki w klockach czy wreszcie autonomiczne, doskonale odwzorowane figurki w rozsądnej skali.

Mówiąc krótko i zwięźle: koń, koń, koń i jeszcze raz KOŃ! Zapewne tak było by dalej, gdyby nie pewna historia, w tle z koniem, który bez pardonu wszedł w nasze spokojne ludzkie życie ze swoimi kopytami! A było to tak…

Dawno, dawno temu, za kilkoma skrzyżowaniami, kilkoma światłami, jednym tunelem, jednym wiaduktem, za lasem i rzeką było sobie miejsce w skrócie zwane „ŹOO” (w języku Mamatu i Tatatu – gospodarstwo), które ze względu na obecność dzikich kur, baranów, kóz, królików, lam i rzecz jasna KONI upodobał sobie Tygrys! Pewnego razu w rzeczonym miejscu nasz mały bohater razem z nami dzielnie przemierzał kolejne ścieżki swojego życia. A że po kilkudziesięciu, tudzież kilkuset przebytych metrach zajęcie to okazało się wyczerpujące, wszyscy zasiedliśmy do wspólnego posiłku na świeżym powietrzu. Mamatu przygotowała na tę okazję specjalny prowiant. W pobliżu pasły się konie: jeden umięśniony ogier, klacz i źrebię. Zwierzęta zajęte skubaniem trawy nie zwracały na nikogo uwagi. My pochłonięci widokiem zwierząt zajadaliśmy chrupiące ćwiartki jabłek, a Tygrys raz po raz dzielnie powtarzał słowo „koń”, albo „koń am” wskazując palcem swoje ulubione zwierzęta. Wtem niespodziewanie, zza naszych pleców wyjrzał olbrzymi łeb. Wielki jak koń! I to był koń, a w zasadzie olbrzymi pysk, który zaczął się przytulać najpierw do Tatatu, potem Tygrysa i wreszcie do Mamatu. Nie pomogło odpychanie pyska przez Tatatu, nie pomogło głośne „Tam! Tam! Tam!” wykrzyczane przez Tygrysa z wysuniętym palcem wskazującym miejsce ewakuacji, którym powinien podążać, a nie wiadomo dlaczego nie podążał ów koń. Zwierzę nic sobie nie robiło z naszych protestów, a okazywana nam przezeń sympatia mówiąc delikatnie była dość kłopotliwa.  Żadne próby pozbycia się natręta nie odniosły pożądanego skutku. Wręcz przeciwnie, koń zwietrzył okazję w torbie Mamatu, która w panice i z piskiem na ustach zaczęła uciekać w stronę pobliskiej karczmy. Tygrys i Tatatu dzielnie ją zresztą w tym wspierali. O mały włos ucieczka zakończyłaby się kompletną klapą, ponieważ nasz prześladowca z impetem wpadł za nami na werandę skutecznie odcinając nam drogę powrotną. Nie mieliśmy innego wyjścia, niż ucieczka do karczmy. Uf, udało się! Z przerażeniem i niedowierzaniem w oczach stanęliśmy w przestronnej sali ze stolikami i barem po prawej, gdzie stał kelner ze znakami zapytania i rozdziawioną buzią. – No ładnie! Wasz koń zagonił nas do karczmy! Teraz chyba musimy coś kupić – powiedziała Mamatu, na co w odpowiedzi usłyszała, od uśmiechniętego od ucha do ucha kelnera: - Ten koń ma takie zadanie. Napędza nam klientów.



Tym sposobem przygoda z koniem zakończyła się pysznym domowym sernikiem i pierogami z jagodami. A co stało się z koniem? Chwilę później przegonił go wspomniany wcześniej ogier. Nasz prześladowca uciekał, że się kurzyło. No cóż, jaki jest koń, każdy widzi. Niekiedy nawet nazbyt blisko.

P.S. Kilkadziesiąt minut później i kilkadziesiąt metrów dalej napotkaliśmy konia w miejscu zabaw dla dzieci. Ku naszemu zaskoczeniu nieoczekiwanie do konia podeszła lama i ugryzła do w zad. Jak koń nie parsknie, jak nie podskoczy, jak nie kopnie lamy! Aż się zakurzyło, zakręciło. My przerażeni chwyciliśmy Tygrysa i do ucieczki, a tam zza winkla wybiega w naszą stronę kozioł! Istny kocioł! Pragnę poinformować, że wyszliśmy cało z opresji.

P.S. Ostatnio zwierzęta nas prześladują. Tym razem w wiosce bocianiej, gdzie Tygrys bawił się w piaskownicy, a my mieliśmy chwilę wytchnienia. Generalnie pięknie i sielanka. Obok kilka drzew, gniazdo bocianie ukryte między gałęziami. Wtem patrzymy, a w górze lecący bocian z patykami w dziobie, które najwyraźniej chciał zabrać do gniazda. Kołuje, zniża lot, podchodzi do lądowania na gnieździe. Nagle trzask! Prask! I niecodzienne odgłosy spadającego po gałęziach bociana. Oszołomiony „wylądował” na ziemi tuż obok piaskownicy, gdzie nieświadomy zdarzenia Tygrys  rozpracowywał kolejną ciężarówkę. My równie oszołomieni jak bocian, który właśnie spadł, z rozdziawionymi buziami patrzymy na ptaka. Szok! Ten ledwie trzymając się na nogach, zatrzepotał skrzydłami i niczym strzała przemknął tuż nad głową Tygrysa! Niedowierzanie, przerażenie, niemoc i paraliż w jednej chwili! Kochamy bociany, ale za taką bliskość to dziękujemy!

Jako miłośnicy natury i bezkrwawych łowów z aparatem w dłoni, o przygodach ze zwierzętami moglibyśmy pisać dużo. Jesteśmy ciekawi czy Wy macie jakieś wesołe, a może mrożące krew w żyłach przygody z przedstawicielami fauny w roli głównej. Jeśli tak, zachęcamy Was do podzielenia się z nami w komentarzu. Niezależne Jury w osobie Tatatu wybierze 5 historii, które nagrodzimy książkami Piesek robi: hau, hau, hau! czyli wierszyki dla najmłodszych Wydawnictwa Sióstr Loretanek, o których pisałam TU. Z pewnością będzie to doskonała lektura dla maluchów.

Konkurs trwa do piątku 16 września  2016 r. do godziny 23.59. Do kogo powędrują książki przekazane przez Wydawnictwo Sióstr Loretanek dowiecie się w niedzielę 18 września. Zwycięzców prosimy o przesłanie danych adresowych w ciągu 5 dni na adres: tygrysimy@gmail.com. Zostaną one przekazane Wydawnictwu w celu rozesłania książek (tylko na terenie kraju).
 
Będzie nam miło, jak udostępnicie post konkursowy

15 komentarzy:

  1. Moja córka uwielbia konie na już 12 lat i nigdy nie zastanawia się czy koń jej coś zrobi zawsze muszę interweniować bo nie obędzie się bez wtopy ;) Nie mieliśmy żadnych dziwnych sytuacji oprócz zjedzonej czapki i drobnych przygód... jedno wiem napewno dzięki córce tez zakochałam się w koniach ;) Mamy kilka książek już zgromadzonych w wolnych chwilach czytamy albo jedziemy do stadniny;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, co za historia!
    Ta miłość do koni to chyba taka ogólnokrajowa zbiorowa histo(e)ria :) Moje dziewczyny też tak mają :) Może dopuszczają już fakt, że zebra to zebra, ale jak jedziemy do zoo, to zawsze jest pytane: a będą konie?
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Puszkowa Mama jest czynnym miłośnikiem jeździectwa, dzięki czemu od nastania Ery Puszka w Jego krótkim życiu przewinęło się już mnóstwo zwierząt, psów i koni szczególnie.
    Ze względu na rodzaj wykonywanej pracy i upodobania - psy w domu są, najmniejszy waży 34 kg i sięga Misiowi kłębem do klatki piersiowej, reszta jest większa i to sporo. Takie zwierzęta moje Dziecko nazywa psami. Inne lubi również, ale zna raczej tylko z książeczek. Koty kocha platonicznie, na żywo widział z daleka. O mały włos nie zapadłam się pod ziemię, gdy będąc w restauracji psiolubnej, na widok Yorka moje dziecko z dumą krzyknęło:"miauuuuuu!!!!!!!!"

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajna przygoda chociaż tak z bliska trochę mogła wystraszyc hehe
    Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy mój poprzedni komentarz gdzies wcieło? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi przykro, ale chyba tak :(
      Tylko nie mów, że z długą historią na konkurs?

      Usuń
  6. Z wnuczkiem chadzałam karmić gołębie. Żeby nie było - nie chlebem:). Ostatnio wnuczek był u nas, wołam go na obiad, zapowiadając gołąbki . NIE BĘDĘ TEGO JADŁ padło zdecydowanie. Wieczorem syn pyta o obiadek, mały odpowiada,że nie zjadł a na pytanie co babcia ugotowała odpowiada " PTASZKI z kapusta".
    Nie wiem czy ta historia się kwalifikuje do konkursu:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku, ale historia z tymi zwierzętami na plazu zabaw :D Aż się uśmiałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Koni to ja się boję, więc młodego ( wnuka) do nich nie ciagnę, bo musiałby mnie on obronić. Natomiast nabyłam mu jakiś czas temu zebrę na kółkach do jeżdżenia, i w zalezności od humoru młody ją kocha, albo panicznie się jej boi. Natomiast młody ma w domu dwa koty, więc na wszystkie zauważone zwierzaki woła kici kici. A to, co robi tym kotom... a one to cierpliwie znoszą i jeszcze same się proszą... ech...

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale mieliście przygody ! :) U nas te niby sporo tych kontaktów ze zwierzętami, wizyt w mini-zoo czy gospodarstwach agroturystycznych - ale aż takie akcje jeszcze nam się nie przytrafiły ;) Widać przyciągacie do siebie wszelką zwierzynę :) Dobrze, że ta historia nie skończyła się jakimś poważniejszym uszczerbkiem na zdrowiu tudzież stratowaniem przez pędzącego ogiera ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Niezła przygoda u nas zwierzaki są na topie choć nie mieliśmy takich przygód

    OdpowiedzUsuń
  11. No faktycznie koniki to Was lubią 😈

    My mamy kota Bandziorka sie nazywa jak to kot chodzi swoimi drogami przez pewien czas jej nie było widać po dwóch tygodniach woła mojego męża sąsiad że ma coś dla niego. Ten leci zaciekawiony a tam w koszyku 5 małych kociaków naszej Bandziorki. Okociła się u sąsiada na sianie i tam karmiła swoje młode. Dobrze że prężnie działa olx bo udało się znaleźć dobry dom dla wszystkich malutkich Kocików 😃

    OdpowiedzUsuń
  12. Moja córka również bardzo lubi konie. Czesto jeździmy do Stadniny Koni Arabskich w Janowie Podlaskim. Byliśmy pod koniec sierpnia, a teraz znów córa w brzuchu dziurę wierci, że chce do koników.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Moje dziewczyny też uwielbiają konie i często na nich jeżdżą.
    Jeśli chodzi o historyjkę to jakiś rok temu, gdy Myszka miała około 4 lat, a Kruszynka mniej więcej 2,5 roku także wybrałyśmy się na konie. Niestety trafiłyśmy na zły dzień konika, który akurat woził dzieci. Gdy jechała na nim Myszka wyrwał się opiekunkom i starał się zrzucić moją córeczkę ze swojego grzbietu. Myszka jednak, nie poddała się łatwo, trzymała się bardzo mocno i mimo, że jechała bokiem nie puściła siodła. Moja młodsza córeczka w ogóle nie przejęła się przygodą siostry i koniecznie chciała także się przejechać. Okazało się, że koń jeszcze się nie wyszalał i ją też chciał zrzucić. Udało mu się to, a Kruszynkę w locie złapała instruktorka. Swoich uczuć chyba nie muszę opisywać, a jak na to zareagowały dziewczynki? Rano pierwsze o co zapytały po otworzeniu oczu to było "idziemy na koniki?!"

    OdpowiedzUsuń
  14. Dawno się tak nie uśmiałam :) Przynajmniej przeżyliście przygodę, którą będziecie dłuuugo wspominać. Kiedyś na obozie harcerskim spałam w szałasie, do którego w nocy wlazł wielki, śmierdzący dzik. W życiu się tak nie bałam ;) W pełni zatem rozumiem Wasze przerażenie.

    OdpowiedzUsuń