niedziela, 10 stycznia 2016

Fatalny poniedziałek i sympatyczne niedziele

W miniony poniedziałek dość boleśnie przekonałam się, co oznacza choroba przy dziecku. Do tej pory zdarzały mi się przeziębienia, czy dni pod hasłem być kobietą, ale jakoś dawałam radę. Natomiast w poniedziałek dopadło mnie tak potworne zatrucie, że naprawdę bałam się o siebie, a tym bardziej o Malucha.

Już w nocy czułam się źle, ale ranek nie wskazywał na to, że będzie aż tak fatalnie. Nie dałam rady funkcjonować. Leki miałam wysoko i nie chciałam się wspinać, żeby nie fiknąć. Mało tego, jak to zwykle bywa, w domu nie znalazłam ani kisielu ani grama mąki ziemniaczanej. A Tygrys oczywiście, jak to bywa w chorobie miał nieodpartą chęć przytulania. Poza tym dokuczały ma wyżynające się od dość dawna 3 albo 4. Gryzł, co wpadło mu w ręce, jak szalony. Oczywiście obiad nieprzygotowany, a próba gotowania o mało nie skończyła się w toalecie. Pierwszy raz odkąd jesteśmy rodzicami, naprawdę się bałam. Bałam się o Tygrysa. Ale musiałam jakoś przetrwać… W końcu, jak to głosi znana wszystkim reklama „mama nie idzie na zwolnienie”. Włączyłam baje (nie było innej rady), wyszperałam coś z lodówki dla Młodego i odliczałam godziny do powrotu Tatatu. Załamałam się, jak w telefonie usłyszałam, że musi zostać dłużej w pracy. To mnie dobiło. Na szczęście załapał, że jest źle i po chwili był już w autobusie. Po powrocie ogarnął jedzenie, Tygrysa, mnie i tylko dzięki Niemu wieczorem czułam się w miarę przyzwoicie.  Jak dobrze, że mogę liczyć na pomoc Męża. Wydawałoby się to normalną sytuacją. Niestety, niekoniecznie. W tym czasie moja kuzynka również zachorowała, a ma pod opieką dwójkę dzieci. A co na to jej facet? Ano nic. Siedział przed komputerem, jakby nic się nie stało. Dobrze, że są jeszcze mamy. Moja niestety była za daleko.

Tydzień zaczął się nieciekawie, ale kolejne dni były przyjemne. Spędziliśmy dwa dni u moich Rodziców. Odwiedziliśmy z prezentem świątecznym Chrześniaczkę Tatatu. Dowiedzieliśmy się, że w Orszaku zastąpiło nas małżeństwo z 5-miesięcznym Synkiem. Mam nadzieję, że maluszek nie przemarzł. Wyszłam na spacer z Tygrysem i Dziadkami i wróciliśmy (o zgrozo) z nowym autkiem. W ostatnich tygodniach zabawek przybywa nam w zastraszającym tempie. Wydawało mi się, że będę umiała nad tym zapanować. Niestety. Cieszyłam się, że na Święta nie doszedł prezent od Chrzestnej i Dziadków. Oznajmiłam Siostrze, że mają się z nim pojawić dopiero na Dzień Dziecka. I co? Guzik. Babcia zaciągnęła nas do sklepu i musieliśmy wybrać. Bo przecież to pierwsze święta. Po czym dodała, że za rok będą drugie. I jak tu nie oszaleć? A wraz z nowymi zabawkami, w naszym domu wzrosło zużycie baterii. Do tej pory w takim tempie ubywało tylko papieru toaletowego i pasty do zębów :)

Wczoraj odwiedziła nas zaprzyjaźniona para ze szkolenia w OA ze swoją uroczą 4-letnią córeczką. To pierwsze małżeństwo z naszej grupy, do której zadzwonił telefon. Już dwa miesiące po kwalifikacji. I jedyne, z jakim udało nam się utrzymać kontakt. Chyba zbieżność charakterów i podobne podejście do życia zaważyło. Bardzo lubimy tych ludzi, więc każda godzina z nimi spędzona sprawiła nam ogromną przyjemność. Po początkowej histerii, Tygrys się uspokoił. Co niesamowite, polubił naszą znajomą. Pozwalał się jej dotykać, podawał zabawki. Ze znajomym nie wchodził w kontakt. Polubił Dziewczynkę. Bawił się obok, koniecznie chciał ją  głaskać po głowie. Co chwilę mówił lala lala. Na koniec tak zasuwał swoją wielką wywrotką, jak co dzień przy nas. Przejechał Małą po paluszkach. To akurat nasza wina. Jedną z naszych zabaw jest rozjeżdżanie rodziców i radość, kiedy umykają na boki, albo robią pajacyka, żeby Szkrab mógł przejechać między nogami. Nie pomyśleliśmy, że Tygrys będzie tak samo bawił się z innymi. Nawet nie wiecie, jak nam serce rosło. Jak cieszyliśmy się, że Młody jest spokojny, że normalnie się bawi. Malutkiej chyba też było dobrze, bo na do widzenia powiedziała o mnie ciocia, a o Tygrysie brat. Także kwestię rodzeństwa mamy załatwioną :)


I jeszcze kolejna spokojna niedziela. Taka ciepła, radosna, choć tym razem Tatatu źle się czuje. Właśnie zasypia z potwornym bólem głowy. Dwie mocne piguły nic nie pomogły. Mam nadzieję, że to chwilowa słabość. Po tych 10 miesiącach zaczynamy ogarniać to nasze życie we Troje. My spokojniej reagujemy, bo kłóciliśmy się dużo więcej niż, jak żyliśmy we dwoje. I to o pierdoły. Wystarczy nieodpowiedni tembr głosu albo odpowiednia (nad)interpretacja słów i gotowe. Na szczęście mamy tego świadomość i nie pozwalamy, żeby zabrnęło za daleko. Przepraszam, buziak i do przodu. Najgorzej, że za dwa miesiące od jutra, od nowa będziemy musieli organizować nasze życie, bo wracam do pracy. Ale na razie odganiam te myśli precz.


Dobrego tygodnia Wam życzę. 

29 komentarzy:

  1. Zagladam do Ciebie stale, ale tematy religijne ani zabawkowe/ksiazkowo-dzieciece jakos mi nie podchodzily;) malo mam do napisania nt;) a dzis jest okazja, bo wpis uniwersalny i o codziennym zyciu:) Fajnie, ze powoli sytuacja w Waszym domu sie stabilizuje i ze trwacie razem. To faktycznie czas proby, dla Was wyszedl zwyciesko:) A co do Twojej pracy - musisz wracac czy chcesz? Czy Maly idzie do zlobka? Jakos nie martwilabym sie na zapas, wszystko sie pouklada, z czasem, tak samo jak teraz. Tylko bedzie moze wiecej planowania i zadan logistycznych, zeby sie ze wszystkim wyrobic.

    OdpowiedzUsuń
  2. P.S. brawo do Tygrysa ze po malu sie integruje. Fajnie, ze macie takich znajomych "zaakceptowanych" przez niego. Moze dzieki temu beda dalsze postepy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do pracy muszę wrócić. Sama siebie zaskoczyłam, bo jestem pracoholikiem i myślałam, że będę tęsknić za pracą. Nie tęsknię, nie chcę wracać. Wolałabym zostać z Tygrysem, ale niestety. Młody zostaje z Babcią. Cieszę się, że nie muszę Go oddać do żłobka, ale bardzo mi szkoda wspólnego czasu. Organizacji się nie boję. Zajdą pewnie duże zmiany, ale damy radę.
      Tygrys zaskoczył nas bardzo na spotkaniu z tymi znajomymi. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby tak szybko nawiązał z kimś kontakt. Z moich obserwacji wynika, że akceptuje pewien rodzaj ludzi - spokojnych, łagodnych, życzliwych.

      Usuń
  3. A ja chyba przegapiłam wpis o rezygnacji z orszaku, musiałam doczytać jeszcze raz. Najważniejsze, że już czujecie się lepiej, z zabawkami jakoś sobie dasz radę, za jakiś czas sprzedasz lub oddasz komuś innemu i będzie miejsce na nowe:) Buziaki i dużo zdrowa dla Was wszystkich:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z orszaku zrezygnowaliśmy, bo Tygrys zachorował. Dzień przed było już w miarę dobrze, ale nie chcieliśmy ryzykować, że zmarznie i wrócimy do punktu wyjścia.
      Połowa zabawek leży już w szafie. Będę wymieniać raz na jakiś czas.
      Uściski

      Usuń
  4. Cieszę się, że Tygrysiątko przekonuje sie do innych. U nas było zupełnie odwrotnie - Smerf nie bał się nikogo ani niczego, co też w pewnym momencie zaczęło nas niepokoić. Teraz jest prawidłowo, czyli wstydzi się nowych osób, czasem ich izoluje, ale wciąż mało czego się boi - chyba nasz tułaczy tryb życia od początku dał taki efekt.
    Współczuję choróbska, brrrr. Ja też miałam jeden raz solidną chorobę z wysoką temperaturą i dreszczami, ale podobnie jak u Was tata stanął na wysokości zadania. Zresztą, jakoś nie wyobrażam sobie inaczej :)
    Powrót do pracy.... ehhh. Niebawem pewnie pojawi sie u mnie post na ten temat. A Tygrysek zostanie z kimś kogo zna? U nas mamy ten komfort, że zostawał z tatą (własna dg), a i tak było ciężko (mi oczywiście).
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że histerie będą wracać. Po prostu nie przy każdym Tygrys czuje się dobrze. Akurat ci znajomi mu pasowali. Nam zresztą też :)
      Uwierz, że to nie jest normalna sytuacja tzn. opieka męża. Także buziaki w stronę naszych Panów.
      Tygrys zostaje z Babcią. Nie powinnam narzekać, ale ja jestem najzwyczajniej w świecie zazdrosna. I szkoda mi, że nie będę obserwować Młodego na co dzień.
      Uściski

      Usuń
  5. oj tak nie ma nic gorszego niż choroba i maluch w domu w tym samym czasie bez pomocy kogoś trzeciego. Brawo dla mężusia że się wykazał:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale słodki jest Wasz Tygrysek:-) Fajnie, że macie zaprzyjaźniona parę z OA, z którą się spotykacie. I super, że możesz liczyć na pomoc męża. Zapewne nie wszystkie kobiety mają wsparcie mężów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pierwszym spotkaniu pomyślałam, że z tą parą to na pewno się nie zaprzyjaźnimy. A wyszło inaczej. To jedyne małżeństwo, z którym mamy kontakt. Okazało się, że nam po drodze.
      To prawda, nie każda kobieta ma takie wsparcie. Niestety to, co dla nas wydaje się oczywiste, nie dla każdego takie jest.

      Usuń
  7. To paskudny byl poniedziałek,ja pamiętam że bardzo dawno miałam zapalenie płuc a byłam sama z dziećmi bo mąż pracował wtedy w delegacji i był tylko na weekendy w domu . Nie dało się leżeć w łóżku. Jeszcze dwa miesiące,no niestety zlecą szybko ale jakoś poukładacie sobie wszystko. Tygrysek do schrupania:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj tak, choroba z dzieckiem u boku (albo jeszcze gorzej - stale uwieszonym u szyi) to nic przyjemnego. Ja też kiedyś tak się strułam, że zdążyłam tylko przekazać Młodego mężowi, kiedy ten wrócił z pracy, a potem dosłownie godzinę spędziłam w toalecie i prawie zemdlałam z wycieńczenia. Nasz Bąbel ma jeszcze takie "wyczucie", że właśnie w takie dni mojej niedyspozycji jest najbardziej wymagający, stale domaga się rozrywki i nie zadowala byle czym ;)

    Super, że utrzymujecie kontakt ze znajomymi z kursu - i że Tygrys się do nich przekonał :) Mam nadzieję, że i tę nową rzeczywistość uda się Wam szybko ogarnąć i satysfakcjonująco poukładać bez szkody dla nikogo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas podobnie. W czasie mojej niedyspozycji, Tygrys najchętniej nie schodziłby mi z rąk. Przeżyłam przy Nim już przeziębienie, niskie ciśnienie, ale zatrucie było najtrudniejsze.
      Nowa rzeczywistość wymaga dość sporo poważnych zmian. Mam nadzieję, że nas nie przerośnie.

      Usuń
  9. Dobrze, że już czujecie się lepiej. Niech już żadne choróbska nie dotykają nikogo z Waszej Trójki.
    Miło się czyta o tym, że macie kontakt ze znajomymi z kursu. Takie znajomości są.
    Co do powrotu do pracy - domyślam się, że nie będzie to łatwe i będzie wymagało czasu, żebyście wszystko sobie poukładali na nowo. Nie wątpię jednak w to, że dacie radę.

    Uściski;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest dobrze. U Męża kryzys minął. Uf.
      Bardzo nam zależało na znajomości z jakąś parą z kursu. Wiadomo - podobne problemy, wątpliwości. Także cieszę się, ze trafiliśmy na tak fajnych ludzi.
      Musimy dać radę. Szkoda tylko, że ten rok tak szybko zleciał.
      Buziaki

      Usuń
  10. Współczuję, przeżyłam kilka chorób przy dziewczynach i zawsze to jest mega wyzwanie, żeby przetrwać. Dobrze, że Mąż przybył z pomocą. A facet kuzynki? Przykro czytać.
    Domyślam się, jak te dwa miesiące Cię pewnie przerażają...
    Trzymajcie się. Czytam, że Mąż lepiej- to super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze koty za płoty. Choć Mąż wrócił w dobrym momencie, bo z każdą godziną było coraz trudniej.
      Ta moja kuzynka to z deszczu pod rynnę. Facet niewiele różni się od Tatusia (jej).
      Nie wiem czy Tygrys nie wyczuwa moich nastrojów, bo teraz najchętniej nie schodziłby z rąk, a jak jestem w pionie, to trzyma się nogi.
      Buziaki

      Usuń
  11. Ja wracam do pracy za niecałe dwa miesiące i też jestem przerażona. Moi rodzice niestety pomimo najlepszych chęci nie dadzą rady zajmować się naszym tryskającym energią Reniferkiem. Szukamy prywatnego żłobka, ale nie dość, że ceny straszne to brak miejsc. Mamy jeszcze dwa na liscie, ale zobaczymy. Jeden z angielskim. Tu mam wątpliwości, bo Mała ma zaburzenia rozwoju mowy. Prawie nic nie mówi po polsku (dosłownie parę słów -podejrzenie alalii), a tu angielski. Ja byłam chora raz, odkąd mamy córkę, zresztą to od niej zaraziłam się jakimś koszmarnym wirusem górnych dróg oddechowych i niedość, że sama walczyłam niemijającym bólem gardła i ledwo zipałam, bo miałam gorączkę i stany omdleniowe jako dodatek, to jeszcze musiałam zajmować się chorą córką, mąż pomagał dopóki sam się nie rozłożył, potem polegli moi rodzice, a na końcu teściowie:). My mamy kontakt z kilkoma parami z kursu, ale to głównie ja o to zabiegałam, bo zaraz po kursie zadzwoniłam, nawiązałam znajomość:), Wasza wywrotka do złuszenia przypomina mi tę, która stoi u nas:). Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam obawy czy Mama ta radę z małym żywiołem. Są chwile, kiedy sama jestem zmęczona, a Mama przecież jest starsza i do tego choruje. Ale zobaczymy. Jak nie ogranie będziemy myśleć, co dalej.
      Ja też zabiegałam o kontakty, ale odpuściłam. Nic na siłę. Ważne, że mamy dobry kontakt z tą jedną parę.
      Podejrzewam, że to ten sam model wywrotki :) Od listopada nr jeden wśród zabawek.
      Buźka

      Usuń
  12. Oj tak, chorowanie z maluchem w domu nie lada wyczyn i ten strach.. dobrze, ze tatatu pospieszył z pomocą. Życzę zdrówka. Mnie ścięła paskudna angina jak Tola miała kilka tygodni, ciężko było ogarnąć karmienie piersią a co dopiero całą resztę, kosmos.
    Mąż kuzynki, ech, widać wziął słowa z reklamy dosłownie..
    A zabawki - oj uwierz mi, jeszcze wiele Wam się ich pojawi i co najśmieszniejsze, to nie wy je kupicie. Kiedyś jeszcze nad tym panowałam, teraz powoli przestaję, ale kiedyś z tego wyrosną i z nostalgią bedziemy je wydawać innym. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie nie raz zdarzy mi się chorować przy maluchu, ale dobrze, że mogę liczyć na wsparcie bliskich. W poniedziałek był Mąż, a we wtorek rodzice w pogotowiu. Dobrze, że mi odpuściło.
      Sporo zabawek dostaliśmy, więc wrócą do swoich domów, ale od urodzin to pojawiło się ich naprawdę sporo. Część zostawiliśmy u Dziadków, żeby nie wozić ze sobą.
      Uściski

      Usuń
  13. Nie ma nic gorszego jak choroba przy tryskajacym energia dziecku... :/
    Moj malzonek ma jakis radarek i jak zle sie czuje, to praktycznie za kazdym razem musi zostac po godzinach... ;) W ogole, niestety nalezy do tej grupy facetow, ktorzy uwazaja, ze "no przeciez napewno nie jest tak zle!". Na moja prosbe, zeby przyjechal jak najszybciej, slysze ze jakos wytrzymam ta godzinke dluzej. :( Owszem, jak poprosze, zajmie sie dziecmi, ale z taka laska, ze rzygac sie chce. :( Wychodzi na to, ze matka to cyborg i nie odczuwa slabosci...

    Wierze, ze ciezko Ci na mysl o powrocie do pracy... Tutejszy system - 12 tygodni macierzynskiego, ma jedna, malutka zalete. Czlowiek tak krotko jest na urlopie, ze zanim sie przyzwyczai, juz musi wracac. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie jakiś wewnętrzny radar. Szkoda, że nie działa w drugą stronę.
      Na szczęście nie mogę narzekać na Tatatu. Wcale nie ma łatwiej, bo wraca z pracy zmęczony i zajmuje się Tygrysem. Nie ma wyjścia, bo Młody jest bardzo stęskniony. I z zasypianiem ułożyło się tak, że czuwamy na zmianę. Jednego wieczoru ja, drugiego Mąż. Chyba, że któreś niedomaga.
      Mieliśmy z Tygrysem rok dla siebie, więc nie powinnam narzekać. Ale wiadomo - do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja :)

      Usuń
  14. Dobrze, że już się lepiej czujesz, jak ja ostatnio byłam chora to patrzyłam jak dziewczynki rzucają po całej kuchni chrupkami z mlekiem i nie miałam siły (ani ochoty) nawet wstać z łóżka.
    Co do zabawek to u nas jest podobnie, już nie mam ich gdzie trzymać, wczoraj musiałam zamówić nową szafkę, tylko gdzie ja te kolejne szafki pomieszczę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście to był tylko jeden dzień. Mam nadzieję, że powtórka nie prędko nastąpi.
      Mam nadzieję, że z czasem uda nam się zachęcić bliskich na jakiś jeden większy prezent urodzinowy czy gwiazdkowy, żeby za dużo dupereli nie przewracało się bez sensu po domu. I oby każdy spacer z Dziadkami nie kończył się drobiazgiem. A widzę, że Tygrys już rozumie że dostaje nowe autko.

      Usuń
  15. Cieszę się ze tez masz dobrego Meza :) to na prawdę duże szczęście które spotkalo i mnie i Ciebie.
    Zatrucie to masakra jakaś.. nie wiadomo co robić.Najważniejsze ze minelo.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście nasi Panowie stają na wysokości zadania :) Uściski dla obu :)

      Usuń