piątek, 5 września 2025

Sierpniowe opowieści, cz. I

Sierpień ma w sobie coś wyjątkowego. To miesiąc, w którym lato nabiera pełni barw, a jednocześnie z każdym dniem czuć zbliżającą się jesień, moją ulubioną porę roku. Może dlatego tak bardzo lubię ten czas w roku. I cieszę się, że odkąd zmieniłam pracę, co dwa lata mogę pozwolić sobie na długi urlop właśnie w sierpniu. Co przyniósł ten miesiąc? W skrócie - oderwanie się od codziennej rutyny, zmianę otoczenia, chwile z dobrymi ludźmi. I mimo, że nie zabrakło łez i sporej dawki stresu, zapisuję sierpień tu i w pamięci całkiem dobrze. 

1 sierpnia rozpoczęłam długo wyczekiwany długi urlop, bo aż miesięczny (to jedna z zalet zmiany pracy). W tym roku, tak jak wolę właśnie w drugim miesiącu wakacji. Lubię wrócić do pracy wypoczęta, pełna nowych sił, nawet jeśli zaraz od pierwszych dni września wpadam w niezły kołowrót w pracy. Nie służy mi lipcowy wypoczynek, kiedy mam świadomość, że w sierpniu inni będą dopiero na urlopach, a ja już po. Także cieszyłam się z tych wakacyjnych dni, bo za rok moja kolej na urlopowanie w lipcu. Ale mam jeszcze sporo czasu, żeby oswoić się z tą myślą. 

Sierpień rozpoczęliśmy z Tygrysem sporą dawką snu. Tata/Mąż musiał ruszyć do pracy, bo dołączył do nas dopiero w kolejny piątek. Chyba oboje z Synkiem potrzebowaliśmy się porządnie wyspać. Młody po późnym powrocie z meczu. Mnie dopadło jakieś mega zmęczenie, chyba z ostatnich dwunastu miesięcy. Jakby ciało poczuło, że wreszcie może odpuścić. Nie musi się mobilizować do porannego wstawania, nieustannego bycia w pogotowiu, wypełniania obowiązków, planowania. Także wstaliśmy o 9.40 i tylko dlatego, że obudził nas sms ze zdjęciem mojej siostrzenicy, która po raz pierwszy postanowiła usiąść. Wiadomo, dumna mama posłała wieści w świat, a ja jak rzadko kiedy, akurat tego dnia nie wyciszyłam telefonu. Ale przynajmniej dzień całkiem się nie skrócił. A że poprzedni przyniósł sporo dobra z ogrodu koleżanki (mimo zmęczenia) wypadało coś przerobić. 

Pierwszy weekend urlopu był dość intensywny. W sobotę odwiedziliśmy jedno z naszych ulubionych miejsc na Podlasiu, Europejską Wioskę Bocianią w Pentowie. To miejsce, gdzie czas płynie inaczej, wolniej, głębiej (szkoda tylko, że Tygrys tego podobnie nie odbiera i po krótkiej chwili gotów jest wracać do domu). Bociany to bardzo bliskie nam istoty. Co prawda nawet za naszym płotem ich nie brakuje, ale bardzo lubimy odwiedzać mieszkańców Pentowa, gdzie stojąc w miejscu w zasięgu wzroku można dostrzec kilkanaście gniazd i ich lokatorów. Tym razem więcej bocianów mogliśmy "podglądać" na łące w starorzeczu Narwi, a to oznaczało jedno - za chwilę miały odlecieć. I rzeczywiście 11 sierpnia pozostały tylko dwa, a dla nas tęsknota za tymi cudownymi stworzeniami. Oprócz bocianów spotkaliśmy braci naszego Pusia, którzy kicali sobie na wolności i to w dość bliskiej odległości od ludzi. 




Z nami do domu wrócił drewniany ptaszek. Nie bocian, bo takie mamy już w naszej kolekcji, a sikorka bogatka.

 

W niedzielę rozdzieliliśmy się, bo mieliśmy różne pomysły na spędzenie tego dnia. Ja z Tatą Tygrysa świętowaliśmy Chrzest pewnego  Chłopca i urodziny Jego Sióstr, a Synek wybrał gminne zawody strażackie, które jak co roku odbywają się na boisku nieopodal naszego domu.


Pierwsze dni sierpnia to nie tylko przyjemności, ale również mało przeze mnie lubiana wizyta u dentysty. Jak zwykle u Chłopaków nie było co robić, a ja musiałam trochę pocierpieć. Choć i tak nie mogę narzekać na zęby, ale raz na jakiś czas trzeba coś zrobić. Za to dzień spędziłam w drodze z książką i bliską mi osobą w mieście, w którym wiele lat temu skrzyżowały się nasze drogi i krzyżują się do dziś. Uświadomiłyśmy sobie, że chyba po raz pierwszy (od ponad 20 lat) miałyśmy czas tylko dla siebie, bez mężów, bez dzieci. Aż trudno w to uwierzyć. Podążałyśmy tymi samymi ścieżkami, co przed laty, ale już inne, pełne bagażu doświadczeń, które nas ukształtowały, ale na szczęście nie oddaliły od siebie. Kochana, wiem, że tu czasem zaglądasz - dziękuję Ci za to, że jesteś, wspierasz, pamiętasz w modlitwie. 

Kolejne dni przyniosły czas na ogarnianie domowej rzeczywistości. Niestety nie zabrakło stresu i łez. Nadal wielkim problemu są trudności Tygrysa w radzeniu sobie z emocjami. Spokoju szukaliśmy u Mamy, w naszym lokalnym Maryjnym sanktuarium w Hodyszewie. Modlitwa dodała nam sił na wspólny wyjazd. Ale zanim to, Chłopaki zaliczyli jeszcze mecz Jagi, po którym następnego poranka wyruszyliśmy w drogę. Wrażenia z wakacyjnych wyjazdów zostawię na kolejny wpis.


Po powrocie z tych dalszych wyjazdów czekały nas dwa bliskie. Jeden to spotkanie z niesamowitą osobą, która tworzy z serca piękne bukiety z żywych i suszonych kwiatów. Kwiatów, które sama od nasionka pielęgnuje. Urzekły mnie Jej umiejętności, pracowitość i dobra aura. Zajrzyjcie w mediach społecznościowych na profil Kwietny Spichlerz. Wszystkie rośliny z ogrodu Pani Iwony robią wrażenie, ale celozja mnie zachwyciła. 



Ostatni dzień wakacji to również czas obcowania z przyrodą. Spędziliśmy go ze wspomnianą wcześniej Przyjaciółką i Jej uroczym Synkiem w kolejnym lubianym przez nas miejscu, w Ziołowym Zakątku. Chętnie tam wracamy i za każdym razem odkrywamy coś nowego. Sporo tam atrakcji. Niektóre nas omijają ze względu na bliską odległość (nocowanie w Ziołowym na pewno miałoby swój urok), ale bardzo lubimy spacerować po terenie, cieszyć oczy roślinami i licznymi detalami, które dodają ogrodowi uroku. Udało nam się zjeść smaczny obiad i oczywiście lody o zaskakujących smakach. Tym razem numer jeden to mięta z cytryn i dzika róża. To był idealny sposób na ostatni dzień wakacji. Piękne okoliczności przyrody i obecność bliskich mi ludzi. 





A jak Wam minęła końcówka wakacji? Wierzę, że spędziliście piękne chwile i naładowaliście akumulatory przez obowiązkami i wyzwaniami codzienności. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz