poniedziałek, 5 czerwca 2023

Majowe opowieści

 Witajcie. Te dwa comiesięczne wpisy, o naszej codzienności i przeczytanych książkach, sprawiają, że blog nie pokrył się jeszcze całkiem kurzem. Kiedy patrzę na archiwum wpisów, trudno mi uwierzyć, że kiedyś zdarzało mi się w miesiącu popełnić ich kilka, a nawet kilkanaście. I to przy mniejszym dziecku. Choć z tego, co obserwuję, podobnie wygląda to na innych blogach. Wiele, miejsc, do których lubiłam zaglądać już zniknęło, albo wpisy przestały się pojawiać. Na innych sytuacja wygląda podobnie jak u nas. Nieliczne, w tym Agaty, nadal żyją. Bardzo cieszę się z tych kilku osób, które ciągle tu wracają, zostawiają ślad, dzielą się swoim życiem, ale też trochę brakuje mi tej intensywności z początków blogowania. Własnej i innych. Wirtualne życie przeniosło się na FB i IG, a z tymi jakoś zupełnie mi nie po drodze, szczególnie z pierwszym. Na IG zaglądam, ale raczej w poszukiwaniu inspiracji, do pracy, domu czy ogrodu. Czasem zajrzę do kogoś zaprzyjaźnionego, ale to nie jest moje miejsce. Moje wirtualne miejsce to ten blog. Mam nadzieję, że chociaż te dwa wpisy miesięcznie nadal będą się pojawiały i "tygrysie" miejsce nie zniknie.

To taki przydługi wstęp. Czas na podsumowanie maja... Tym razem, żeby nic mi nie umknęło robiłam sobie krótkie notatki w papierowym kalendarzu i sukces jest, bo do 24 maja utrzymałam systematyczność. Nie jest źle., choć przy niektórych zachodzę w głowę co autorka miała na myśli np. 10 maja - dobre wiadomości (pojęcia nie mam jakie). Ale cóż przyniósł nam ten miesiąc. Tak piękny, a jednocześnie co roku tak szybko przemijający? Sporo emocji, jak to u nas w ostatnim czasie. Jakaś kumulacja. Tygrysich i naszych. Ale podjęliśmy kolejną próbę pomocy naszej rodzinie. Dzięki zaprzyjaźnionej adopcyjnej rodzinie, która znikła już z blogowego świata (a szkoda), ale ma się dobrze w realu, trafiliśmy do Centrum Psychologicznego w Żywcu. Może nie dosłownie, ale już wkrótce zawitamy do tego tak odległego od nas miejsca, ale na ten moment wiemy, że to dobry kierunek, kilometry i koszta nie są istotne. Za nami warsztaty on - line. Tygrysa oddaliśmy pod opiekę Dziadków, a sami zasiedliśmy przed ekranem. Te kilka godzin to był dobry czas. Masa emocji, wzruszeń, łez, trudnych historii. Ale wreszcie wiemy, że na wiele rzeczy nie mieliśmy wpływu, a co najważniejsze mamy nadzieję na zmiany. Przed nami warsztaty na miejscu, w Żywcu. Pierwszy wyruszy Tata Tygrysa. Ja z racji na zobowiązania zawodowe, dopiero jesienią. Choć bardzo chciałabym już, bo bardzo ich potrzebuję, choć wiem, że łatwo nie będzie. Ale sięgam do przyszłości i wiem, że warto. Póki co przeczytałam książkę "Co Ci się przydarzyło". Mieliśmy ją w domu jakiś czas, czekała chyba na swój moment. Sięgnęłam po nią z myślą o Tygrysie, a bardzo pomogła mi w związku z traumą, którą przyniósł mi miniony rok. A skoro już przy tym temacie jestem, to tym razem tak krótko (mam nadzieję :). Postanowiłam odciąć się tego, co było. Nie jest to proste, bo ciągle spotykam ludzi, którzy dziwią się zmianie w moim życiu i rozwija się rozmowa. Do tego przyciągam chyba ostatnio osoby, które przeszły podobną drogę. Czasem mam wrażenie, że takie traktowanie pracowników jest normą. Postanowiłam nie zaglądać na profil byłej miejscówki, jest postęp, ale mogłoby być lepiej. Dobiła mnie tylko jedna sytuacja. Tata Tygrysa wezwany na dywanik, usłyszał tekst, który zwalił mnie z nóg. Mój były kierownik stwierdził, że to on czuje się w tej sytuacji poszkodowany. Biedny... Ale nie ma co. Głowa do góry, trzeba iść do przodu.

Maj to oczywiście ogród, choć mam wrażenie, że sił w tym roku wkładamy mniej (przynajmniej ja) w to, co wokół domu. Zwyczajnie nie mam siły i częściej śpię niż grzebię w ziemi. Ale mam nadzieję, że na wakacjach się zresetuję i stanę na nogi. Ale w długi majowy weekend udało nam się posadzić warzywa w skrzynkach i w tunelu. Niestety czarnoziem, który kupiliśmy okazał się fatalny. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Do tego przesadziliśmy z ilością. Koniec końców znajomy rozciągnął nam hałdę po podwórku. Przydała się po wyczynach kreta. A i Tata Tygrysa nie musiał się forsować, bo i tak ma co robić, a wiadomo, że ogród to nie kończąca się historia, ale niech trwa. Nie tęskno nam za blokiem. Każdy nowy pąk cieszy. W maju oczy cieszyłam piwoniami. Wspomnienie ogrodu babci. Te kolory i zapach. Obowiązkowo bez. Do tego kompot z rabarbaru i pierwsze rzodkiewki. Smaki dzieciństwa, moje i Taty Tygrysa. Synek nie lubi ani rzodkiewki, ani rabarbaru. Ale muszę przyznać, że powoli próbuje nowych smaków, np. mozzarelli, domowego ciasta babci (pociąg) czy robaki. Dobrze czytacie, o tych ostatnich za chwilę. A pewnego majowego dnia, kiedy zabraliśmy Chłopaka na wernisaż, lekko rumieniliśmy się, jak po otwarciu wystawy pochłaniał paszteciki ze szpinakiem. Wyczyścił półmiski. Ten wernisaż to coś nowego. Wybieraliśmy się na zaproszenie naszych znajomych, a że Tygrys ostatnio nie może się nadziwić, jak można malować farbami tak, że obrazy wyglądają niczym fotografie, postanowiliśmy zabrać Go ze sobą. A przy okazji jakoś tak niechcący zapisaliśmy na kółko plastyczne od września. Zobaczymy czy wykaże chęci, jak nie zwolnimy miejsce. A z takich nowości, zaskakujących dla nas... Chłopiec zaprzyjaźnia się z nowym sąsiadem - uroczym psiakiem. Zaskakujące, bo jak dotąd bał się zwierzaków. Może niewielkie rozmiary szczeniaka sprawiają, że jest mu łatwiej się przełamać.






Maj zaczęliśmy od wizyty u przyjaciół. Z racji na studia mało mamy okazji do spotkań ze znajomymi. Na szczęście trafił się długi weekend i wykorzystaliśmy wolny dzień. Dobry czas, z dobrymi ludźmi, przy dobrym jedzonku. Następnym razem wskoczymy na rowery, żeby spalić te kalorie. Ale sezon rowerowy zaczęliśmy. Może nie za intensywnie, ale ważne, że odkurzyliśmy sprzęt po zimie. Może uda się w tym roku trochę pojeździć. Poprzedni sezon był słabiutki. A że udało się Tygrysowi kupić nowy/stary rower, może chętniej będzie ruszał na wyprawy i możliwości będzie więcej. Takim dziecięcym bez przerzutek trudno mu było jeździć po innej nawierzchni niż asfalt, choć tą i tak akurat lubi najbardziej. A jak rowery, to i lody. Zawsze to jakaś motywacja, choć nie chcę wiedzieć, ile musiałabym jechać, żeby spalić te przysmaki.



W temacie kalorii... Oprócz tego, że miałam ograniczyć wizyty na FB byłej formy, postanowiłam skakać na skakance i ograniczyć słodycze. Początki były obiecujące, choć ze słodyczami było najprościej. Pozwalałam sobie na od czasu do czasu na loda, czy domowe ciasto, ale nie podjadałam. Z wypadami na FB, jak już wiecie, nie do końca się udało. Za to skakanka zapowiadała się obiecująco. Podjęłam wyzwanie, która znalazłam u Kariny i odkurzyłam skakankę. W pierwszych dniach wypluwałam płuca, ale z każdym dniem było coraz lepiej. I co najważniejsze podobało mi się. Tyle, że załatwiłam nogę, ledwo chodziłam. Taka to kondycja (już wiem dlaczego Tata Tygrysa tak lubi gitarę, mniejsze ryzyko kontuzji). A do tego, coś mi się zaczęło dziać z oczami. Mam już konsultację u okulisty za sobą. Okulistycznie w porządku, a grzebać bardziej chyba się boję. Póki co zwalam na karb stresu i wysiłku. Niestety muszę poszukać innego sportu. Tygrys szybko by mi coś znalazł. Oczywiście piłkę. Pasja nie mija. W zasadzie liczy się tylko piłka.

Cóż przyniósł nam jeszcze maj? Świetne warsztaty w ramach Podlaskiego Festiwalu Nauki i Sztuki. Brakuje mi naszych wspólnych wyjazdów. Praca i studia sprawiły, że nie mogliśmy korzystać, jak rok temu z propozycji Zamku Królewskiego w Warszawie. Postanowiłam znaleźć coś na miejscu. Od wielu lat przeglądałam program Festiwalu i jakoś nie było nam po drodze. W tym roku wreszcie się udało, choć niestety jedno spotkanie w ostatniej chwili zostało odwołane, a przed wyjazdem Tygrys zaczął protestować, że niby zawsze wybieramy coś, co go nie interesuje (tylko dlaczego ja ciągle zwiedzam stadiony?), ale podejrzewam, że zwyczajnie chciał wykorzystać fakt, że nie idzie do szkoły i kopać w gałę. Ale nie z nami te numery. Koniec końców był bardzo zadowolony. Za nami spotkanie w uniwersyteckim planetarium w Białymstoku. Świetna animacja 3D "Na skrzydłach marzeń" w kinie sferycznym (nowość dla mnie i Tygrysa) i ciekawe spotkanie z astronomem. Okazało się, że to nie koniec atrakcji. W kampusie sporo się działo. Młodego najbardziej zainteresowały propozycje Wydziału Biologii. Odkryliśmy w korytarzu świetne miejsce z akwariami na kilku poziomach. Ale hitem były suszone robaki, świerszcze i takie tam. Chłopcy się raczyli, ja podziękowałam i nie przekonało mnie smak pizzy czy curry. Tata Tygrysa poszedł dalej... (Uwaga osoby wrażliwe niech pominą następne zdanie) i spróbował żywych robaczków. Podobno smakują jak prażone pestki ze słonecznika. Uwierzyłam na słowo, nie sprawdzałam.





Zbliżając się ku końcowi... Trzeba wspomnieć o naszym domowniku. Pusia ma się dobrze, choć odkąd cały dzień przebywa swobodnie poza klatką, zrobiła się dzika i rzadko kiedy jest w kontakcie, z nami. Z domowymi sprzętami aż nazbyt często. O dziwo, nie mam w telefonie nowszego zdjęcia :)

Kochani, życzę Wam pięknego czerwca. Niech zapisuje się dobrymi chwilami i daje siłę do pokonywania tych trudniejszych.

Do przeczytania

3 komentarze:

  1. Sądzę, że nasza codzienność jest na tyle trudna, że coraz więcej osób nie ma sił na pisanie na blogach. FB z tego co widzę, też jakoś szczególnie nie jest "rozgadany". Jedynie na Insta coś się dzieje, ale to może przez to, że tam wystarczą zdjęcia?
    Widzę, że w Żywcu i okolicach jest jakieś dobre centrum pedagogiczno-psychologiczne :) Ja korzystam z wykładów on-line szkoły w Koszarawie/Żywcu... Niby też czytam książki z tego zakresu, ale mnóstwo informacji się dubluje, więc znacznie więcej czasu mi schodzi na filtrowanie informacji potrzebnych.
    Życzę Wam dobrego czerwca. Uściski

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście wiele blogów, które kiedyś czytałam przykryło się grubą warstwą kurzu albo zamieniło w platformy reklamowe. Dobrze, że chociaż Ty ciągle trwasz na posterunku. Z Fb i Ig też mi nie bardzo po drodze. Tego pierwszego używam głównie do śledzenia tego co dzieje się na lokalnych grupach, profilu szkoły młodego i jego klubu piłkarskiego. Z Ig prawie nie korzystam – to medium wydaje mi się wyjątkowo sztuczne.
    U nas maj to głównie Komunia ale o tym już pisałam. Poza tym młody już pod koniec kwietnia zaczął sam jeździć na rowerze do szkoły i na treningi – nawet sobie nie wyobrażałam, że te dodatkowe pół godziny dziennie, które zyskaliśmy to tak dużo ;-) . Jak to pomnożyć przez 4 dni treningów i 5 dni lekcji to już wychodzi konkretny czas.
    Pamiętam ten moment kiedy syn przesiadł się na rower z przerzutkami – jakość wspólnych wypraw od razu się zmieniła. Nas już czeka przesiadka na większy rower bo ten pierwszy z przerzutkami powoli robi się za mały. Większy rower już czeka w garażu ale syn jest tak przywiązany do starego, że chce go wycisnąć do ostatka więc przesiadka pewnie dopiero po wakacjach.
    Miłego czerwca, byle do wakacji – to już niedługo  .

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja blogi lubię, mam wrażenie (a może po prostu trafiam na takie), że to co one pokazują jest bardziej prawdziwe niż przefiltrowane zdjęcia na FB. Z tego rzeczonego korzystam głównie do obserwowania stron różnych organizacji, które mnie interesują, ale prawdę mówiąc, gdyby nie fakt, że właśnie na FB mamy utworzone grupy szkolne i piłkarskie - a bez nich nie wiedziałabym co się dzieje na tych polach i nie miała kontaktu z innymi rodzicami, to chętnie bym z niego zrezygnowała i się na stałe wyrejestrowała. Z IG nigdy nie korzystałam - jakoś mnie nie ciągnęło.
    Piękne te Wasze zbiory i choć kiedyś sama się zarzekałam, że nigdy w życiu dom i nigdy w życiu ogród, to im jestem starsza, tym bardziej mi się tęskni za takim domem z niewielkim ogródkiem...

    OdpowiedzUsuń