poniedziałek, 23 stycznia 2023

Grudniowe opowieści

Za chwilę koniec stycznia (tata Tygrysa mówi nawet, że koniec roku :), a ja nie zostawiłam tu śladu po grudniu. Najlepsze jest to, że cały miesiąc byłam w domu, a zabrakło mi chwili, żeby zapisać, choć kilka słów. Podejrzewam, że to wszystko przez emocje, które we mnie wtedy pracowały. A najlepsze lekarstwo, to praca fizyczna, ale o tym za chwilę. Wracam więc do grudnia (pozostaną jeszcze książki) i na ile mi pamięć pozwoli, spróbuję zostawić jakiś ślad po tym szczególnym miesiącu w roku.

W grudniu, a chyba nawet pod koniec listopada, pożegnałam się z pracą. Sama w sobie, bo niestety atmosfera nie sprzyjała jakiemuś szczególnemu celebrowaniu tego momentu. Z wiadomych względów nie miałam ochoty zasiąść przy stole z byłym już kierownikiem. A i współpracownicy, z którymi przez lata żyłam w naprawdę zażyłych relacjach, nie rozumieli, albo nie chcieli rozumieć sytuacji. I nawet to rozumiem. Zależy im na pracy. Tym bardziej nie chciałam nikogo, a przede wszystkim siebie, stawiać w trudnej sytuacji. Za dużo przeszłam. Sprzątnęłam biurko i najpierw poszłam na zaległy urlop. Oczywiście plany miałam duże i w sumie sporo z nich udało się zrealizować. Jak wspomniałam praca fizyczna jest najlepszym lekarstwem na różne bolączki. Ogarnęłam więc dom od strychu po parter, z myciem okien włącznie i odkurzaniem biblioteczki naszej i Tygrysa.  Kilka dni zajęły mi przygotowania do zaliczeń na studiach. Do tego bieżące domowe sprawy i nie wiadomo kiedy przyszedł czas świątecznych przygotowań. Co prawda nie miałam za dużo czasu dla siebie, na książkę czy blog, ale ten miesiąc był mi potrzebny, żeby uporządkować w sobie to, co się wydarzyło (choć jeszcze chwilę to potrwa) i przygotować się na nowe.

A żeby już odejść od tych smutków... Kurczę ja mało co pamiętam z tego grudnia. Ba, ja już niewiele pamiętam z kończącego się już stycznia :) Zajrzałam do telefonu, a tam co? Zdjęcia Pusi na zmianę z książkami. W sumie Królik bardzo lubi książki. Jak tylko mam jakąś w ręce od razu się pojawia i wcale nie chodzi o dobrą lekturę. Tak wogóle to Króliś jest cudny. Niezmiennie nas zachwyca i cieszy. Tygrysa też, choć czasami w złości coś tam powie nieprzyjemnego, ale częściej się do niej przytula, mówi z czułością, karmi. Tylko w sprzątanie klatki się nie angażuje. Ciekawe dlaczego? Za nami szczepienie u weterynarza. Biedna wystraszyła się solidnie, choć myślałam, że i Tatę Tygrysa będę reanimowała. Na szczęście po kilkunastu godzinach przebaczyła nam i znowu weszła w kontakt.






Grudzień to czas Adwentu. Tak ważny dla nas. Co roku staramy się, jak najlepiej wykorzystać ten szczególny moment w roku, by jak najlepiej przygotować się do Świąt. W tym roku towarzyszyło nam drzewo Jessego i książka pod tym samym tytułem. Książka rozwiązała problem samodzielnego czytania, które wymusiła szkoła. Tygrys czytał z przyjemnością rozdział po rozdziale. A ja wieczorem czytałam na głos inny książkowy kalendarz. Piękny - "Tajemnica Bożego Narodzenia" Joestin Gaarder. Polecam dla dzieci w wieku Tygrysa. Trafiłam na niego w bibliotece, ale mamy już swój egzemplarz, bo chętnie wrócimy do niego w kolejny Adwent. Ten minął szybko. W którymś momencie po tygodniu zorientowaliśmy się, że nie zapaliliśmy przez tydzień świecy w wieńcu adwentowym. Taka to prędkość. 



Przygotowania do świąt to obowiązkowo pierniczki i zakwas na barszcz, a w tym roku dodatkowo domowy chrzan. Nacierpiał się Tata Tygrysa przy tarciu, ale za to jaki był wyborny. Zapachu uniknęliśmy, bo cały proces odbywał się w grudniowy wieczór na tarasie, skąd Mąż oglądał przez szybę mecz na ekranie. Właśnie... Grudzień upłynął nam pod znakiem piłki nożnej. Synek tak leciał z meczami, że w połowie grudnia limit internetu dość mocno się wyczerpał i moja zdalna nauka stanęła pod znakiem zapytania. Na szczęście miałam transfer na telefonie i spokojnie, bez żadnych niespodzianek udało mi się zaliczyć zjazd. A podczas jednego z wykładów, bardzo długiego, zmajstrowałam kartki świąteczne. Tak można studiować. Niestety nie u wszystkich tak się dało. Na innych zajęciach trzeba się już było skupić. Za to Tygrys z braku internetu, półfinał oglądał u dziadków kolegi (Tata B. twierdził, że nie mają planów na sobotę, zapomniał o urodzinach teścia i Synek świętował razem z nimi, na szczęście znał tych dziadków), a finał z Tatą u Swoich Dziadków.






I tak czas upływał nam (a raczej Chłopakom) na meczach. Ja miałam czas dla siebie. A w tzw. międzyczasie (zakładam, że moja polonistyka nie zna tego miejsca :) graliśmy aż do znudzenia w szubienicę, po Tygrysiemu w kościotrupa. Znacie? Jak u Was nazywała się ta gra? 



Świta mi jeszcze wizyta i rewizyta kolegi z klasy. Zaprzyjaźnił się Synek z jednym z chłopaków. Ciągle nie było okazji do spotkania. Na szczęście jego mama była uparta i doszło do wizyty. A my gościliśmy na zaległe tygrysie urodziny Chrzestnego z rodziną, w tym z moim Chrześniakiem. Bardzo lubimy tą rodzinkę, więc spędziliśmy miło czas. Wujek bardzo dba o relacje z Tygrysem, więc i ten się nie nudził, bo D. poświęcił Mu trochę czasu. Były jeszcze dwa nocowanka Młodego u Dziadków. Późne godziny meczów zrobiły swoje, a my rodzice nie mieliśmy nc przeciwko. Chwila dla siebie. 

Mieliśmy też wzruszające spotkanie w naszej małżeńskiej wspólnocie. I wreszcie świętowanie. Mieliśmy zagwostkę co z choinką. Pierwszy raz świętowaliśmy z gryzoniem. Koniec końców drzewko miało mniej gałązek w dole pnia, a zasilanie lampek wygląda jak turbodoładowanie. 



W tym roku Wigilia z dziadkami białostockimi, pierwszy dzień z miejscowymi, a drugi w swoim gronie. Oczywiście pyszne jedzonko i prezenty dla najmłodszych członków rodziny. Tygrys zachwycony najbardziej kartami do gry. Lego po złożeniu poszło w odstawkę. Za to my zapomnieliśmy o bombce, którą co roku Synkowi kupujemy. Przyszła po świętach, uroczy domek z piernika. W drugi dzień świąt tradycyjnie już odwiedzili nas kolędnicy. Dzieciaki z naszej rodziny (w tym chrześniaczka Męża). Mój starszy mężczyzna nabrał ochoty do wspólnego kolędowania w przyszłym roku. W końcu po coś się uczy grać na gitarze. Sami za dużo rodzinnie nie poświętowaliśmy. Tygrys miał (i chyba nadal ma) trudny czas. Emocje, złość... Co tu dużo mówić działo się. A Sylwester był najtrudniejszy. I tak weszliśmy w nowy rok. Jedyne czego bym sobie życzyła, to żebyśmy potrafili pomóc Chłopakowi i sobie. Więcej mi nic nie trzeba.


Świąteczny czas to również kino domowe. Pinokio i Mikołaj w każdym z nas z Katoflixa. 


A w połowie grudnia było jak w bajce. Szkoda, że tak krótko.





Rzadko zdarzają się sytuacyjki czy mądrości Tygrysie, ale tym razem udało się coś zapisać...

Refleksje Synka po tym, jak naciskałam na zjedzenie łososia, o którego Chłopak dopraszał się przez kilka dni, a jak wjechał na stół, to go tylko poskubał.....Każdy człowiek jest durny. Duży denerwuje małego, a później ten mały, jak będzie duży, będzie denerwował swoje dzieci.
Takie to refleksje. I jeszcze prośba: Dopisz do księgi mądrości Tygrysa. A na koniec: Mogę zrobić jedną kolorowankę za tę mądrość (na telefonie oczywiście).

I jeszcze taka sytuacja...
Młody wrzeszczy. Ja pod nosem: Mam dość. Chyba jednak niezbyt cicho, bo po chwili słyszę: Sama wzięłaś na siebie taką odpowiedzialność. Cóż mogłam na to odpowiedzieć. Ale mam gotowy  tekst przy ewentualnym marudzeniu co do opieki nad królikiem.

Do Świąt (póki Chłopak chodził do szkoły) z różnych względów utrzymywaliśmy w tajemnicy moje nowe miejsce pracy i związany z nim kierunek studiów podyplomowych. Któregoś razu odnoszę się w rozmowie do niezbyt udanego wieczoru, kiedy z ust Tygrysa padły bolesne słowa. Wypowiedziane, jak zwykle w złości, ale niemiłe. Zaczynam mówić, że na studiach miałam o mocy pamięci i zmierzam ku pogadance umoralniającej. Na to odzywa się Synek... Wiem kim będziesz... Lekarzem. Ja na to: Synek, pojechałeś, lekarzem to ja nie będę. Co słyszę? No tym... psychopatą. Mam jednak nadzieję, że nie. Ale psychologiem też nie będę.

Udało się. Jednak nie jest tak źle z moją pamięcią :) Czas zabierać się za styczeń. Do napisania.

8 komentarzy:

  1. Z przyjemnością oglądam świąteczne retrospekcję. Bombka cudowna i koniecznie muszę zwrócić uwagę na kartki. Misterna praca.
    Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bombka jest naprawdę piękna i pokaźnych rozmiarów. Wygląda jak prawdziwy domek z piernika. Co roku jakoś brakuje mi czasu na kartki. W tym roku nauka zdalna sprzyja różnym aktywnościom. Słucham wykładów, a ręce pracują. Dziś ogarnęłam cały majdan, który przyciągnęłam ze sobą z byłej pracy. Przez lata trochę się tego nazbierało. A teraz nadrabiam blogowe zaległości.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Fajnie, że wróciłaś. Powodzenia w nowej pracy. Czekam na podsumowanie czytelnicze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również się cieszę. Podsumowanie już widziałaś. Styczniowe już prawie zrobione, więc będzie zdecydowanie szybciej. Trzy wieczory bez dziecka robią swoje :)

      Usuń
  3. Czekałam, czekałam i się doczekałam. Kartki jak zwykle piękne i bombka domek - nie mogłam się napatrzeć.
    U nas ta gra nazywa się - Wisielec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem, jestem. Nie chcę obiecywać większej systematyczności, bo sama wiesz, jak jest.
      Wisielec - coś mi świta, że i taka nazwa u nas krążyła.
      Serdeczności

      Usuń
  4. Mój synek zajrzał mi zza pleców na komputer i akurat zobaczył zdjęcie Waszej bombki: Mamo, to z ciastek? Czemu my takiej nie mieliśmy? Obiecuję, że był zjadł...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda rzeczywiście apetycznie :) Ale konsumpcja mogłaby być niezbyt miła w skutkach.

      Usuń