poniedziałek, 12 grudnia 2022

Listopadowe opowieści

Spokój serca i głowy przekłada się chyba na moją częstszą obecność tutaj na blogu. Miałam też więcej czasu dla siebie z racji na zwolnienia i urlop. Cieszę się, bo lubię powracać do zapisanych wspomnień i mam nadzieję, że kiedyś dla Tygrysa będzie to fajna pamiątka. 

Listopad to jak pewnie dla wielu z Was czas zadumy. W tym roku pożegnałam swojego Chrzestnego. Nie byłam z nim szczególnie związana, ale jakaś pustka pozostaje. Mentalnie było to dla mnie o tyle trudne, że to rówieśnik mojego Taty. Ludzi ubywa. Na szczęście przy naszym stole nadal komplet. Tygrys jest szczęściarzem, bo pamięta (choć przez mgłę) jeszcze swoją jedną prababcię, a Dziadków ma prawie w komplecie. Teść zmarł jeszcze przed naszym ślubem, tylko zaczęliśmy być razem. Dla Młodego Dziadkiem jest partner Teściowej. Dziadka (Tatę Taty) i Pradziadków odwiedziliśmy w ostatni weekend października, żeby uniknąć obciążenia na drogach. Może nie było tak, jak 1 XI, ale ruch był dość znaczny. Chyba nie tylko my wpadliśmy na pomysł wcześniejszej wizyty na grobach. Także 1 listopada zaczęliśmy Eucharystią i spotkaniem przy stole z bliskimi, tymi bliższymi i nieco dalszymi. Przybył mój Stryjek (czy w Waszych rodzinach używa się jeszcze takich określeń?), z którym co prawda dzieli nas mniejsza różnica wieku, niż mnie i moją siostrę i jesteśmy na ty. Po Jego Synu zauważyłam upływ czasu. Przecież jeszcze niedawno był w wieku Tygrysa (zresztą był moment, że byli do siebie fizycznie podobni, choć DNA inne), a tymczasem jest wyrośniętym dwudziestolatkiem. Za to Jego siostra, a moja Córcia Chrzestna, która jeszcze niedawno wtulała się we mnie, mieszka sobie teraz w Holandii. W tych dniach doszła też do nas wiadomość, że Chrześniaczka Taty Tygrysa w przyszłym roku wychodzi z mąż. Co prawda Mąż miał chyba z 15 lat, jak ją trzymał do chrztu, ale jednak... Starzejemy się. Pewnie nie obejrzymy się, jak Tygrys dobije do 18, ale póki co cieszymy się z tego, co funduje nam Ośmiolatek. 

Pierwszy listopadowy weekend przyniósł dla mnie coś nowego. Powróciłam w mury macierzystego uniwersytetu. Podjęłam studia związane z moja przyszłą pracą. Po tych wszystkich perypetiach potrzebowałam zmienić środowisko. Wyjść do ludzi. Wysilić trochę komórki mózgowe. Poznać nowych ludzi. Studiowanie okazuje się dość absorbujące. Rozpoczęło się z poślizgiem, więc nie mam wolnych weekendów, nie licząc długiego. Poza tym wykładowcy dość poważnie podchodzą do tematu, a ja jestem z lekka przerażona. Pocieszam się, że przede mną trochę wolnych dni, w przeciwnym razie nie ogarnęłabym zadań. Mam za sobą już jedną podyplomówkę, ale wrażenia zupełnie inne. Była praca do napisania, a zajęcia aż tak (jeśli zupełnie) nie absorbowały. Stąd moje zadziwienie. Co uczelnia, to obyczaj.

Naszły mnie też inne refleksje. Przypomniałam sobie naszych (studiowaliśmy z Tatą Tygrysa razem) profesorów. Roczniki przedwojenne, pełna kultura. Profesor zanim zdjął marynarkę, pytał panie obecne na sali czy im to nie przeszkadza. Moi obecni profesorowie to takie młode wilki, które nie tylko bez problemu zdejmują marynarkę, ale jeszcze "podkasają" rękawy koszuli. Nic im nie ujmując jeśli chodzi o wiedzę, ale tamto pokolenie to inna półka. 

Ale wracając do rodzinnych spraw... Ja się uczyłam a Chłopaki mieli czas dla siebie. Konsola, wizyta w Muzeum Wojska, obiad z białostockimi dziadkami, odbiór naszych zdjęć z sesji i żony/mamy z uczelni. W niedzielę rządzili w domu, a ja wróciłam pociągiem. Lubię podróż tym środkiem lokomocji. Choć porażające było dla mnie to, że obie moje towarzyszki, na oko 50-60 letnie, "siedziały" w komórkach, nie wspominając o tym, że głośno konwersowały. Ja jedna z książką. Znak czasu i wiek nie jest tu wyznacznikiem.

Na długi weekend mieliśmy zaplanowany wyjazd do ukochanego Krakowa. Do końca nie byliśmy pewni czy się uda, bo Tygrys miał bóle i obawialiśmy się czy podoła. Zapowiadał się intensywny czas i koniec końców taki się okazał, ale to historia na osobny wpis. Poniżej mała zapowiedź na zdjęciu...


Kolejny weekend, długo wyczekiwany przez Tygrysa. Dlaczego? Wiadomo... Urodziny. Zawsze celebrowaliśmy to święto. Na ile mogłam starałam się, żeby i tym razem Chłopak miał co wspominać. Uratowało mnie zwolnienie, dzięki któremu mogłam chociaż przygotować torciki. Sztuk dwie. Z jednym Chłopaki w sobotę pojechali do Dziadków białostockich. Drugi był przygotowany na niedzielne świętowanie z miejscowymi bliskimi. Były prezenty, skromne dekoracje... Niby tak, jak zawsze. Wieczorem w sobotę usłyszałam jednak od Tygrysa: wszystko bym dał, żebyś mogła ten dzień spędzić ze mną. Z jednej strony było mi smutno, z drugiej te słowa były budujące. Nie doceniałam naszego Syna. Okazało się, że prezenty czy choćby najsmaczniejsze torty nie są najważniejsze. Ważna jest obecność Mamy, Taty i innych. W niedzielę ja znowu spędziłam cały dzień na uczelni. Przez to zamiast obiadu, jak co roku, była kolacja z kaczką, jednym z ulubionych dań Tygrysa. Trochę się Chłopak wkurzył, bo uwaga gości była zwrócona również na najmłodszego członka rodziny, mojego prawie dwuletniego siostrzeńca. Tygrys jest zazdrosny o Młodego. Stwierdził nawet, że ten popsuł Mu urodziny. Ostro pojechał, ale z drugiej strony cieszę się, że coraz częściej mówi o Swoich uczuciach, a nie odreagowuje je w inny sposób.

Ja z kolei w ostatnich dniach listopada miałam ochotę pokrzyczeć. Myślałam, że te złe doświadczenia już za mną. Paradoksalnie, jak na zwolnieniu zostałam sama z moimi myślami, dopiero poczułam, jak poraniona jestem. A jak usłyszałam, że w firmie szykuje się  wielkie szkolenie związane z mobbingiem, poczułam się jak ofiara. Musiałam tyle złego doświadczyć, odejść z pracy, którą kocham, żeby coś się zmieniło, żeby inni mieli lepiej. Zabolało, ale staram się nie poddawać złym uczuciom. A i tak łatwiej jest jak nie widzę tego człowieka, choć w ostatnich dniach pracy był dla mnie bardzo grzeczny. Do tego stopnia, że momentami łapałam się na tym, że to może we mnie jest problem. Ale wszystko do czasu. Nawet, jak chwilowo będzie chciał pokazać zespołowi, że to ja jestem winna, nie wytrzyma. Żadne szkolenia, rozmowy z dyrekcją nic nie pomogą. Jestem pewna, że prędzej czy później skrzywdzi kolejną osobę. Taki typ. A tak naprawdę bardzo nieszczęśliwy człowiek. Ale ja wychodzę mocniejsza. Posprzątałam w pracy swoje biurko. Z goryczą stwierdziłam, że zostały po mnie puste szuflady. Ale to nie prawda. Wniosłam naprawdę wiele do tej instytucji i to mam nadzieję zostanie w ludziach, z którymi dane mi było przez lata pracować. A teraz z delikatną ekscytacją i lekkim niepokojem wyczekuję nowych wyzwań. Wierzę, że sobie z nimi poradzę, ale najważniejsze to pracować z dobrymi, szanującymi się ludźmi.

Listopad mijał nam pod znakiem dobrych książek, planszówek (och jak doceniamy możliwość ich wypożyczania) i oczywiście piłki nożnej. Z boiska chłopaki przenieśli się na halę. Tygrys cieszy się z każdej możliwości biegania za piłką, a my z nim, choć trener bywa kłopotliwy. Informuje o gierce kilka godzin przed. Rozbija to trochę życie rodzinne, ale co zrobić... Niestety w ostatnich tygodniach Synek zaczął coś marudzić przed treningami. Nie chciało Mu się jeździć. Nie odpuszczaliśmy, bo reguły są proste. Odpuszczasz, wylatujesz. Oczywiście po każdym treningu wracał zadowolony. A koniec listopada to wiadomo... Katar 2022. Cóż... Limit internetu na miesiąc mamy wyczerpany. Chłopiec nie potrafił dokonać selekcji, a komentarz odpowiedni: jakbyśmy mieli telewizor problemu by nie było. Ale nie mamy i teraz musimy kombinować, bo zostały finały, a do tego mam zdalną w jeden weekend. Czarno to widzę. 

Pusia wrosła w naszą rodzinkę. To była dobra decyzja. Czasami siedzimy sobie na kanapie we trójkę i obserwujemy królika, który fika koziołki, przemyka z szybkością błyskawicy wzdłuż ścian, albo poleguje niczym dama na fotelu. Taka królikoterapia. A może to jednak Pusiak obserwuje nas. Synek przepadł. Nieustannie powtarza, jak to królika kocha.  Pierwszy leci do klatki, żeby zwierzaka wypuścić. Tuli, głaszcze i dopomina się, żeby Pusielec chodził po Nim. 


I tym sposobem dotarliśmy do grudnia. Muszę szybciutko spisać wspomnienia z pierwszych dni, żeby nie umknęły. Bo z moją pamięcią różnie bywa. 
Pozdrawiam wszystkich grudniowo.

14 komentarzy:

  1. Córka już prawie dorosła, często jej wątek przewijał się na blogu. Może potwierdzić ,że internetowy pamiętnik to niezwykła pamiątka.
    Cieszę się razem z Toba ,że odetchnęłaś.
    Miałam podobną sytuację. Nosiłam taki ciężar na sobie przez trzy lata. Teraz wiem ,że nie warto. Dobrze ,że odpuściłaś. Ciesz się chwilą i z ufnością patrz w przyszłość.
    Wszystkiego Dobrego dla Was!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak traktuję blog - jako zapis codzienności. Lubię wracać do zapisków. Nawet z Synkiem czasem podczytujemy zapiski np. z okresu, w którym jest w tym momencie mój Chrześniak, brat cioteczny Tygrysa.
      Co do pracy... Na ten moment oczyściłam się ze złych emocji. Póki co zupełnie nie mogę się odciąć, bo Mąż wciąż tam pracuje, a że nie jest fajnie, musi z kimś pogadać. Ale tak, jak piszesz teraz patrzę już w przyszłość. Moją w nowym miejscu i z nadzieją, że i dal Męża coś się zmieni.
      I dla Was wszelkiego dobra

      Usuń
  2. Wpis przeczytałam od początku do końca.
    Mam u Ciebie spore zaległości. Zatem, czy pisałaś u siebie wcześniej o kłopotach w pracy? Nic o tym chyba nie czytałam. Wskaż wpisy (mam nadzieję że ich nie komentowałam, bo wyjdzie, że mam sklerozę, a żyję krócej niż pół wieku).
    Co do Tygrysa, to jeszcze ,,niedawno" był Małym Tygryskiem, który odcisnął swoją rączkę na kartce świątecznej, która trafiła do nas 😉.
    Piszę o wszystkim na raz... Ale życzę Wam powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspominałam chyba w poprzednim podsumowaniu. Prosty schemat: przełożony bez kompetencji, kompleksy, które przełożyły się na niezbyt fajne traktowanie mojej osoby. Trudno było to znieść, więc zrezygnowałam z pracy. Generalnie atmosfera nie jest fajna, więc pewnie prędzej czy później Mąż również będzie szukał nowego miejsca. Szkoda, ale już chyba mam to za sobą.
      To prawda, nasze Chłopaki dość szybko rosną.
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  3. Nadrobiłam wszystko od pierwszego wpisu na tym blogu i teraz mam zamiar zaglądać regularnie. Jestem pod wrażeniem Waszych prac plastycznych, domu i tego wszystkiego co robicie. Do tego okazuje się, że wiele pozycji książkowych i planszówek przerobiliśmy takich samych przez te wszystkie lata. Jeśli mogę coś polecić to serię 4 książek "Opowieści biblijne dziadzia Józefa" Lidii Miś - nasze dzieciaki były nimi zachwycone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś wielka. To tyle wpisów na przestrzeni lat. Bardzo mi miło. Cieszę się, że dobrze Ci u nas. To fajne miejsce do wymiany polecajek książkowych i nie tylko. Zerknę sobie na tytuł, który polecasz. Tygrys bardzo lubi książki religijne, choć ostatnio rzadziej sięgamy. A prace plastyczne... Niestety w tej chwili nie jest to ulubiona aktywność Synka. Chyba nigdy specjalnie nie była. Teraz piłka zdominowała nam życie. Ale nadrabiam w pracy.
      A możesz napisać, w jakim wieku są Twoje pociechy.

      Usuń
    2. Córa w grudniu skończy 12 (rocznik 2011), a syn we wrześniu skończy 9 (rocznik 2014)

      Usuń
    3. O... To chłopcy są rówieśnikami.

      Usuń
  4. Kochani!
    Wszystkiego dobrego na nowy 2023r. Wam życzę, obyśmy byli zdrowi i szczęśliwi💚🍀🤗🌹🥂

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna ta Wasza Pusia. Życzę Ci, aby wszystko Wam się poukładało i zawodowo i zdrowotnie.
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. A Pusia jest urocza, choć jak przeczytasz w styczniu, rozbrykała się.
      Buziaki

      Usuń
  6. Podziwiam powrót na uczelnię. Mi czasem chodzi to po głowie ale zajęte weekendy skutecznie, jak na razie, odrzucają mnie od tej myśli. Może kiedyś jak dzieci będą starsze…
    Treningi piłkarskie w wielu miejscach niestety tak wyglądają, że trener rano wysyła informację – „dzisiaj trening tu i tu o godz. …” i weź się rodzicu dostosuj co bywa trudne jak dziecko ma też inne zajęcia. U nas na szczęście mamy z góry ustalony harmonogram, trener na początku tygodnia przysyła przypominajkę i tylko weekendowy mecz bywa niespodzianką ale około czwartku zazwyczaj już wszystko jest jasne. Mój piłkarz już za duży na halę – grają całą zimę na zewnątrz więc liczę na to, że u nas aura raczej będzie sprzyjająca ;-) . Niech śnieg pada tylko w górach ;-) .
    Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dla Was wszystkiego dobrego.
      Powrót na uczelnię nie jest łatwy. Zabiera weekendy i wieczory, bo coś tam pouczyć się trzeba. A z racji tego, że teraz pracuję w soboty, to czasu dla rodziny jest bardzo mało. Oby do czerwca. Wtedy przynajmniej dwa weekendy w miesiącu będę miała wolne. Ale z drugiej strony, mogę wyjść z domu, mam wytchnienie od codzienności. Poznałam nowych ludzi. A zdalna też ma swoje zalety. Chłopcy donoszą mi smakołyki i herbatki. Fajne uczucie :)
      Z treningami coś nas trafia. Np. na najbliższy feryjny tydzień rozpiskę dostaliśmy przed chwilą. Różne miejsca, różne godziny. Dobrze, że Mąż jest na urlopie. Inaczej nie do ogarnięcia.
      Pozdrawiam

      Usuń