niedziela, 11 lipca 2021

Lipcowe opowieści #1

1 lipca to dla Tygrysa początek wakacji. Na wspólny urlop będzie musiał poczekać miesiąc, ale i w lipcu spędzi z nami na zmianę pojedyncze dni. Ale już początek wakacji zapisał się pięknymi wspomnieniami i przyniósł dobre wiadomości.

Na początek ta najważniejsza, które też generowała stres... Udało się. Wychowawczynią Tygrysa będzie nauczycielka, o którą prosiliśmy we wniosku do szkoły. Było do niej sporo chętnych (na dwie klasy), więc tym bardziej się cieszę. Znam wszystkie panie i na tej mi najbardziej zależało. Do tego Synek będzie w klasie z dwójką dzieci z przedszkola, które lubi. Innych nazwisk nie znamy. Obawiam się, że pojawi się chłopiec, co do którego wolałabym, żeby był w innej klasie. Jego zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Jego mama naprawdę się stara, ale to nie jest dobry kolega dla Tygrysa. Zdominował Go całkowicie. A i sam przyszły Pierwszoklasista bardzo przeżywa tą sytuację, bo nie chce być w klasie z D. Zresztą panie z przedszkola też potwierdziły moje odczucia. Zobaczymy. Czekamy. Doczekaliśmy się... W tygodniu okazało się, że wspomniany kolega jest jednak w innej klasie. 

Staramy się skierować myśli Synka w inną stronę, żeby miał miłe wakacje. Musimy utulić jego lęki, złości. Nie będzie to łatwe, bo w pracy była szefowa daje nam do wiwatu i choć mamy spore wsparcie w obecnym przełożonym, ciężko się pracuje w niemiłej atmosferze. Od pół roku czujemy się winni całej sytuacji. Ale czas się wziąć w garść. Naprawdę współczuję kobiecie, ale mam dość nerwów, które niestety przenosimy do domu, a Tygrys je wyłapuje. I koło się nakręca. Musimy zadbać o siebie dla naszego własnego dobrostanu i Synka też. Próbowaliśmy rozmawiać. Daliśmy czas. Bez rezultatu. Teraz będziemy dbać o swoje samopoczucie. Dotarliśmy do jeszcze jednej przyczyny zmiany zachowania Tygrysa. Szkoda, że tak późno, ale teraz wiemy jak reagować. Zazdrość o narodzonego w lutym najbliższego kuzyna dała się nam mocno we znaki. Dobrze, że już mamy tę wiedzę. Możemy reagować.

W pierwsza lipcową sobotę dość spontanicznie ruszyliśmy na zaległą wycieczkę - imieninowy i "dniowodzieckowy" prezent Tygrysa. Pogoda idealna - lżejsze powietrze, niższe temperatury niż w ubiegłym tygodniu. Przyjemniej się jechało i zwiedzało. Synek w miarę dobrze zniósł drogę. Śledził trasę na mapie i nawet zbyt często nie padało pytanie: daleko jeszcze. Taka wprawka przed Krakowem. Jako, że historia u nas na czasie, zaczęliśmy od Muzeum Powstania Warszawskiego. Chłopiec z przyjemnością oglądał broń, kapsuły z pomocą dla walczącej stolicy, a hitem okazał się kanał i liberator, choć był żal, że nie można wejść do środka. W pewnym momencie ewakuowaliśmy się, bo Tygrys miał dość. Nie dziwię się. To muzeum nie należy do moich ulubionych. Za dużo wszystkiego. Formy, treści, odgłosów, zwiedzających. Ja w tym muzeum się zwyczajnie męczę. I nie wychodzę z dodatkową wiedzą. Jedynie z refleksją, ale temat niejako ją narzuca. Także nie miałam nic przeciwko skróconej wersji zwiedzania. Zwłaszcza, że to nie koniec atrakcji.






Kolejne muzeum Muzeum Ewolucji w Pałacu Kultury. Kiedyś już o nim pisałam. Fajnie było wrócić z Tygrysem bogatszym już o sporą dawkę wiedzy. Cudnie było podążać za Nim w roli przewodnika. Tu czułam się zdecydowanie lepiej. Muzeum trąci myszką, wymaga odświeżenia, ale z drugiej strony dzięki temu ma swój klimat. I swoich bywalców. Głównie chłopców w pewnym wieku, obowiązkowo w koszulce z dinozaurami. 


Na koniec Muzeum Narodowe w Warszawie. Od dawna wyczekiwaliśmy otwarcia Galerii Sztuki Starożytnej, więc skoro nadarzyła się okazja, tam skierowaliśmy swoje kroki. Żałuję, że od tej ekspozycji nie zaczęliśmy. Do paru rzeczy bym się przyczepiła (ja jako człowiek słabo widzący miałam problemy z odczytaniem podpisów, w niektórych miejscach mi ich zabrakło), ale wystawa robi wrażenie. Dla mnie ideał prezentacji. Do tego towarzystwo zainteresowanego tematem prawie Siedmiolatka. Sama przyjemność. I Chłopakowi się podobało, choć jeszcze lepiej odbierałby wystawę świeżym umysłem. Zmęczenie z całego dnia dało nam się we znaki. Inne galerie "przelecieliśmy". Szkoda, że nie mamy bliżej do Warszawy. Ideałem byłoby podzielić sobie zwiedzanie - jedna galeria - jeden dzień, ale na taki luksus nie możemy sobie pozwolić. Na raz nawet dla mnie za dużo, a co dopiero dla dziecka. Ale nie ma tego złego... Będziemy wracać przy okazji wystaw czasowych. Tym razem podziwialiśmy z Tatą Tygrysa malarstwo Anny Blińskiej. Przyznaję, zrobiło na nas wrażenie, ale pojawił się ten sam problem. Za dużo. Dla mnie wystarczyłoby kilka prac zamiast wypełnionych sal, a raczej ścian. Po zwiedzaniu obowiązkowo McDonalds. Miała być jeszcze ikea, ale liczba samochodów na parkingu skutecznie nas zniechęciła. A skoro o "maku" mowa... Tygrys, który do tej pory nie tknął nic z menu. Jeździł po zabawki obiecując, że tym razem na pewno zje, przeszedł przemianę. Najchętniej stołowałby się tam codziennie. A najgorzej, że w naszej mieścinie, na trasie do domu, został właśnie otwarty "mak" i Chłopak próbuje kiedy tylko może "zaciągnąć" nas na obiad/kolację/śniadanie.




Niedziela przywitała nas deszczem. Studzienki w mieście nie nadążały, a nasza polna droga zamieniła się w bagienko. Obawialiśmy się, że utkniemy, a mieliśmy w planach spotkanie ze znajomymi. Na szczęście tuż przed planowaną wizytą wyszło słoneczko. Specjalnie na spotkanie. Po skonsumowaniu domowych frytek i kurczaka "a'la mak" (nie wzbudził w Siedmiolatku takiego entuzjazmu jak oryginalny), wyruszyliśmy w odwiedziny do rodziny koleżanki Tygrysa z przedszkola. Wspominałam już, że ta relacja to duża wartość wyniesiona z przedszkola. Nawet nie wiem, kiedy zwykła znajomość spod przedszkolnej sali przerodziła się w relację, która idzie w pięknym kierunku. Nie spodziewałam się, że jeszcze coś takiego nas spotka. Zarówno mamy, tatusiowie, jak i dzieci potrafią się dogadać. Spędziliśmy u naszych znajomych kilka godzin i mieliśmy niedosyt. Mam nadzieję na rewizytę i kolejne miłe chwile. 


Ogarniamy jakoś opiekę nad Synkiem. Pojedyncze dni z nami, trzy dni w tygodniu z Babcią. Na jeden tydzień przyjedzie babcia białostocka. Wolne dni za pracę w niedzielę. Udaje się jakoś zorganizować opiekę nad Tygrysem bez dużego uszczerbku dni urlopowych. Raz w tygodniu jest u nas w pracy na warsztatach. To dla Chłopaka ważna lekcja. Musi odnaleźć się wśród obcych dzieci. Pracować sam, bo nie zawsze któreś z nas może być obok. Daje radę i zdobywa nowe doświadczenia. 


Początek lipca przyniósł sporo nowego dla Tygrysa. Oczywiście każda nowa sytuacja to sporo nerwów dla Chłopaka, co wpływa na dobrostan całej rodziny. Na szczęście szybko je wyłapujemy, utulamy i mimo oporów trochę popychamy ku nowemu, żeby Synek sam mógł się przekonać czy dana sytuacja nie jest naprawdę aż tak trudna i może przynieść coś dobrego. I okazuje się, że Chłopak świetnie daje sobie radę. W poniedziałek miał umówione spotkanie z dziećmi z przedszkola. Mama bliźniaków zaproponowała opiekę przez cały dzień, żebyśmy nie musieli brac urlopu. Wiedzieliśmy, że to za dużo dla Tygrysa i postanowiliśmy wspólnie, że zaczniemy od godziny, a Tata będzie pod telefonem. Oczywiście okazało się, że obawy Chłopaka były niepotrzebne. Świetnie się bawił, w domu kolegów czuł się swobodnie, nie krępował się prosić o pomoc. Ale sam musiał się przekonać. 

Kolejna nowość... basen. O jego zaletach nie trzeba nikogo przekonywać. No, może Tygrysa. Argument, że bez umiejętności pływania nie zostanie generałem (to najnowsze marzenie) trafił. Choć Babcia miała niezłą środę przed pierwszą wizytą. Jak się domyślacie po fakcie, Chłopiec był bardzo zadowolony, a ja z przyjemnością podpatrywałam Tygrysa przez szybę. Tata był obok w wodzie, ale myślę, że jeszcze jedna dwie lekcje i będzie mógł pływać na dużym basenie. Dla kogoś z boku to może być błaha sprawa. Dla nas to naprawdę krok milowy. 

Basen zabrał nam trochę czasu. Korzystamy z pływalni w sąsiedniej miejscowości, bo u nas instruktorzy nie mieli już wolnych miejsc, a zależało nam na nauce indywidualnej. W związku z tym zaniedbaliśmy trochę dom i ogród. W piątek nieco nadrobiliśmy. Tata Tygrysa skosił trawę, która w tym roku rośnie w oczach. Ja przerobiłam kolejną partię ogórków. Ogórasy nam obrodziły. Sporo zamknęłam w słoikach (26 - 1 już  pochłonięty, tak dla sprawdzenia, bo dwa lata z rzędu mi nie wychodziły, chyba niezbyt dobre źródło miałam). Sporo zjedliśmy na surowo, podzieliliśmy się z dziadkami. Czekamy na pomidory, które nie chcą się zaczerwienić. I na cukinię. Z kolei Tygrys ma raj. Chłopak przepada za owocami. Trochę podjada z krzaczków (mamy już agrest, porzeczkę białą i czerwoną, wiśnie, pojedyncze borówki i maliny), ale nie są to ilości znaczne, więc obkupujemy się na lokalnym ryneczku. 




Nakręcamy też kilometry na rowerze. W tygodniu wybraliśmy się wieczorem w kierunku cioci w mieście dorzucając 9 km. A w drugą lipcową sobotę kolejne 15. Zamiast jechać do miasta autem, wsiadliśmy na rowery. Kupiliśmy Młodemu sandały, uraczyliśmy się lodami, odwiedziliśmy babcię, zaopatrzyliśmy się w pieczywo i zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do domu. Tygrys świetnie daje radę. Za rok czekają nas chyba dłuższe trasy. Choć nie jesteśmy jednomyślni w ich wyborze. Przedszkolak najchętniej jeździłby ścieżką/asfaltem/kostką, a my polnymi drogami.  Ale najważniejsze, że mamy odrobinę ruchu. 

Przed nami kolejny intensywny tydzień. I kolejne nowości w życiu Tygrysa, o czym w następnej opowieści. 

Dobrego tygodnia.

1 komentarz:

  1. Super, że wycieczka do Warszawy się udała. Galeria sztuki starożytnej podobno rzeczywiście bardzo fajna – mój młody był z babcią niedługo po otwarciu (załapali się jeszcze przed wiosennym lock downem :-)). Myśleliśmy, że najbardziej będą mu się podobały mumie – i nie myliliśmy się z tym, że najbardziej zafascynowała go mumia kota ;-) . Na Muzeum Powstania jeszcze nie zdecydowaliśmy się z młodym (samymi byliśmy jeszcze na studiach). Pamiętam jak bardzo przeżywał wizytę w Tunelu Spasa w Sarajewie i w ogóle wizytę w Bośni gdzie ślady wojny są jeszcze ciągle bardzo widoczne. Więc z tą atrakcją chyba jeszcze trochę poczekamy. Wiem, że niby jest część dostosowana do dzieci ale znając moje dziecko zupełnie niepostrzeżenie zakradnie się do sali opisującej rzeź Woli i będziemy mieli niezłą traumę. Nie trzymamy dziecka pod kloszem, wie co to była wojna i Powstanie ale jednak pewne rzeczy jeszcze nie są na jego wrażliwość.
    Z tym rowerem i dzieciakami to nigdy nie dogodzisz. Jeszcze w kwietniu udało nam się pojechać z rowerami do Puszczy Białowieskiej. Wybraliśmy się na trasę Białowieża-Narewka-Białowieża – do Narewki przez Puszczę ale asfaltem powrót bardziej przez las. Mój syn na asfalcie – „O matko, ale to bez sensu tak asfaltem jeździć, ja przez las chcę. Po co przyjechaliśmy do lasu, skoro jeździmy asfaltem”. Mój syn w lesie – „O matko – ale ciężko, to błoto jest beznadziejne, po co tu tyle piasku. Kiedy będzie asfalt…”. Jeszcze w lipcu planujemy wybrać się z rowerami nad Biebrzę – zobaczymy jak tam nam się będzie jeździło.
    My też zdecydowaliśmy się na podszkolenie pływania w te wakacje. Młody chodził już dwa lata temu do bardzo fajnego instruktora. Potem miał być basen w szkole ale po jednym semestrze (gdzie i tak zaczęli basen chyba dopiero w listopadzie) przyszedł COVID i basen się skończył. Więc teraz mając chwilę czasu znów wróciliśmy do lekcji indywidualnych. A.

    OdpowiedzUsuń