sobota, 12 czerwca 2021

Czerwcowe opowieści #1

Czerwiec to dwa ważne wydarzenia dla Tygrysa. Pierwsze, które już za nami - Dzień Dziecka i drugie, na które Chłopak niecierpliwie czeka to imieniny. Do tego kilka innych powodów do świętowania w rodzinnym gronie, a w tym roku również chrzest najbliższego kuzyna Tygrysa. Mam też nadzieję na spotkania z przyjaciółmi po długiej przerwie. Także intensywny czas przed nami. 

Tygrys od kilku tygodni wypatrywał 1 czerwca. Odliczał dni. Zmylił go kalendarz, w którym nie było dodatkowego tygodnia, a 31 był zaznaczony razem z 24 maja. Na szczęście dotrwaliśmy do Dnia Dziecka. Najważniejsze oczywiście były prezenty, choć pierwsze od Dziadków Chłopak dostał w niedzielę (jak Babcia dowiedziała się, że śpi sam wyciągnęła komplet poszewek z ulubionymi bajkowymi bohaterami Tygrysa, Babcia białostocka dołożyła do skarbonki), to czekał na lego i wyjście z Dziadkiem do sklepu po drobiazg. Skończyło się kolejnym lego. Okazuje się, że pojawienie się drugiego wnuka nie zmniejszyło stopnia rozpieszczania przez Dziadków tego Pierwszego. Niestety nie mogliśmy poświęcić Chłopakowi popołudnia, bo mamy taka pracę, że tego dnia robimy przyjemność dla cudzych dzieci. Ale Tygrys dzielnie nam towarzyszył, a impreza była naprawdę udana. Zaskoczyło nas zainteresowanie i fajnie było wreszcie wyjść do ludzi. Mnie dalej rozkładało, ale musiałam zmobilizować siły, bo mieliśmy awarię. Kolejny ząbek. Nie obyło się bez histerii, ale wreszcie Chłopak pozwolił sobie wyrwać (a raczej już wyciągnąć) ząbka. Plus sytuacji. Po bólu i nerwach przespał całą noc w swoim pokoiku. A o mnie zadbał Tata Tygrysa. Kąpiel w soli, spirytus zewnętrznie i dało się żyć. Normalnie nie przejmowałabym się choróbskiem, ale czekała nas druga dawka szczepienia, które chcieliśmy przyjąć.

Kolejnego dnia raczyliśmy się pierwszymi w tym roku truskawkami. Na tarasie oczywiście.

W czwartek domowymi pierogami. Najlepszymi ruskimi w wydaniu Taty Tygrysa, choć nazwijmy je tym razem chłopskimi, bo zabrakło sera, ale ziemniaczki, cebulka i boczek, jak zawsze były.

Ale czwartek to przede wszystkim Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Trudno nam było podjąć decyzję co do procesji. Ostatecznie zrezygnowaliśmy, ale nie mogło zabraknąć Eucharystii, na której pojawili się i Dziadkowie. Po Mszy Tygrys zaprosił Dziadków na lody, a potem wyciągnął nas na rower. To miała być krótka przejażdżka do asfaltu. Okazało się, że nasze Dziecko miało inny pomysł. Koniecznie chciało się przejechać ścieżką rowerową, która zaczyna się właśnie za naszym lasem przy lokalnej drodze. Był dość mocno zdeterminowany i pewnie dlatego nie marudził. Jechał bez przystanków, jakby nie była to pierwsza tak daleka wyprawa. Dotąd nie porywaliśmy się na dalsze eskapady i przyznaję, że trochę stresu przeżyliśmy, bo nie planując takiej trasy nie zabraliśmy kasków. A ścieżka idzie wzdłuż ruchliwej drogi, a i mijani rowerzyści mieli różne pomysły. Chłopak naciskał na drogę ku centrum, ale udało nam się Go namówić na wizytę u Cioci, która od niedawna mieszka w pobliżu. Wizja niespodzianki i podziwu w oczach chrzestnej zachęciła Chłopaka do zmiany planów. I niespodzianka i podziw był. Ale trzeba było jeszcze wrócić. I to okazało się bezproblemowe. I tak nakręciliśmy pierwsze 8 km. To daje nadzieję na wspólne wyprawy rowerowe.

Piątek przyniósł szczepienie. Byliśmy pod wrażeniem organizacji. Poprzednim razem naprawdę baliśmy się, że jak nic wrócimy ukoronowani. Tym razem porządek, brak tłumów. Udało nam się załatwić sprawę przed czasem. Babcia nie zdołała dotrzeć, żeby przejąć Tygrysa. Został z nami, choć bardzo się przejął. Jak pielęgniarka robiła mi wkłucie odwrócił się. Kobieta spytała czy Mu kazałam. Nie, Synek nie cierpi szczepień, lepiej czuje się u dentysty. Odwrotnie, jak Mama :) Po szczepieniu korzystając  z dnia wolnego ruszyliśmy do zoo, które Tygrys bardzo lubi i prosi o wizytę przy każdej okazji. Tygrys wypatrywał zwierzaków, ja jak zwykle zachwycałam się nasadzeniami.



A po obiadku u Dziadków, wspólny wyjazd "na kładki". Dawno tam nie byliśmy, po trwał remont, a potem wiadomo co. Miło było powrócić. Mamy z Tatą Tygrysa sentyment do tego miejsca. Przeżywaliśmy tam niezapomniane chwile. Nocne wyjazdy, plener fotograficzne o brzasku i ten niesamowity spektakl, kiedy przyroda ożywała. Może kiedyś wrócimy z Tygrysem na wschód słońca? Chłopak jest świetnym kompanem podczas wyjazdów/zwiedzania. Dziwne to, bo na co dzień trudno Go wyciągnąć na spacer. 








Tym razem dzielnie przeszedł, a właściwie przejechał na hulajnodze całą trasę w tą i z powrotem. I poprosił jeszcze o wejście na nową wieżę widokową, choć tam trochę podniósł nam ciśnienie, bo nie słuchał i nic sobie nie robił z wysokości. Zmienia nam się karne dotąd dziecko. Choć mamy wspomnienie sprzed kilku lat z kładek właśnie, kiedy Chłopak odstawił "scenę". Położył się i nie zamierzał się ruszyć z miejsca, a zanim to pokazywał wszystkim brzucha. Mamy nawet na blogu zdjęcia z tego wyjazdu. Aż się wzruszyłam, jak zajrzałam do archiwalnych wpisów. Zresztą zobaczcie sami Tygrysa sprzed kilku lat podczas wizyty we wspomnianym zoo (TU) i na kładkach (TU)

Z perspektywy tygodnia dziwię się, jak wszyscy Troje daliśmy radę na tak aktywne popołudnie. Kto nas śledzi na IG wie, że Tygrysa dopadła ospa. Już  wtedy musiał zacząć chorować, a nas oboje następnego dnia poszczepienna słabość. Choć to było nic w porównaniu do dolegliwości, które miała nasza dobra znajoma. My się czuliśmy bardzo słabi, ja miałam lekką gorączkę, a K. wylądowała na sorze. Jak zaczęliśmy analizować sytuację przypomnieliśmy sobie, że w piątek Chłopak wyglądał jakoś źle, a sobotnie ugryzienie komara (wg Tygrysa i Babci, która nas wsparła w opiece nad Młodym) było już pierwszym wykwitem. Ale wtedy jeszcze nic nie podejrzewaliśmy, choć powinniśmy, bo coś tam obiło mi się o uszy o ospie w grupie. W niedzielę po mszy Tygrys wyciągnął nas na rowery, ale po chwili zaczął marudzić, że boli Go głowa, więc zawróciliśmy. Większość dnia spędziliśmy na czytaniu, głównie my Tygrysowi. Mieliśmy jeszcze gości i teraz, jak już mamy diagnozę drżę, bo odwiedził nas z zaproszeniem na chrzest mój czteromiesięczny siostrzeniec. Po wizycie chwilowa poprawa, a potem już złe samopoczucie, ból głowy i gorączka. W poniedziałek rano na siłę doszukiwałam się tej ospy. Jakieś dwie plamy na brzuszku, później na zewnętrznej stronie dłoni, ale nie przypominające tej choroby, nawet lekarz tak stwierdził, dopóki Młody nie zdjął koszulki, a tam już sporo kropek. I tak utknęliśmy w domu na 1,5 tygodnia. Tygrys z początku bardzo się przejął, szczególnie ewentualnymi zmianami na twarzy. Ale był naprawdę dzielny. Nie drapał się, choć nanoszenie leków do najprzyjemniejszych nie należało. Bo długo, bo zimno, bo coś tam. We środę ciałko wyglądało już znośnie, na szczęście we wtorek dostaliśmy od starszej znajomej aptekarki smarowidło tzw. kiedyśne, które raz dwa pomogło. Nowoczesna pianka nie bardzo skutkowała. Gdybyśmy od raz mieli maść dwie noce mielibyśmy przespane. Póki co siedzimy w domu. Pierwszy akapit tego wpisu (pisany jakiś czas temu) stał się nieaktualny. Czerwiec spędzamy w domu, żeby nie narażać Tygrysa na jakieś powikłania czy kolejne choroby. Na Chrzest idę sama. Ktoś musi reprezentować rodzinę, poza tym rola zobowiązuje. Przybędzie mi kolejny synuś chrzestny. Choroba jak zwykle wybrała sobie najmniej odpowiedni moment. 

Za to przyroda żyje swoim życiem. I całe szczęście, bo mamy ogród, do którego mogę sobie wyjść. Pocieszyć oczy, pooddychać świeżym powietrzem. Łubin rośnie, jak szalony. Za nami pierwsze zbiory ogórków. Żałuję, że nie posadziliśmy kopru, bo coś czuję, że co kilka dni będzie można zamknąć słoiczek lub dwa. 


A kurując Tygrysa prawie ogarnęłam zakończenie przedszkola i wycieczkę dla naszej grupy. Ledwie udało mi się coś znaleźć. Na szczęście muzea nie są tak oblegane jak wszelkie komercyjne atrakcje, a powinno być równie fajnie. Mam tylko nadzieję, że Tygrys na tyle dojdzie do siebie, że będzie mógł wziąć udział w  zakończeniu i wyjeździe z kolegami. Póki co stworzył obrazek do fotoksiążek dla pań (mnie czeka ich złożenie) i upominek dla kuzyna na Chrzest.


A co Wam przyniosły pierwsze tygodnie czerwca?

11 komentarzy:

  1. U nas czerwiec- rowerowo. Jedna wyprawa z 8-letnim wnukiem - 36 km. Był rozczarowany, że tato przyjedzie po niego, liczył na jeszcze 1,2 km na liczniku. Podjechał więc z dziadkiem do paczkomatu. Dwie nasze wyprawy pt " rowery na aucie". Młody wolał iść do szkoły. odwiedziliśmy kaszuby i zrobiliśmy pętlę Krokowa- Swarzewo - władysławowo-Krokowa. pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. To współpracy tej ospy... U nas już sześć za nami;) dzieci po jednym razie a my podwójnie!
    Piękne plony z ogródka:)
    W UK Boże Ciało z czwartku przeniesione jest na niedzielę. Tu nie ma dnia wolnego.
    Zdrówka:)
    Ps. U nas wyjazdowo i grillowo:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Współczuję tej ospy. Mam nadzieję, że już OK i że choróbsko nie pozostawiło żadnych śladów. Ja swoją dzieciarnię zaszczepiłam - jak na razie skutecznie - bezboleśnie przeszliśmy fale ospy w żłobku i przedszkolu.

    U nas też się sporo rowerowo dzieje. Największe osiągnięcie juniora to ok 50 km na rowerze do babci. Nasze największe wspólne osiągnięcie to 25 km wokół Jeziora Czorsztyńskiego - niby przyjemna, rodzinna trasa ale niektóre podjazdy mocno dały mi w kość. Ja to jednak wolę jak jest płasko ;-) . A.

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas pourodzinowo :) pozdrawiamy Was serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny pomysł z fotoksiazka dla Pań. No i piękny prezent na chrzest.

    OdpowiedzUsuń
  6. Imieninowe serdeczności dla Tygrysa 😄

    OdpowiedzUsuń
  7. Czerwiec tak niesamowicie szybko mija, że nawet nie wiem kiedy był 1 czerwca. U nas prezent dla synka musiał być wcześniej zamówiony, bo nie mogłam u nas kupić traktorka z pedałami na wysokiego chłopaka. Synek jeszcze nie ma 5 lat, a wysoki jest jak sosna.
    Dobrze, że już Tygrys jest po ospie i ząbek wyrwany. A i Ty na pewno odetchniesz skoro lepiej się poczuł i jeszcze zaczął spać u siebie.
    Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę pięknej pogody, dobrego samopoczucia i mnóstwa własnych upraw :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja nigdy nie lubiłam czerwca, ale na Dzień Dziecka też czekałam z niecierpliwością :) Teraz czerwiec to istna masakra w pracy, nie lubię go jeszcze bardziej i czekam na lipiec :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Z tymi zebami to same klopoty... Najpierw marudzenie i nieprzespane noce kiedy wychodza, a potem przeboje przy wypadaniu. Moi tez sie uplakali, ze boli, ze jesc nie moga, a wyrwac sobie nie dawali... ;)
    Wasze kladki sa niesamowite! Wybralabym sie na taki spacer! Na rower zreszta tez. U Was wyglada, ze jest wzglednie plasko, u nas wszedzie gorki i nogi mi wysiadaja. ;)
    Ja koper posialam, ale co z tego, jak skubany praktycznie nie wykielkowal. Ot, pare marnych galazek... :/ Ogorki zreszta narazie tez wygladaja slabo, wiec to chyba bedzie marny rok jesli chodzi o zbiory...
    Wspolczuje ospy. Mam nadzieje, ze Tygrysek wykuruje sie akurat na zakonczenie roku! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana
    U Was, jak zawsze wiele się dzieje😊
    Czerwiec, to pierwsze owoce, troche się nimi zajadam, ale robię także soki, nalewki🍓🍒
    Ogórki już zakisiłam w słoju na szybkie zużycie- uwielbiam, były
    pyszne🥒😀
    Pozdrawiam niedzielnie bardzo serdecznie całą rodzinkę, zdrówka życząc🌸🍒☕🦋🌞💛😊
    Nie wiem znowu dlaczego, ale w Waszych linkach nie wyświetlają się moje nowe posty🤔

    OdpowiedzUsuń
  11. Post o pierwszej połowie czerwca, a tu już ostatni jego dzień...ale wyrobiłam się :) Jak zwykle czytało się z zapartym tchem, choć zasmuciła mnie wieść o ospie. Mam nadzieję, że maluszek, który Was odwiedził jednak nie zachorował. Tygrysek mam nadzieję także już zdrów jak ryba :) Pozdrawiam Was serdecznie i zdrowia, zdecydowanie zdrowia życzę! P.S. po wpisie ma wielką ochotę na ruskie pierogi hihi :)

    OdpowiedzUsuń