piątek, 6 października 2023

Wrześniowe opowieści

Już chyba zawsze wrzesień będzie kojarzył mi się z piosenką Starego Dobrego Małżeństwa. Chodzą mi wtedy po głowie strofki piosenki Wrzesień - wrzosem zakwitł las / jesień - melancholii czas  / z paletą farb przywiał wiatr  / zaplamił cały park. A że lubię i SDM, i wrzosy, i jesień... to dla mnie czas idealny, nawet jeśli aura nie sprzyja. Choć tegoroczny wrzesień był piękny, mimo, że za dużo kolorów jeszcze nie przybrał. Za to piękny i słoneczny, a dla nas dość intensywny, choć to akurat, jak każdy inny miesiąc. Sporo się działo, ale głównie miłych rzeczy. 

Tegoroczny wrzesień zaczął się inaczej niż zwykle. Dziwnie było tak bez początku roku szkolnego 1 września. Tygrys jednak nie ubolewał. Spędził ten dzień z Tatą, choć może raczej z kolegami na boisku pod okiem Ojca. 1 września to również urodziny sąsiadki, także po pracy solidnie się osłodziliśmy. Podobnie, jak kolejnego dnia. Mieliśmy z Mężem wychodne. Spędziliśmy wieczór i kawałek nocy na weselu kuzynki. Ślub był ciekawym doświadczeniem, bo z udziałem kolegów Pana Młodego z formacji, w której służy. Na imprezie trochę poskakaliśmy. Nie za dużo, bo kondycja jednak słaba. Zmęczenie licznymi obowiązkami też robi swoje. A i muzyka chyba nie do końca sprzyjała, bo moi rodzice, którzy zwykle sporo czasu spędzają na parkiecie, zupełnie się nie bawili. Ale żeby nie było... jedzenie było smaczne, słodkości zaskakujące w kształtach i kolorach, dobre drinki, a i Młody (Syn, nie nowożeniec) nie pytał nieustannie: kiedy do domu. Bardzo chciał być z nami, ale nikomu nie przyszłoby z tego nic dobrego. Nie jest dzieckiem, które idzie do rówieśników, więc pewnie po pierwszym daniu (i to nie wiem czy dałby radę, bo Młodzi długo kazali na siebie czekać) jęczałby, że chce wracać. A tak został u mojej siostry. Miał do dyspozycji hulajnogę elektryczną, autko na akumulator, więc się nie nudził. Zresztą te sprzęty zdecydowały o tym, że wybrał Ciocię (pierwszy raz), a nie Babcię, co ułatwiło sprawę, bo nocował rzut beretem od domu i nie trzeba było kursować do Białegostoku. 

W niedzielę nie było dane nam odpocząć. Musiałam być w pracy, ale to był akurat bardzo przyjemny czas (w ogóle we wrześniu miałam kilka dobrych spotkań w pracy, w tym szkolenie z NVC, które ostatnio zgłębiam). Wspólnie z Chłopakami wzięliśmy udział w pięknym spotkaniu. Posłuchaliśmy cudnych opowieści, pośpiewaliśmy, wszystko w pięknym otoczeniu. Mieliśmy ochotę na więcej atrakcji. W pobliżu był festyn archeologiczny, ale Tygrys nie wyraził ochoty. Pewnie myśl o początku roku nie sprzyjała pozytywnemu nastawieniu. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. A te wakacje jakoś wyjątkowo szybko minęły. Fajnie, że udało się nie za dużo angażować dziadków. W zasadzie cały sierpień Tygrys był w domu, z obojgiem, albo jednym z nas. Za rok będzie już chyba mógł sam zostawać. Ale trzeba było wrócić do obowiązków. Początki nie były łatwe. Sporo nerwów, tym bardziej że aura na zewnątrz nie sprzyjała nauce. Boisko wzywało. Na szczęście nauczycielka Młodego niezbyt obciąża ich pracami domowymi, ale  do przeczytania jest sporo lektur i w krótkich odstępach czasowych. O dziwo jakoś udało się Chłopaka zmotywować. Rozkład lekcji całkiem w porządku. Przynajmniej dla nas. Trzy razy na 8, dwa na popołudnie. Tygrys wolałby odwrotne proporcje. W sumie nie rozumiem, bo i tak musi rano z nami jechać, ale z jakiegoś powodu woli popołudnia. A że ja też mam naprzemienny grafik, w poniedziałki śpimy dłużej i jedziemy razem później, choć angażujemy Dziadka. Zresztą nie tylko w poniedziałki mój Tata robi na taksówce. We wtorki wozi Młodego na angielski. Została tylko jedna wolna godzina, choć dla nas idealna. Zabieramy Tygrysa zaraz po pracy i popołudnie mamy wolne. Nie musimy jeździć, czekać. Dobrze, że są Dziadkowie, którzy chcą pomoc, bo nie jest to oczywistością. Uparłam się na ten angielski. Okazało się, że w naszej wsi jest przesympatyczna, ciepła nauczycielka. Tygrys ma lekcje sam, więc tym chętniej chodzi. Zajęcia w grupie nadal są poza jego zasięgiem. Zrezygnował ze świetlicy. Przed wakacjami wyraził chęć chodzenia na zajęcia plastyczne, ale coś czuję, że odpuści. Nie naciskamy. Trochę szkoda, ale nic na siłę. Zawsze byłam daleka od obciążania Młodego zajęciami pozalekcyjnymi. Proponujemy, dajemy szansę. Jeśli odmawia, przyjmujemy to. Wyjątek stanowi angielski. Najbardziej żal mi piłki. Pod koniec wakacji Tygrys coś przybąkiwał o powrocie na treningi, ale temat umarł. Biega ciągle na boisko. Kopie z chłopakami. Choć widzę, jak czasem Mu żal, tym bardziej, że teraz treningi są na boisku we wsi, niemal pod naszymi oknami. Byłego trenera Tygrysa i jego wrzaski słychać w domu. Ale pasja trwa, choć bez treningów nie będzie się Chłopak aż tak rozwijał. Za to chętnie zgłębia teorię, czyta książki i gazetki piłkarskie. No i we wrześniu był z Tatą na dwóch meczach. Tym wymarzonym - reprezentacji na stadionie narodowym i lokalnym, ale z udziałem dobrej drużyny. I na tym drugim trochę Syna zabolało, bo jego koledzy z byłej drużyny wyprowadzali piłkarzy. Ale cóż... pewnych rzeczy nie przeskoczymy.


A i bez piłki najbliższe miesiące będą intensywne. Przed nami przygotowania do Pierwszej Komunii. Za nami spotkanie organizacyjne. W sumie w porównaniu do tego, co my mieliśmy, nie ma tak dużo spotkań, nabożeństw. Oczywiście niedzielna msza, różaniec dwa razy w tygodniu. Ale Tygrys jest wręcz uczulony na kościół. Do tej pory odpuszczaliśmy, ale czas wrócić na niedzielną Mszę. Ale niedziela to jest horror. Wyjście do kościoła wiąże się z potężną awanturą. Jak dla mnie Młody nie musi iść w tym roku do komunii. Uważam, że nie jest gotowy. Jak pomyślę o tym, co się będzie działo, to robi mi się słabo. Ale dla Niego przełożenie Komunii to obciach,  bo jak powiedzieć o tym katechetce, księdzu. Inne dzieci pójdą, a On nie? Poza taki schemat nie jest w stanie wyjść. Pozostaje powierzyć Chłopaka Panu Bogu, bo sami nie damy rady w tej sytuacji.

Wszystkie wrześniowe soboty spędziłam w pracy z racji na dyżur, działania projektowe, a i ze względu na nieszczęśliwy wypadek koleżanki, którą trzeba było zastąpić. Trochę szkoda, bo pogoda aż porywała. Ale w jedną niedzielę udało na się dotrzeć do parku linowego w okolicy. My nie porywaliśmy się do pokonywania tras. Kondycja słaba, a i cennik nie zachęcał. Za to Tygrys pokonał wszystkie trasy dostępne dla niego. Niestety niski wzrost nie pozwolił przejść wszystkich w jego pakiecie, ale gdzie mógł, chętnie korzystał. Poznałam naszego Syna z innej strony. Miał trzy poważne kryzysy, był płacz i wrzaski, żeby ściągnąć go z góry, ale po chwili Chłopak się uspokajał i próbował dalej. Jak ma grunt pod nogami, to nie potrafi się aż tak zmobilizować. 



W połowie miesiąca dopadły nas infekcje. Zdążyliśmy jeszcze spotkać się z Przyjaciółmi u nas na pizzy, a potem polegliśmy. Najpierw ja (niestety nie mogłam sobie pozwolić w tym momencie na zwolnienie), a potem Tygrys tydzień spędził w domu. Przez trzy dni towarzyszył Mu Tata, choć nie był z tego zadowolony, bo miał masę terminowej roboty. Ale ktoś musiał. Dwa dni ogarnęli Dziadkowie. 

Wrzesień przyniósł zmiany w domu. Wreszcie Mężowi udało się odnowić i złożyć szafę po dziadkach (jeszcze tylko brakuje szuflad). Miała stanąć w naszej sypialni. Ostatecznie znalazła miejsce w gościnnym. Przenieśliśmy też tam z sypialnie stół do masażu i zrobiło się przestronniej. Z tego samego domu trafiła do nas szafeczka od kompletu kuchennego i nabrała nowych barw. Coś czuję, że Dziadkom by się nie spodobała nowa szata ich dawnego mebla. Ale chyba ta nasza czerwień lepsza jest od królującego w PRL-u brązu. I jeszcze nasze marzenie - ława na naszych terenach zwana szlabankiem. Znalazła miejsce przy stole, dopiero za rok przejdzie lifting. I tak dom się wypełnił. Nie ma już miejsca na nowe klamoty, choć kwiaty jakby tego nie widzą. Rosną na potęgę. A że muszą stać na górze, żeby królik się nimi nie raczył, mamy tam niezłą dżunglę. 



I jeszcze nasza dynia gigant, która ciągle czeka na przerobienie. Póki co cieszy oczy.


Pozdrawiam jesiennie. 
 


4 komentarze:

  1. Miło wiedzieć, co u Was, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. U was jak zawsze sporo się dzieje.
    U nas też komunijne przygotowania. Z Bożą pomocą się uda :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochani
    Kolejna porcja wydarzeń, ale na pewno korzystnie się "odbiją" na Waszym życiu:)
    Pozdrawiam najserdeczniej całą Rodzinkę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje dla Tygrysa, że się nie poddał i mimo kryzysów przeszedł trasę w parku linowym. To wcale nie jest takie proste i oczywiste, więc tym bardziej brawa mu się należą.
    Super, że wychodzicie z domu na różne spotkania, wesele, bo to napędza i wprawia w dobry nastrój. Wiem po sobie :) Odkąd goście nas stadnie zaczęli nawiedzać i prowadzimy grupę domową, to od razu jakbym odżyła :)
    Co do Komunii nie wypowiem się, bo nie jestem katoliczką. Róbcie po prostu tak, żebyście i Wy i Tygrys dobrze się z tym czuli. Buziaki

    OdpowiedzUsuń