poniedziałek, 14 lutego 2022

Styczniowo - lutowe opowieści

Jesteśmy w połowie lutego. Styczeń zatarł się już w mojej pamięci, a i na zdjęciach za dużo nie utrwaliliśmy, więc tym trudniej przypomnieć sobie, co też takiego się działo. Widocznie nic szczególnego. Ale spróbuję wydobyć z zakamarków pamięci okruchy wspomnień z ostatnich tygodni. 

Planowałam podsumować styczeń, ale wiele wydarzyło się już w lutym i trudno pisać na chłodno o wcześniejszym czasie. Niestety początek lutego przyniósł kilka bolesnych sytuacji u bliskich nam osób z grona rodziny i przyjaciół . Nie dotyczyły bezpośrednio naszej Trójki, ale pociągnęły za sobą ból, stres, smutek. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale dopiero kilka dni temu, wraz z pewną diagnozą odetchnęliśmy. Na ten moment  trudna jest jedynie sytuacja w pracy. Po pierwszym zachłyśnięciu się, zaczęliśmy się stykać z kwiatkami niczym z filmu Barei. Innych perspektyw nie mamy, więc uczę się nie przeżywać tak mocno każdej sytuacji i powtarzam sobie zasłyszane gdzieś hasło, że celem pracy jest piątek. Ratuje mnie jeszcze to, że lubię to, co robię. Tylko nie wiem ile razy dam jeszcze radę sprostać nowym wymaganiom człowieka, który nie bardzo orientuje się w branży. Takie mamy czasy. Ale tak, jak wspomniałam nie samą pracą człowiek żyje. A poza nią mamy swoją rodzinę, tą małą i większą, przyjaciół i małe przyjemności. I o nich tak pokrótce...

Po wyjeździe do Warszawy na kilka dni wróciliśmy do pracy/szkoły tzn. ja i Tygrys. Najpierw poległam ja i bardzo ucieszyła mnie perspektywa zwolnienia, bo chciałam trochę odpocząć. Radość nie trwała długo, bo już kolejnego dnia dołączyła do mnie Synek. Kocham nasze dziecko, ale potrzebowałam dojść do siebie, a wiecie jak wygląda zwolnienie z dzieckiem. Cóż... Daliśmy radę, choć ostatniego dnia wspólnego przebywania razem się działo. Od dłuższego już czasu, dojrzewała w nas myśl do powrotu do psychologa i różne sytuacje w ostatnich miesiącach sprawiły, że umówiliśmy się na wizytę. Żeby nie było... Tygrys przeszedł długą drogę, duże zmiany, ale są jeszcze rzeczy, nad którymi musimy popracować, żeby w przyszłości żyło nam się lepiej. W jakim kierunku to pójdzie, zobaczymy. 

Po zwolnieniu wróciliśmy do obowiązków. Nie bardzo mi się podobało, że Tygrys pójdzie na trzy dnie przed feriami do szkoły, bo w placówce kolejne klasy przechodziły na kwarantannę i szkoda mi było wolnych dni. Ale w szkole miało być wyjście do muzeum i choinka, odpuściłam. Do piątku było w porządku. Tego dnia wieczorem (byłam jeszcze w pracy) i Tata Tygrysa obwieścił mi, że od soboty Młody jest na kwarantannie i to pakiecik pełnych 10 dni (od poniedziałku byłoby już siedem :( Z jednej strony fajnie, bo Mąż nie musiał brać urlopu, ale szkoda, bo ominęły Chłopaka atrakcje, basen czy coś innego. Ja miałam dyżur przez trzy dni w kolejnym tygodniu, a na czwartek namówiliśmy Tygrysa na nocowanko u Dziadków białostockich. Mieliśmy jeden wieczór dla siebie, a Chłopak jakąś atrakcję. A żeby było ciekawiej nie wrócił z nami w piątek, więc mieliśmy kolejną wycieczkę do stolicy województwa. 

Wolne dni upływały nam na obowiązkowym graniu w piłkę (błagam napiszcie, że nie tylko nasze dziecko kopie w futbolówkę w domu, że są inni rodzice którzy też na to pozwalają, choć ograniczyliśmy sytuację do piłki gumowej w pokoju Młodego i szmacianej na dole), czytaniu, oglądaniu meczów i ciągłym szykowaniu posiłków. Rodzicielski standart. Do łask wróciły planszówki, najchętniej te ze "Świerszczyka" i nasz hit "Był sobie człowiek. Historia Polski". 

Pod koniec stycznia rozebraliśmy choinkę. Jak nam było żal. Dawno nam się nie trafiło tak wytrzymałe drzewko, a we mnie w tym roku wywoływało wiele wspomnień. Ale czas płynie, za chwilę będziemy się szykować do Wielkanocy. 


Przez okno zaglądały czasem promyki słońca. A ja dziergam kolejne ubranko. Tym razem na Pierwszą Komunię Tygrysa. Wiem, że to jeszcze ponad dwa lata, ale dzięki temu szydełkuję sobie w wolności, bez pośpiechu. Podejrzewam, że wyrobię się tak akurat na czas. Poza tym kupiłam piękną zieloną nitkę i mam ochotę na małą odskocznię i wiosenną zazdrostkę. Do przyszłego roku może uda się zrobić. Komunijna jedna już jest.



Panie z biblioteki, jak zwykle puściły mnie z torbami. Pełnymi książek. Stosik dziecięcy urósł. A do tego na domowych półkach sporo nieprzeczytanych tytułów. Najbardziej korci mnie nowość, którą niedawną zakupiliśmy (ta z widoczną na zdjęciu okładką), ale to Tygrys decyduje o kolejności, a ja ćwiczę się w cierpliwości. Coraz częściej przyłapuję Chłopaka na samodzielnym czytaniu. Wyciąga ulubione tytuły z półek, podczytuje swoje piłkarskie gazety i te o dinozaurach, które w ramach prenumeraty sama Mu niedawno czytałam. A i wśród Dziadków promuje czytelnictwo.




Udało nam się upichcić ulubione pierogi ruskie według przepisu Taty Tygrysa. Tylko te jestem w stanie zjeść i to z apetytem. O Tygrysie nie wspomnę (łatwo Mu teraz zrobić zdjęcia na bloga, tak nie cierpi Chłopak pozowania, że się chowa :). Przykładamy się bardziej do planowania obiadów i gotowania w weekend na dni robocze. Tak w ramach oszczędności i nie marnowania jedzenia. Póki co trzymamy się założenia.


Po odbyciu kwarantann, dojściu do siebie ze zdrowiem ruszyliśmy ponownie na koniec. Z polecenia trafiliśmy do inne stadniny i raczej tu zostaniemy. W poprzedniej to była raczej jazda terapeutyczna. W nowym miejsca to faktycznie hipoterapia. Młoda dziewczyna. Mentalnie muszę się do niej przyzwyczaić (trochę mnie stresuje, ale to dopiero pierwsze spotkanie), ale wie, co robi. Od blisko trzech miesięcy czekamy na powrót do zdrowia instruktorki pływania. Mam nadzieję, że nastąpi to już wkrótce. Zawsze byliśmy dalecy od organizowania Tygrysowi czasu po lekcjach, jakoś tak samo wyszło, choć w dużej mierze wynika to z potrzeby uporządkowania emocji. Szkoda tylko, że nie znaleźliśmy fachowców na miejscu. I raz musimy jechać 50 km, a  na basen i konie ponad 20. W sumie to nie jest tak daleko, ale czas trochę zabiera. Ale pocieszające jest to, że z każdym dniem za oknem jest coraz przyjemniej i możemy sobie czytać w drodze.

I ten wpis kończę na wyjeździe do Warszawy. Nasz plan na najbliższy czas - comiesięczna wizyta w stolicy. Oczywiście, jak siły, zdrowie i finanse pozwolą. O wrażeniach z wyjazdu w kolejnym wpisie. Mam też nadzieję, że najbliższy czas pozwoli nadrobić spotkania towarzyskie, które kwarantanna i choroby nam pokrzyżowały. 

Pozdrawiam 

6 komentarzy:

  1. Życzę Wam z całego serducha zdrowia i udanej wizyty w stolicy.

    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Wizyty w stolicy się mnożą, a ja jakoś nie mogą zebrać się, żeby coś napisać.
      Buziaki

      Usuń
  2. Witajcie Tygryskowa rodzinko.
    My też ostatni czas spędziliśmy na izolacji, tzn. ja nadal jeszcze jestem do środy a w czwartek idę do lekarza się osłuchać, bo kaszel nie chce zejść i czasem się mi jakieś mroczki przed oczami robią.

    Miłego wyjazdu do stolicy życzę i czekam z niecierpliwością na kolejny post wraz ze wspaniałymi ujęciami naszej Warszawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że ze zdrowiem lepiej. Że ta paskuda obeszła się z Wami łaskawie. Jak pisałam wyżej, muszę się zmobilizować z postem o stolicy, bo przed nami już kolejny wyjazd.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Udanego wyjazdu do Warszawy. Ciekawe co tym razem zobaczycie. Czekam na relację.

    My utknęliśmy na kwarantannie tuż przed feriami. Przez to młodemu przepadł jeden narciarsko-snowboardowy weekend ale dzielnie to zniósł. Dobrze, że to już koniec tych idiotycznych kwarantann "z kontaktu". Na szczęście na ferie byliśmy wolni. Udały się i półkolonie sportowe w pierwszym tygodniu ferii i długo wyczekiwany narciarski wyjazd.

    Nie wiem czy Cię to pocieszy - u nas piłka grana jest na okrągło - 3xw tygodniu trening, w weekend mecz lub turniej, świetlica, SKS i czasem WF. W domu też kopie chociaż nie pozwalamy i zgadzamy się tylko na prowadzenie albo ćwiczenia, które nie wymagają dużo miejsca. Z bólem serca zaakceptował, że jednak na parterze się nie gra. Za to w swoim pokoju i naszej sypialni wszelkie zakazy ma w poważaniu. Przy czym w domu mamy tylko piłkę w rozmiarze 1. Pełnowymiarowe wylądowały w ogrodzie i tego się trzymam - za duże ryzyko totalnej demolki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że na ferie byliście wolni. My tydzień mieliśmy z głowy. Co prawda nic specjalnego nie planowaliśmy, ale zawsze można byłoby gdzieś wyskoczyć, na basen czy do biblioteki.
      Powoli godzę się, że piłkarska pasja zostanie z nami na dłużej. Póki co mocno nas nie angażuje. Krótki meczyk codziennie, książki w temacie, ale pewnie na nowy rok szkolny będziemy szukać jakiejś szkółki. Ja nadal mam poczucie, że nie jest to sport dla Tygrysa, ale damy Mu szansę. Kolejną już. Może przez rok coś się zmieniło i wyjdzie z rówieśnikami na boisko. W zeszłym roku nie ruszył się od nas. Póki co chce, a zobaczymy we wrześniu. My również zabroniliśmy grać na dole. Jedyne miejsce to pokój Młodego. Tam może sobie grać gumową piłką. Na szczęście jest coraz cieplej i można wyjść na podwórko, choć demolka to raczej tam. Za dużo drzewek i krzewów. Ale za oknem mamy boisko, więc nie jest tak źle.
      Uściski

      Usuń