Za nami piękny dzień, ale o nim za jakiś czas. Ciekawe jak długi? Może minie znów kolejne pół roku zanim utrwalę tu sierpień. Zobaczymy. Jedno jest pewne przerwy nie służą blogowaniu. Wybijają z rytmu i musi przyjść ten moment, w którym słowa znów zaczynają się układać. Chyba przyszedł taki moment, więc korzystam.
Jak zaczęłam przypominać sobie wydarzenia z ostatnich sześciu miesięcy i przeglądać zdjęcia zorientowałam się, ile czasu spędziliśmy w drodze. Chłopaki w drodze na mecze, a nasza Trójka na weekendy w Warszawie. I w stolicy powitaliśmy kwiecień. Pierwszy raz udało nam się trafić do Centrum Pieniądza. Pierwsze podejście mieliśmy podczas ferii, ale kolejka była zbyt długa, a temperatura na zewnątrz nie zachęcała do czekania. Tym razem bez problemu. Miejsce ciekawe, choć ostatnio wolę mniejsze, tematyczne wystawy. Nie jestem w stanie przyswoić nadmiaru informacji. Tygrys szybko się nudzi i męczy, ale miejsce warte obejrzenia. Najbardziej ucieszyła mnie możliwość zobaczenia z bliska monety Bolesława Chrobrego. Idealny czas na to. Synek miał frajdę z trzymania sztabki złota. A jak wyjazd do stolicy to obowiązkowo warsztaty w Zamku. Tym razem poświęcone europejskim herbom.







Kwiecień to pierwsze kolory w domu i ogrodzie, choć akurat tam rośliny w tym roku nie miały łatwo. Tym bardziej cieszył każdy listek i pąk. A w te chłodne wieczory wiadomo... książki, puzzle i gitara w tle Tata Tygrysa nadal ćwiczy swój warsztat.
Kolejna w naszym życiu Wielkanoc spędzona w gronie najbliższych. Wspólne uczestnictwo w Triduum, poza Wielkim Czwartkiem, bo Chłopaki byli na meczu (na szczęście udało nam się powstrzymać Tygrysa przed wyjazdem na mecz w świąteczny poniedziałek). Triduum to dla nas szczególny czas w roku. Tygrys był zmęczony, ale wytrwał. Po raz pierwszy od dawna udało nam się ozdobić batikiem choć kilka jajek. A dla Chłopaków zrobiłam grę, którą wcześniej zorganizowałam w pracy. Miałam ogromną radochę, bo wzięły w niej udział tłumy. Setka, jak na nasze miasteczko, to rewelacyjny wynik. Mam motywację do działania. A wspólnie z nami świętował Puś, który obczaił nowe tereny w domu.
I bez z ogrodu moich dziadków ze strony Mamy. Co prawda w naszym też mamy jedno drzewko, ale ten "dziadkowy" sprawia, że Ci, których fizycznie już tu z nami nie ma, stają się jakby bliżsi. A jak patrzę na te zdjęcia to aż się wzruszam, bo obok bzu otaczamy się codziennie wieloma sprzętami z domu, pod którym rósł odkąd pamiętam... Kredens, obraz, makatka. Jednocześnie smutno i ciepło robi się na sercu. Ciekawe czy kiedyś Tygrys będzie miał tak samo wspominając Swoich dziadków.
Tydzień po świętach ruszyliśmy po raz kolejny na południe Polski. Tam po latach obijania się o drzwi różnych specjalistów znaleźliśmy wsparcie i pomoc. A przy okazji parę razy w roku mamy małą wycieczkę. Tak, jak poprzednio zatrzymaliśmy się w Katowicach. Tym razem na rynku podziwialiśmy wielkanocne dekoracje. Zwiedziliśmy Muzeum Śląskie. Z zewnątrz imponujące, wewnątrz - cóż, mam mieszane uczucia. Mam wrażenie, że te wszystkie nowoczesne wystawy są do siebie podobne. Taki sam układ, moduły, nawet tematyka, tylko podciągnięta pod lokalne realia. A najbardziej podoba się PRL, może nie wątki z wiązane z historią naszego kraju, która akurat na Śląsku jest jeszcze trudniejsza, ale te ze zwykłym, codziennym życiem. Jakbym miała się jeszcze czepiać to przeszkadzało mi zepchnięcie ekspozycji do piwnicy (wiem Śląsk i kopalnie), ale w tym budynku jest tyleee miejsca. Za to Nikiszowiec zrobił na nas wrażenie, choć chyba nie spodziewaliśmy się, że jest tak malutki. Co prawda my byśmy sobie pospacerowali, posiedzieli, ale Tygrys... wiadomo, znudzony i wiecznie głodny.




Koniec kwietnia to smutek po śmierci Franciszka, ale początek maja wyczekiwania na konklawe i wybór następcy. Nasze trzecie, Tygrysa pierwsze. Były emocje. Biały dym pojawił się akurat jak jechaliśmy odebrać Syna z treningu.
A jak kolejny miesiąc to obowiązkowo... wyjazd do Warszawy. Po raz drugi trafiliśmy do Centrum Pieniądza. Zależało nam na formie warsztatowej. Zdobycie wejściówek było naprawdę trudne, jak na jakiś mega ważny mecz. Zresztą byłam przekonana, że się nie udało. Tak naprawdę tuż przed wyjazdem otrzymaliśmy maila z potwierdzeniem. Może ktoś zrezygnował. A na miejscu przeżyliśmy niemałe zaskoczenie, kiedy okazało się, że warsztaty odbywają się w takich małych grupkach. O dziwo Tygrysowi taka forma pasowała i naprawdę sporo się dowiedzieliśmy. Także zachęcamy do "polowania" na warsztaty. A jeszcze wróciliśmy z grą.
Oczywiście punktem obowiązkowym były warsztaty na Zamku. To klasa sama w sobie. Tym razem zabrakło zdjęć. Tematyka wpisana w tegoroczne obchody koronacji Chrobrego, więc przy okazji odwiedziliśmy Muzeum Historii Polski. Tygrys miał radochę ze swoich pierwszych wyborów. Co prawda na nie współczesnych włodarzy, a na najlepszego króla Polski. My z obcowania z zabytkami sprzed tysiąca lat na wystawie "1025. Narodziny królestwa". Czekamy na wystawę stałą, ale budynek już robi wrażenie. Niesamowita biblioteka i miejscówka na dachu.
Kolejne warsztaty, ale już nie rodzinne, tylko dla mnie. Zatrzymywanie wspomnień w żywicy epoksydowej. Ciekawe doświadczenie i piękne prace. Choć raczej nie do powtórzenia w domu (jak dla mnie). Ale kiedyś chętnie skorzystam raz jeszcze.
Maj to wiosna w rozkwicie. Bociany tuż za płotem. W tym roku bardziej niż zwykle na wyciągnięcie ręki. Być może z powodu suszy. I kolory na naszej niewielkiej kwiatowej rabatce. Do tego zmiana lokalizacji warzywnych skrzynek. Sporo pracy Taty Tygrysa włożone w nasze okołodomowe otoczenie. I jeszcze zmiana w domu. Po sześciu latach doczekaliśmy się nowych krzeseł. Pożegnaliśmy drewniane z mieszkania dziadków Męża, nie bez smuteczku (choć są na strychu), ale te nowe są naprawdę wygodne. Bardzo przyjemnie się w nich siedzi i pisze nowe posty. Decyzja o zakupie podyktowana była wizytą kuzyna. Poprzednia pozostawiła w nas delikatny niesmak i zapowiedź kolejnej zmobilizowała nas do zmian w domu. Koniec końców, mamy nowe krzesła, a spotkanie było naprawdę udane.
I kolejny wyjazd. Udało nam się wyciągnąć dziadków Tygrysa do jednego z naszych ulubionych miejsc w okolicy, do Ziołowego Zakątku. Za każdym razem wracamy tam z przyjemnością i nie tylko na różane lody. A w miejscu ze zdjęć zawsze przypominamy sobie historię, jak to kilkuletni Tygrys chciał "SIAM" przejść po tych balach przy dużo wyższym poziomie wody i w ostatniej chwili złapałam Go za kaptur.
Mało w tym zestawieniu zdjęć z meczów, a było ich naprawdę sporo.
Nadszedł czerwiec... Chciałam napisać, że o dziwo mało wyjazdów przyniósł ten miesiąc. A jednak były, choć niezbyt odległe. Dzień Dziecka i dzień imienin Babci Tygrysa spędziliśmy w parkach linowych. A pod koniec czerwca Tata Tygrysa wyruszył w Swoją długą (mentalnie, nie kilometrowo) "podróż" do sanatorium. Ciekawe to doświadczenie dla człowieka, który nigdy w życiu nie był na koloniach czy tego typu wyjeździe. Ale o tym może następnym razem.
Początek czerwca to dla mnie intensywny czas w pracy. Również czas wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Nie wbrew sobie, ale dla siebie, żeby przekonać się, że mogę wyjść do ludzi, że mam dar opowiadania o lokalnej historii, że robię to dobrze i nie muszę już stresować się sytuacjami, na które nie mam wpływu.
W czerwcu Tata Tygrysa przeżył wzruszający moment. Wziął udział w uroczystości, podczas której Jego Tata otrzymał ważne dla ich rodziny odznaczenie, szkoda tylko, że pośmiertnie.
A naszej małej (i tej większej) rodzinie czerwiec przyniósł sporo rodzinnych spotkań. Pierwszego dnia urodziny Chrześniaka w jego rodzinnym nowym, pięknym, choć nieco zaskakującym domu. Ale jak się ma Mamę architektkę to można postawić ciekawy dom na działce o niewiele szerszej od samego budynku. Później wesele, na które zabraliśmy Tygrysa. Wielu pukało się w głowę na to, co robimy. A to było najlepsze wesele na jakim byliśmy. Synek wyłączył Swój stały tryb niezadowolenia i marudzenia, sam się bawił dobrze i dał nam się pobawić. Ja pierwszy raz w życiu wzięłam udział w zabawie (tej wiecie przy okazji oczepin) i nie na prośbę Męża, a Syna. Na drugi dzień tuż po zajęciu miejsca w samochodzie (no może chwilę później, jak wysiadła moja ciocia, matka Młodej) Tygrys przełączył się na Swój stały sposób bycia. Ale wzruszył mnie mój młodziutki kuzyn i jego Tata, a mój Stryj, którzy bardzo dbali o naszego Syna. A to nie koniec baletów... urodziny Chrześniaczki Taty Tygrysa - 17 (za rok się będzie działo) i imieniny mojej Mamy. U nas okazje kumulują się w konkretnych miesiącach. Do tego wizyty rzeczonego już Stryja i naszych przyjaciół. Lubię być z bliskimi mi ludźmi.

Ktoś by pomyślał, że nasza codzienność to nieustanne wyjazdy i imprezki (sama zaczynam odnosić takie wrażenie :). Rzeczywiście sporo ich, ale obok toczyła się codzienność ze swoimi drobnymi radościami i trudnościami (niezmiennie emocje Tygrysa, a raczej sposób ich okazywania/odreagowywania generują sporo stresu). Ale obowiązki domowe, zawodowe i szkoła nie są zbyt porywającymi tematami. Szkoła nie jest istotą naszego życia. Po prostu nie możemy pozwolić sobie na inna formę edukacji, więc korzystamy z systemowej, ale nie ciśniemy Tygrysa, nie dbamy o 100 % frekwencję i same szóstki. Porażają mnie opowieści o płaczu kolegów z powodu czwórki z techniki. Tego chcemy uniknąć. A i bez ocen szkoła generuje sporo mało sympatycznych sytuacji, trudnych dla naszego Dziecka. Na szczęście przed nami czas na regenerację, choć trudno uwierzyć, że to już mniej niż miesiąc, bo właśnie minęła północ i mamy już 3 sierpnia. Kończę, bo za kilka godzin pobudka i przed nami Chrzciny małego Oliwiera i zawody strażackie tuż przed naszym oknem. Ale cieszę się, że tak dobrze idzie nadrabianie zaległości. Może uda się jeszcze ogarnąć lipiec, zanim sierpień rozgości się na dobre. Trzymajcie kciuki :)

Hej, jak będziecie znowu w okolicach Katowic to: na Nikiszu zjedzcie najlepsze smakowe pączki ever (są podłużne i w różnych smakach, osobiście polecam z makiem lub serem), w Mysłowicach Słupnej jest niewielkie muzeum pożarnictwa i bardzo ciekawe można obejrzeć wozy. Pewnie więcej mogłabym podesłać atrakcji, ale tak na szybko tylko o tym pomyślałam :)
OdpowiedzUsuńUściski