poniedziałek, 30 grudnia 2024

Kolejne opowieści: styczeń - kwiecień 2024 rok

Tygrys od kilku tygodni powtarza, jak szybko minął Mu ten rok. Uśmiecham się pod nosem, bo wiem, że z każdym rokiem czas będzie przyspieszał jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że jeszcze niedawno mówili mi o tym rodzice, a teraz sama doświadczam jakiegoś turbo przyspieszenia. Ale nie miałam tak jako 10 latka. Może odczucia Tygrysa wzięły się stąd, że to był dla nas ciekawy rok. Zaczął się z przytupem, a potem było kilka okazji podkreślających upływ czasu... Komunia, nasze 45, wspólna 20. A może wszystko za sprawą potwora, o którym czytamy teraz w jednej z książek dla dzieci. Jego nazwa "Tempus fugit" mówi sama za siebie. Chyba zostanę przy potworze. Zawsze to lepiej mieć na kogo zwalić. A cóż to działo się u nas?

Nowy Rok przywitaliśmy w naszym rodzinnym, trzyosobowym gronie. Zimne ognie przy wtórze fajerwerków. Nigdy nie byłam ich fanką, choć wyglądają pięknie, ale dlaczego są takie głośne. Szkoda było nam Królisia i innych zwierzaków. 

Na początku stycznia na fali nowej ekranizacji Pana Kleksa, obejrzeliśmy film z naszego dzieciństwa. Niesamowite, jak przez te 40 lat rozwinęła się technologia. Dla Tygrysa ten sprzed lat to jak z epoki kamienia łupanego, ale obejrzał do końca i nawet Mu się podobał. Dla nas mimo upływu czasu również. 

6 stycznia odwiedziła nas Chrześniaczka Taty Tygrysa z rodzicami. To już taka mała tradycja, choć K. nie taka mała. Coś czuję, że w tym roku będzie nas przy stole więcej, bo pojawił się chłopak. Był już na komunii Tygrysa. Bardzo sympatyczny młody człowiek i odnalazł się wśród grona babek i ciotek. 


Połowa stycznia i kolejny wyjazd na południe Polski. Tym razem ruszyliśmy w Trójkę. Po konsultacji SI Tygrysa, czekając na warsztaty o traumie, pojechaliśmy do Wadowic, gdzie wszystko się zaczęło :) Podążaliśmy śladami Karola Wojtyły, a wracając zahaczyliśmy o Inwałd i park miniatur. Synek był w raju, bo przy takiej aurze w powszedni dzień byliśmy jedynymi zwiedzającymi. Nie wiem czy to okoliczności pogody, ale miejsce nie specjalnie nas urzekło. Miniatury robią wrażenie, ale "wioska Mikołaja" delikatnie mówiąc słabiutka. Na Podlasiu mamy o wiele atrakcyjniejszą. Ale karuzele, szczególnie AutoScooter, tylko do naszej dyspozycji, to było coś. 






Od tego momentu do końca marca mamy dziurę w zdjęciach i kalendarzu. Martwiliśmy się o zbliżające się ferie, bo Tygrys niekoniecznie chce zrywać się rano do dziadków, a ma mieszane uczucia o zostawanie samemu w domu. Sytuacja sama się rozwiązała, choć wolelibyśmy żeby tak się nie stało. Wracając z Żywca (szczęście w nieszczęściu) kilkadziesiąt kilometrów od domu mieliśmy wypadek. Taki splot różnych okoliczności. Nagle zmieniła się pogoda, skróciliśmy drogę i wpadliśmy w poślizg uderzając w betonowy przepust. Tata Tygrysa analizował potem wiele razy sytuację i wyrzucał sobie, że posłuchał gpsa. Czuł się odpowiedzialny, chociaż to nie była jego wina. Na S19 były tak samo trudne warunki, a w starciu z większym autem bylibyśmy bez szans. Poza tym ludzie z domu obok, którzy się nami zaopiekowali aż rozpaczali, że to kolejny wypadek w tym miejscu. Uderzenie poszło na nas. Dobrze, że Tygrys był w foteliku. Mimo Jego protestów nie odpuszczamy. Jest chyba jedynym dzieckiem w klasie, które nadal jeździ w foteliku, ale przekonał się, że ten go uchronił. Co prawda uderzenie poszło z naszej strony, ale Tygrys miał tylko jakieś mikrourazy. Do tego miał ze sobą maskotki, dokupił kolejną wielką chwilę wcześniej w Ikei i zwierzaki trochę zamortyzowały uderzenie. Nas bolało, jak jasna cholera. Tata był w stresie, więc odczuł dopiero na drugi dzień. Pocieszał się, że może nie było tak źle, bo zakupione szklanki i zupa, którą wieźliśmy z Żywca przetrwały. Człowiek w stresie chwyta się dziwnych rzeczy. Ale na drugi dzień, jak emocje opadły, poczuł jak boli. Każdy oddech sprawiał ból. Zmiana pozycji. Ja byłam czarna od siniaków. I tak rozwiązał się problem ferii. Tygrysa ominęła ostatnia szkolna choinka. Dmuchaliśmy na zimne. Niby nie miał poważnych urazów, ale po konsultacji z pediatrą, został w  domu. To było na świeżo, a na zabawie raczej nie siedziałby grzecznie pod ścianą. To był trudny czas, ale spotkaliśmy się z masa dobra, życzliwości i takiej realnej pomocy. Wujek, który mimo swoich chorób, odwiózł Chłopaków do domu, kiedy ja byłam zaraz po wypadku w szpitalu. Szwagier z Tatą, którzy przetransportowali mnie do domu, znosząc moje wrzaski przy każdym zwiększeniu prędkości, a na drogach było strasznie. Potem rodzice, którzy zadbali o jedzenie. Rodzice przyjaciela z klasy, przygarnęli na nockę czy dwie Tygrysa, żeby zmienił otoczenie i dał nam dochodzić do siebie. Moja koleżanka z pracy nie narzekała, że zmieniłam jej plany. I nasza perspektywa też się zmieniła, bo najważniejsze, że żyjemy. Szukając plusów (poza dwoma tygodniami na feriach razem :) mamy nowe auto, bo poprzednie poszło do kasacji. Przyjaciel nie tylko pomógł nam je znaleźć, ale zawiózł do Katowic, żebyśmy mogli je kupić. Mamy wreszcie porządne auto, którym podjeżdżamy w pole pod nasz dom. Do dawna przybieraliśmy się do zmiany, ale póki jeździło poprzednie, odkładaliśmy ten wydatek. Po wypadku nie mogliśmy już zwlekać, a że G. ma dar wynajdywania świetnych wozów skorzystaliśmy i jesteśmy Mu naprawdę wdzięczni. Czasami żartuję z Męża, że jak chciał zmienić auto, to mógł to zrobić mniej boleśnie. Bo boleć przestało mnie w lipcu. Pamiętam, jak na krótkim wyjeździe do Torunia, zorientowałam się, że mnie już nic nie boli. Cudowne uczucie. Trudniejsze do udźwignięcia było to, że nie mogłam masować Tygrysa. Zanim przestało boleć i zanim się pozbierałam minęło kilka miesięcy. Tego żałuję. 

Wypadek wypadkiem, ale życie toczyło się dalej. Przyszło kolejne w naszym życiu Zmartwychwstanie, kolejne Urodziny Taty Tygrysa, okrągłe 45, kolejna wiosna, a z nią zapachy i kolory wokół domu. I wreszcie... 




Żeby nie przedłużać wspomnienie o tej ważnej uroczystości zostawię na kolejny wpis, za który się zabiorę za chwilę. Nie jest źle. Dotarłam do maja :)

1 komentarz:

  1. Straszne, że mieliście wypadek, ale całe szczęście, że jesteście i że trwała szkoda fizyczna Was nie dotknęła. Wiem znacznie więcej o wypadkach niż chciałabym (mój kuzyn nie odzyskał sprawności) i dlatego cieszę się, że to już za Wami. Zawsze warto celebrować życie i każdą dobrą chwilę.
    Ściskam ciepło i życzę błogosławieństwa Bożego na Nowy Rok.

    OdpowiedzUsuń