Witajcie Kochani. Jest poprawa z mojej strony. Pojawiam się po ponad miesiącu i to z jednym wpisem po drugim. Przez pierwsze dni czerwca (dokładnie trzy :) udało mi się nawet napisać po linijce - dwie podsumowania. Na tym skończyła się moja systematyczność, a może raczej piękna końcówka wiosny i jeszcze piękniejszy początek lata wciągnęły mnie na dobre i czerwiec minął naprawdę szybko. Intensywne, pracowite (i w pracy i w ogrodzie) tygodnie za nami. Podobne pewnie przed nami. Nie mam złudzeń, że lipiec będzie wolniejszy. Ale mimo zmęczenia cieszę się każdym dniem. Tak, jak już nie raz pisałam, każda pora roku rządzi się swoimi prawami. Odpoczywać będziemy za kilka miesięcy.
Pierwszy tydzień czerwca przyniósł sporo emocji i wzruszeń. Zanim przejdę do tych przyjemniejszych momentów, muszę wrócić do ostatniego dnia maja, kiedy to miałam awanturę ze swoim bezpośrednim przełożonym. Nie potrafimy się dogadać, a ja mam o tyle trudniej, że bardzo emocjonalnie podchodzę do każdej sytuacji. Nie chciałabym tu pisać o szczegółach. Łatwo nie jest. Po kilku miesiącach miodowych, jest nieciekawie. Tendencja powszechna - człowiek bez kompetencji na stanowisku (i tak późno to do nas dotarło). W każdym razie facet odreagowuje swoje frustracje na zespole i tym razem padło na mnie. O ile najczęściej nie dotyczy to mnie i zwyczajnie mam dość. Zasadną krytykę przyjęłabym bez mrugnięcia okiem i jeszcze przeprosiła, ale zazwyczaj to są absurdalne zarzuty pod wpływem chwili. Do tego gość nie ma w sobie klasy. Najpierw mówi, potem myśli i awantura gotowa. Poza tym ma problem z tym, że pracujemy razem. Według mnie nie wpływa to na pracę, raczej chodzi o jakieś osobiste żale. W każdym razie tym razem potraktował mnie tak niemiło, że złożyłam wypowiedzenie. W emocjach, bez żadnej alternatywy. I to chyba człowieka otrzeźwiło. Przeprosił, ale co z tego. Gumką myszką nie wymarzę, tego co zostało powiedziane. Taka to niezbyt miła sytuacja, ale nie wiedziałam, że jeszcze w czerwcu stanę przed decyzja, która może to zmienić, ale o tym później.
Czerwiec to wiadomo - Dzień Dziecka. Tygrys z klasą bawił się w nowej sali zabaw w miasteczku, a my zabawialiśmy cudze dzieci, ale trafiliśmy akurat na całkiem przyjazne maluchy. Młody był trochę zawiedziony, bo oczekiwał od nas chyba czegoś więcej niż książka o Legii w prezencie. Niestety zapomniał, że podarunkiem z okazji Dnia Dziecka były bilety na majowy mecz Legia - Jaga. Upust emocjom mógł dać na treningu.
2 czerwca przyniósł sporo wzruszeń. Tego dnia Nauczycielka Tygrysa zaprosiła mamy do wspólnego świętowania. Nie była to typowa uroczystość z piosenkami i wierszykami. Tych nie zabrakło, ale wszystko odbyło się w formie lekcji, którą mogłyśmy obserwować, a pod koniec włączyć się w różne działania. Powiedzieć sobie kilka miłych słów, wylać trochę łez i rozładować emocje we wspólnej zabawie. Dzieci wykonały też portrety mam i napisały kilka słów. Po pierwszym zdaniu o tym, co mama najczęściej robi w domu, nie musiałam nawet patrzeć na rysunek, żeby odgadnąć, że to moja podobizna. Mama Tygrysa przecież ciągle prasuje. Kolejny raz się przekonałam, że wybraliśmy dobrego, mądrego nauczyciela, szanującego dzieci. Dzieciaki są różne (jak wszędzie), ale Pani potrafi ogarnąć tą grupę. Jak sama na początku powiedziała - najważniejsza w klasie pierwszej jest integracja dzieci. Dzieciaki nie muszą się wszystkie lubić, ale ważne, żeby się szanowały i stały za sobą murem, bo będą razem przez osiem lat. Według mnie to się udało. Jak posłucham mam kolegów Młodego z przedszkola o innych nauczycielach, to jestem przerażona i jednocześnie wdzięczna za nauczycielkę Młodego.
Po dwóch dniach moja systematyczność się skończyła, ale postaram się wydobyć z pamięci miłe chwile, które przyniósł nam czerwiec...
Pierwszy czerwcowy weekend to kolejny wyjazd do Warszawy. Post o tych naszych wycieczkach do stolicy piszę od lutego, może uda się w końcu zrobić zbiorówkę. Póki co zdjęcie - zapowiedź tego, co się działo tym razem. Warsztaty, teatr, stadion i miłe spotkanie z pewną blogową rodzinką.
Czerwiec w naszej rodzinie to liczne okazje do świętowania. Imieniny Tygrysa, Babci i Dziadka, urodziny Chrześniaczki Męża i mojego Chrześniaka. Sporo rodzinnych spotkań, a że wszystkie są w zbliżonym czasie, logistyka jest niezła. Czasami działa zasada - kto pierwszy ten lepszy. 19 świętowaliśmy imieniny Tygrysa, rozpoczynając tradycyjnie sezon grillowy. Na imieniny babci pojechaliśmy rowerami. Dzięki temu mogliśmy spalić słodkości.
Minione tygodnie to pierwsze zbiory ogródkowe. Niestety w tym roku warzywa słabo nam obrodziły (czeka nas wymiana ziemi w skrzynkach), ale każda rzodkiewka czy ogóreczek cieszą. I każdy słoik na zimę też. Do tego te wszystkie kwiatki, kolory i zapachy.
Czerwiec to smak truskawki.
Wreszcie pierwsze zakończenie roku i pierwsze wakacje naszego ucznia. Niesamowite jak szybko minął ten rok szkolny. Zakończenie bardzo skromne. Tylko w klasie. Kilka słów od Pani, rozdanie świadectw i zaległych dyplomów z konkursów. 20 minut wszystkiego. Ale wzruszenie i duma z naszego już Drugoklasisty ogromna.
Na okres wakacji zrobiliśmy przerwę od koników. Zawieszone są treningi, ale i tak Tygrys jest częstym gościem na boisku (jak fajnie mieć je tuż za oknem). Wróciła stara pasja. Tygrys namiętnie układa puzzle. Wszędzie mamy puzzlowe dywany, bo po ułożeniu muszą przecież nabrać mocy przez dni kilka.
W poszukiwaniu roślin do ogrodu, odwiedziliśmy lokalną szkółkę. Co prawda okazało się, że nie czas na krzewy, ale z przyjemnością podpatrywaliśmy żabki.
Koniec miesiąca postawił mnie przed ważną decyzją. Co prawda dojrzewała ona we mnie od kilu lat, ale brakowało możliwości, odwagi... Nie planowałam tego, ale przy okazji innej sprawy, spytałam w pewnym miejscu o możliwość zatrudnienia. I okazało się, że etat będzie za czas jakiś. W zasadzie Dyrektor czekał na mój ruch, bo doszły do niego szepty, że chodzi mi po głowie zmiana (wszak miasteczko jest niewielkie). Przy okazji dostałam tyle miłych słów, że zdeptane przez obecnego przełożonego, moje poczucie wartości poszybowało w górę. Mam 2,5 miesiąca na podjęcie decyzji. Nie jest to łatwe, bo rozum podpowiada zostać. Wszystko przemawia na korzyść obecnego miejsca zatrudnienia: zarobki, socjal, godziny pracy, wolne weekendy. Ale czy to jest warte nerwów, które mam teraz. Braku szacunku. Szkoda mi tych blisko 20 lat, a z drugiej strony mam poczucie, że w tym miejscu zrobiłam już to, co miałam do zrobienia. Nic mnie już nie czeka. Ścieżkę awansu wyczerpałam, możliwości rozwoju nie widać, wręcz w drugą stronę. Bez zgody kierownika oddychać nie mogę, a co dopiero realizować pomysły. Czas na zmiany. Tylko czy zdobędę się na odwagę. Poza tym decyzja, to zmiana naszej codzienności. Trudno mi sobie wyobrazić pracę bez M., bo odkąd pamiętam zawsze razem pracowaliśmy. Dużo aspektów do przemyślenia. Upraszam się o kciuki, modlitwy. Co kto może.
Do napisania.
W takich sytuacjach powtarzam. W życiu możemy być pewni tylko jednego-tego że wszystko się zmienia. Odwagi i powodzenia!
OdpowiedzUsuńKażdego dnia, choć na co dzień tego nie zauważamy. Ale życie przynosi trudne decyzje, a z nimi zmiany. Właśnie przed taką stoję. Dziękuję za wsparcie.
UsuńPrzede wszystkim musisz zaufać sobie. Nie ma życia bez ryzyka. Te ważne życiowe decyzje powinny zachodzić z pozycji serca. Prawdziwe projekty nie lubią kalkulacji, co się opłaca, a co nie. Życzę Ci odwagi. Sama najlepiej wiesz czego oczekujesz od życia. Nie potrzebujesz człowieka który będzie Ci deptal poczucie własnej wartości. Jestes silniejsza niż myślisz.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za wsparcie.
UsuńSuper, że wróciłaś do pisania . Trzymam kciuki za podjęcie dobrej decyzji ws. pracy – ja powiem tylko, że sama po 15 latach zmieniłam pracę, w środku COVIDowego zamieszania i była to bardzo dobra decyzja. Nawet jeśli na początku trzeba było przestawić się na nieco inny rytm, dopasować do nowych ludzi, oczekiwań itp. a wszystko to pogodzić jeszcze ze zdalną szkołą starszego to i tak było warto.
OdpowiedzUsuńUdanego wakacyjnego odpoczynku. My właśnie wróciliśmy – plecaki czekają na rozpakowanie… Już w sobotę synek wyjeżdża na pierwszy w tym roku obóz więc trzeba będzie się sprężyć z tym rozpakowaniem.
Wierzę, że Synek dobrze spędza czas na obozie. Tygrys pewnie przełamałby wszystkie swoje lęki, żeby pojechać na obóz piłkarski. W tym roku chłopcy z Jego drużyny pojechali. Przyjaciel Tygrys był zawiedziony, bo został w domu, ale niestety większość chłopaków to VII - VIII klasa, a on jeden drugoklasista. Może za rok.
UsuńJa bardzo chciałabym już mieć tą decyzję za sobą. Motam się. A jak na złość szef ma lepsze czas, jakby wyczuł. Ale wiem, że to chwilowe. Nowej pracy się nie boję. Jeszcze jedna rozmowa przed mną, która ułatwi mi podjęcie decyzji.
U nas w tym roku obozy są podzielone wiekowo - teraz pojechały młodsze roczniki, w przyszłym tygodniu jadą starsze. W zeszłym roku byli w większym ośrodku i pojechał cały klub w jednym terminie - dwa autokary chłopaków... W zeszłym roku synek pojechał z dużą chęcią i nie mógł się doczekać. W tym roku było gorzej - przed wyjazdem dopadł go jakiś kryzys i nawet były płacze, że nie pojedzie. Ale ostatecznie dobrze się bawi - chociaż musieliśmy odbyć jedną rozmowę w celu utulenia tęsknoty za mamą. A w planach jeszcze jeden obóz więc zobaczymy jak to będzie. Dla mnie te jego wyjazdy to prawdziwe wybawienie - wreszcie mam czas żeby 100% czasu poświęcić córce - pobawić się, pouczyć jazdy na rowerze... Ona też bez brata trochę odżywa i jest zupełnie innym dzieckiem.
UsuńTo dobrze, że jesteś asertywna. Tak trzymaj! Życzę szczęścia na nowej drodze. Trzymam mocno kciuki za nową pracę.
OdpowiedzUsuńSama jestem ciekawa jaką decyzję podejmę. Mam nadzieję, że najlepszą dla mnie i naszej rodziny. Zwykle mam problem z asertywnością, ale wobec ignorancji i braku kompetencji, jakoś mam odwagę powiedzieć co myślę, choć odbija się to później na mnie. Tym bardziej tak dłużej się nie da.
Usuń