środa, 12 kwietnia 2023

Marcowe opowieści

Witajcie Kochani wiosną. Chyba wielu z nas od dawna już na nią czekało. Ja również, choć niestety aura za oknem w marcu nie była wiosenna, przynajmniej w naszym regionie. Było szaro, deszczowo i ponuro, co wpływało na nastrój i poziom życiowej energii. Nigdy tak nie miałam. Nie odczuwałam zmiany pór roku czy czasu. Ale to półrocze (zresztą poprzednie też) z racji na życiowe zmiany jest jakieś wyjątkowe i dokucza mi wszystko. Brakuje mi wolnego weekendu. Jestem albo w pracy w sobotę, albo cały weekend w szkole. A jak już jest wolna niedziela to zwykle zagospodarowana, imprezy rodzinne albo zwyczajnie nadrabianie zaległości domowych. Wszystko sprawia, że byłam i jestem naprawdę mocno zmęczona. Jechałam i nadal jadę na oparach i jak uczniowie wypatruję czerwca, bo w tym roku i dla mnie lipiec oznacza wakacje. Zmęczenie sprawia, że i trudno mi zmobilizować się do pisania tutaj na blogu. Jestem pełna podziwu dla Agaty i innych Dziewczyn, które tydzień po tygodniu utrwalają rodzinną codzienność. Próbowałam pisać każdego dnia, zwykle po dwóch trzech mój zapał mijał, albo zwyczajnie brakowało mi sił. Poza tym po całym dniu przed ekranem, niekoniecznie mam ochotę na więcej. Potem miesiąc mija i próbuję zostawić po nim ślad, a w głowie jest pustka. Galeria w telefonie też nie pomaga, bo albo znajduję zdjęcia książek (przeczytanych i tych do przeczytania) albo fotki Puśki. Ale, jak co miesiąc spróbuję pogrzebać w zakamarkach pamięci i wydobyć z powtarzalnej codzienności ciekawsze momenty.

W marcu dalej trwaliśmy w Wielkim Poście. Zwykle staram się, żeby ten czas był wyjątkowy. Z powodów, o których wspomniałam wyżej niełatwy to był dla mnie okres, ale może właśnie ze względu na trudności przyniesie owoce. Wszak po piątku zawsze przychodzi niedziela. Podczas Wielkiego Postu towarzyszył nam kalendarz "Droga z Jezusem". Miałam mieszane uczucia. Rozważania były jeszcze zbyt poważne dla Tygrysa (póki co lepiej sprawdzają się opowiadania), ale ważne, że miał codzienny kontakt z Pismem Świętym. Wartością dodaną były dobrane do rozważań obrazy. I cieszę się, że Synuś ma kontakt z malarstwem. Wydawało mi się, że nie za dużo wie o sztuce, bo niestety nie obcujemy z nią za dużo na co dzień. Okazuje się jednak, że nie jest tak źle. Kontemplowaliśmy słowo i obraz, rozmawialiśmy, poznawaliśmy nowe rzeczy, bo często obrazy aż prosiły się o dopowiedzenie.


Marzec w naszej rodzinie to sporo okazji do świętowania. Oprócz Dnia Kobiet, urodziny Teściowej i Mamy, imieniny Taty i Siostry, zaległe 2 urodziny mojego Siostrzeńca/Chrześniaka. Niestety z racji na choroby nie było nam dane świętować ze wszystkimi. Zaliczyliśmy urodziny Młodego, obiad u Taty. Udało nam się uczestniczyć w spotkaniu naszej małżeńskiej wspólnoty i wyrwać się na randkę do kina na wzruszający film "Opiekun". Marzec to również inne rocznice - śmierci naszych bliskich, do grona których dołączył nasz dobry Znajomy. Niesamoiwty człowiek, pełen pasji (chyba Święty Piotr potrzebował tam w górze mocniejszego brzmienia :), świetny mąż i tata. Ciągle nie mogę uwierzyć, że Go już nie ma, że nie pogadamy już, nie pośmiejemy się. Patrzę na nasze portrety w sypialni, które wyszły spod ręki K i ciężko mi. Od lat zmagał się z wiadomą chorobą. Pocieszam się, że już nie cierpi, choć nigdy po sobie tego nie okazywał. Spoczywaj w spokoju K.


Z medycznych klimatów. Tata Tygrysa skończył badania związane z chrapaniem. Tak, jak domyślaliśmy się, wszystko to kwestia krzywej przegrody i konieczna jest operacja. Ale ja przynajmniej wiem, że nie przesadzam z poziomem wydawanych przez Męża dźwięków. Jak wykazały urządzenia nie chrapie długo, ale baaardzo głośno. Poziom decybeli równy krzykowi dziecka. Także zabieg jest istotny ze względu na dobrostan małżeński. Udało nam się też uzyskać pomoc dla Tygrysa. Zakupiliśmy stół do masażu i ćwiczymy codziennie, choć choróbska wybijały nas nieco z rytmu. Od jakiehoś czasu nie możemy wyjść z chorób, zarażamy siebie nawzajem z Tygrysem. Unikałam zwolnienia (jakoś tak głupio w nowej pracy), opuściłam jeden zjazd, ale na drugi jechałam juiż  z gorączką. W końcu się poddałam i poszłam na zwolnienie. Dwa dni posiedziałam w domu i jak to zwykle bywa nie dane mi było dojść do siebie, bo dolączył do mnie Tygrys.  Paskudny kaszel i katar poszły w ucho. Pierwszy raz mieliśmy problem z uszami, to i tak chyba nieźle. Do tego coś Chłopakowi strzyknęło  w szyi i cierpiał jeszcze bardziej. Przy tym sporo różnych sytuacji, które potęgowały stres. Jakieś wyjścia, konkursy. Trudny czas i dla niego. Udało nam się wreszcie wspólnie z kolegami skończyć projekt dotyczący Portugalii, który Chłopcy zaprezentowali na forum klasy. Wszystko poszło jak trzeba, ale jak dla mnie II klasa, to nie czas na takie projekty, bo większość pracy dotyczyła rodziców, a konkretniej mam. Chłopak wymalował też pracę na konkurs plastyczny, niestety nie została zauważona, ale mnie się podoba. Ja też miałam trochę roboty na studiach. Kolejna praca na zaliczenie. Dużo tego. Uważam, że to przesada, bo od tego, co się nauczę nie zależy czyjeś zdrowei, życie czy majątek. A po za tym mało na tych zajęciach rzeczy, które faktycznie mi się w pracy przydadzą. A na kwiecień kolejne prace pisemne. Przegięcie.


W pracy się dzieje. Pozytywnie. Po czasie poznawania miejsca, uczenia się, robię wreszcie to, co lubię. Zajęcia z dzieciakami. Czuję to. I jest mi zywczajnie dobrze. Mam kontakt z tymi samymi ludźmi, co w poprzednim miejscu. I wszyscy podkreślają, że odżyłam, że wreszcie oczy mi się błyszczą. Tak czuję. Ileż dobrego robi zaufanie, szacunek, wolność. Mi jest dobrze, a za tym idzie dobrze wykonana praca. Potrzebne mi były te wszystkie pozytywne komentarze, pochwały. Smutno mi tylko patrzeć, jak to, co wypracowałam w poprzednim miejscu, zwyczajnie schodzi na psy. Dno, to już za mało powiedziane. Jestem na siebie zła, bo nie potrafię się od tego odciąć. Czy czas zadziała na moją korzyść, czy trzeba to jednak przepracować ze specjalistą. Nie wiem, ale jestem pewna, że coś trzeba z tym zrobić.

Nie może zabraknąć zwierzaka... Tego domowego. A pod koniec marca wróciły ukochane bociany. 



Dziś tak krótko. Może trochę chaotycznie i niedbale. Na pewno z nutą marudzenia Mam nadzieję, że trwający już kwiecień przyniesie zmianę aury na zewnątrz i w serduchach.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy jeszcze tu czasem zaglądają.

8 komentarzy:

  1. Czas pędzi niesamowicie, a pogoda też nie pomaga. Ja jestem pełna podziwu, że jesteś jeszcze w stanie studiować - osobiście już bym chyba nie miała na to sił.
    Cieszę się, że zmiana pracy przyniosła pozytywne efekty. Oby tak dalej!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj pędzi. Wypatruję końca czerwca. Studia są męczące, ale musiałam je zrobić. Niektóre zajęcia są ciekawe i mądrzy wykładowcy. Do tego nowo poznani ludzie. Ale za dużo wymagań. Na szczęście już ku końcowi. Została mi chyba jedna praca, choć jeszcze nie wiem co przyniosą trzy nowe zajęcia.
      Praca na plus. Czekam tylko grudnia, bo ciągle nie mam umowy na stałe i to trochę stresuje.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Ostatnio odnoszę podobne wrażenie. Wojtek dostaje takie zadania, które dla mnie są jedynie przepustka nauczycieli do zaliczenia unijnych projektów...Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie korzystają na tym dzieci, tylko rodzice maja dodatkową pracę domową, za która nauczyciel zbiera granty.
    Pozdrawiam i zdrowia życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wychowawczyni Tygrysa, mimo całej sympatii do niej, jest bardzo ambitna, co przekłada się na niektóre działania. Choć z pewnością integrują rodziców. Jakieś plusy staram się z tego wyciągać :)
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  3. Wydaje mi się, że ta kiepska pogoda na wielu z nas się odbiła negatywnie. Też jestem zmęczona, na szczęście coraz więcej mogę robić rzeczy, które lubię. Na dodatek kilka spraw zamknęłam, które mnie męczyły. Oby do przodu z uśmiechem na twarzy i Bogiem w sercu.
    Pozdrawiam Was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się pod ostatnim zdaniem. Uśmiech i Bóg w sercu. Bez tego ani rusz.
      Uściski

      Usuń
  4. U nas marzec pogodowo też był kiepski, na szczęście udało się praktycznie bez chorowania. Dzieci trochę posmarkały ale na szczęście obyło się bez szkolno-przedszkolnych absencji.
    Fajnie Wam wyszedł ten portugalski projekt jednak wydaje mi się, że takie rzeczy powinny być robione w szkole podczas zajęć. Wtedy rzeczywiście jest to praca dzieci, one uczą się współdziałania w zespole itp. i nie obciąża się tym rodziców. U nas tak właśnie jest. Jakiś czas temu u mojego syna w klasie był blok tematyczny dotyczący krajów UE i dzieci robiły w grupach podobne projekty – ale wszystko zrobiły na lekcjach. Efekt podziwiałam jedynie na szkolnym Facebooku i oglądając plakaty, które zdobiły szkolny korytarz.
    Miłego kwietnia – oby wiosna wreszcie się rozkręciła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniec końców projekt wyszedł ciekawie, choć przy samym plakacie udział chłopaków znikomy - podklejenie obrazków. Ale musieli zaprezentować go grupie, a to już trochę wysiłku wymagało. Choć oczywiście teksty przygotowali rodzice. A to nie o to chodzi. Zapomniałabym... jeszcze smakołyki. Na szczęście to przejęła inna mama. Zdecydowanie lepiej czuję się w klimatach wiedzowych, niż kulinarnych. Może pani chodziło o integrację poza szkołą. Ta jednak okazała się nieco kłopotliwa z racji na brak czasu. Na szczęście mogłam chłopaków zaprosić do pracy i zrobić to w jej godzinach. A tak narzekając... nie wszyscy rodzice angażują się w takie działania, co rodzi raczej złe emocje, a nie integruje :)

      Usuń