sobota, 5 września 2020

Na lubelskiej wsi

Tygrysie wakacje obfitowały w wyjazdy po najbliższej okolicy. Nie oddalaliśmy się od domu więcej niż 50-60 kilometrów odkrywając uroki Podlasia. W ostatni piątek sierpnia postanowiliśmy ruszyć nieco dalej, do Lublina. Odległość podobna, jak do Warszawy, więc wiedzieliśmy, że możemy obrócić w jeden dzień i zobaczyć nowe dla Tygrysa miejsce. Z Tatą Tygrysa odwiedziliśmy Lublin i okolice 18 lat temu, chyba na przedostatnim roku studiów. Byliśmy ciekawi, jak miasto się zmieniło. I oczywiście chcieliśmy odkrywać jego uroki z Synkiem. Tygrys jest świetnym towarzyszem wypraw, tych mniejszych i dużych, ale źle znosi drogę. Brzmi znajomo? Zwyczajnie się nudzi, a śpi tylko w drodze powrotnej zmęczony wrażeniami. Na szczęście podróż do Lublina minęła w miarę szybko i bezboleśnie, choć już 10 km od domu pojawiło się znane wszystkim rodzicom pytanie: Daleko jeszcze? Daleko, ale przy dobrej lekturze czas upłynął w miarę szybko. 

Zwiedzanie Lublina rozpoczęliśmy od miejsca, którego nie znaliśmy. Po udanej wizycie w skansenie w Ciechanowcu, postanowiliśmy przenieść się w czasie na lubelską wieś w Muzeum Wsi Lubelskiej. Skansen jest rozległy i pięknie położony. Jego zaletą jest różnorodność. Prezentuje budownictwo charakterystyczne dla różnych regionów wschodniej Polski (Wyżyna Lubelska, Roztocze, Powiśle Podlasie), ale również zabytki związane z codziennym życiem, pracą i obyczajami różnych grup społecznych. Mieszkańców wsi, dworów czy małych miasteczek. Byliśmy zaskoczeni zupełnie innym rodzajem zabudowy niż to, które znamy z naszych terenów. Od wejścia uwagę przyciąga wiatrak typu holenderskiego z Zygmuntowa, pierwszy obiekt na terenie muzeum. A obok spacerujące sobie jak gdyby nigdy nic kurki czy gęsi w kolejnych obejściach. Pośród obiektów zauważyliśmy jeszcze konia, krowę, owce i kozy. Te ostatnie ochoczo dokarmiane przez najmłodszych gości skansenu jabłkami z "muzealnych" drzewek. Bolało nas tylko, że zwierzęta są na uwięzi, a mogłyby spokojnie paść się w zagrodach i być tak samo dostępne dla zwiedzających. 







Spacerując po kolejnych sektorach skansenu możemy zajrzeć do wnętrz i zobaczyć, jak żyli ludzie przed 100-150 laty. To świetny czas do rozmów z naszymi pociechami o tym, jak wyglądało dawniej dzieciństwo ich rówieśników. Jak wyglądały zabawki i codzienność dzieci. Zupełnie inna od dzieciństwa Tygrysa i naszego. Ba nawet nasi rodzice żyli już zupełnie inaczej. 






Ciekawi byliśmy muzealnego miasteczka. Takie przedwojenne miasteczka mają swój klimat. I w Lublinie taki odnaleźliśmy. Myślę, że podobny charakter, choć w innym fizycznym wydaniu, miało miasteczko nieopodal którego mieszkamy. Wnętrza wyglądały tak, jakby dosłownie przed chwilą ktoś wyszedł z poczty, ze sklepu, od fryzjera czy krawca. Każdy przedmiot wywoływał ciekawość, niektóre przywoływały wspomnienia. Przypominały relacje dawnych mieszkańców. Wiadro w gospodzie, w którym płukało się butelki. Dziś nie do pomyślenia. Kopyta i pozostały sprzęt w zakładzie szewskim od razu przywiodły wspomnienie dziadka - szewca właśnie. Po zwiedzeniu miasteczka mieliśmy niedosyt. Brakowało tej przysłowiowej kropki nad "i". Mam nadzieję, że muzealnicy na tym nie poprzestaną i za czas jakiś pojawią się nowe obiekty, choć zdaję sobie sprawę, że na wszystko potrzebne są fundusze i to niemałe. Ale nadal numerem jeden jest dla nas miasteczko w Sanoku.












Wrażenie robią obiekty sakralne w lubelskim sakralne. Drewniany XVII - wieczny kościół z Motczyna (jakże bogatszy od których znamy z podlaskich skansenów) z dzwonnicą i plebanią oraz urokliwym lapidarium tuż obok. I cerkiew grekokatolicka z Tarnoszyna z następnego wieku, co ciekawe dziś pełniąca funkcję kościoła parafialnego. 


Mnie w skansenie urzekły liczne krzyże i kapliczki na rozstajach dróg i dróżek tak bardzo kojarzące się z  krajobrazem polskich wsi czy miasteczek.





Wrażenie robi położony nad zbiornikiem wodnym na rzece Czechówce sektor Powiśle. Bardzo klimatyczny. Wyciągnięty niczym z filmowego scenariusza, zresztą o ile się nie mylę w tej części skansenu kręcono zdjęcia do filmu "Wołyń". Dotarliśmy też do sektora najbliższego naszym sercom - Podlasie i Nadbuże. Póki co wygląda biednie, ale wyczytałam, że w przyszłości i ten fragment muzeum zostanie zagospodarowany. Póki co składowane są tam rozebrane drewniane obiekty. Pewnie zabezpieczone przez konserwatorów, bo nasze gardła dość mocno odczuły zapach chemii (alergikom odradzam zapuszczanie się do tej części skansenu), ale wyglądające naprawdę biednie. Wolałabym obiektów w takim stanie nie oglądać. Taki minus od nas.


Muzeum Wsi Lubelskiej to świetne miejsce na rodzinny spacer, a nawet podróż w czasie. Jest to jedno z największych muzeum na świeżym powietrzu w Polsce. Ma to swoje zalety, bo daje ciekawe możliwości rozplanowanie obiektów. Poza tym dzięki różnorodnemu ukształtowaniu terenu wyglądają one jeszcze piękniej i naturalniej. Jednak dla naszego prawie sześciolatka okazało się jednak za duże. Było mu ciężko i niestety nudził się. Przy tak rozległym terenie i wielości zabytków zabrakło nam propozycji dla najmłodszych. Jakieś ścieżki przygotowanej specjalnie dla dzieci, questu czy innych atrakcji (możliwości jest wiele), dzięki którym zwiedzanie skansenu byłoby bardziej atrakcyjne i dostępne dla przedszkolaka. 

A to nie koniec naszych wrażeń z Lublina. Kolejne wkrótce.

6 komentarzy:

  1. Przepiękna ta kapliczka otoczona żółtymi kwiatami... W ogóle kocham takie miejsca <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sporo w skansenie kapliczek. Nie wszystkie sfotografowaliśmy. Np. z moim ulubionym motywem Jezusa Frasobliwego.

      Usuń
  2. Lubię takie muzea😄
    Na Kielecczyźnie, skąd pochodzę jest takie w Tokarni.
    Byłam ram parę lat temu z Dziećmi, oglądali z zainteresowaniem stare eksponaty, a ja ze wzruszeniem, bo wiele pamiętałam z realu🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też bardzo lubimy skanseny. Tego nie znaliśmy. Tokarni też nie, ale kto wie, może kiedyś i tam dotrzemy.
      Dla wielu osób skanse to powrót w czasy dzieciństwa.

      Usuń