Już chyba zawsze wrzesień będzie kojarzył mi się z piosenką Starego Dobrego Małżeństwa. Chodzą mi wtedy po głowie strofki piosenki Wrzesień - wrzosem zakwitł las / jesień - melancholii czas / z paletą farb przywiał wiatr / zaplamił cały park. A że lubię i SDM, i wrzosy, i jesień... to dla mnie czas idealny, nawet jeśli aura nie sprzyja. Choć tegoroczny wrzesień był piękny, mimo, że za dużo kolorów jeszcze nie przybrał. Za to piękny i słoneczny, a dla nas dość intensywny, choć to akurat, jak każdy inny miesiąc. Sporo się działo, ale głównie miłych rzeczy.
Tegoroczny wrzesień zaczął się inaczej niż zwykle. Dziwnie było tak bez początku roku szkolnego 1 września. Tygrys jednak nie ubolewał. Spędził ten dzień z Tatą, choć może raczej z kolegami na boisku pod okiem Ojca. 1 września to również urodziny sąsiadki, także po pracy solidnie się osłodziliśmy. Podobnie, jak kolejnego dnia. Mieliśmy z Mężem wychodne. Spędziliśmy wieczór i kawałek nocy na weselu kuzynki. Ślub był ciekawym doświadczeniem, bo z udziałem kolegów Pana Młodego z formacji, w której służy. Na imprezie trochę poskakaliśmy. Nie za dużo, bo kondycja jednak słaba. Zmęczenie licznymi obowiązkami też robi swoje. A i muzyka chyba nie do końca sprzyjała, bo moi rodzice, którzy zwykle sporo czasu spędzają na parkiecie, zupełnie się nie bawili. Ale żeby nie było... jedzenie było smaczne, słodkości zaskakujące w kształtach i kolorach, dobre drinki, a i Młody (Syn, nie nowożeniec) nie pytał nieustannie: kiedy do domu. Bardzo chciał być z nami, ale nikomu nie przyszłoby z tego nic dobrego. Nie jest dzieckiem, które idzie do rówieśników, więc pewnie po pierwszym daniu (i to nie wiem czy dałby radę, bo Młodzi długo kazali na siebie czekać) jęczałby, że chce wracać. A tak został u mojej siostry. Miał do dyspozycji hulajnogę elektryczną, autko na akumulator, więc się nie nudził. Zresztą te sprzęty zdecydowały o tym, że wybrał Ciocię (pierwszy raz), a nie Babcię, co ułatwiło sprawę, bo nocował rzut beretem od domu i nie trzeba było kursować do Białegostoku.
W niedzielę nie było dane nam odpocząć. Musiałam być w pracy, ale to był akurat bardzo przyjemny czas (w ogóle we wrześniu miałam kilka dobrych spotkań w pracy, w tym szkolenie z NVC, które ostatnio zgłębiam). Wspólnie z Chłopakami wzięliśmy udział w pięknym spotkaniu. Posłuchaliśmy cudnych opowieści, pośpiewaliśmy, wszystko w pięknym otoczeniu. Mieliśmy ochotę na więcej atrakcji. W pobliżu był festyn archeologiczny, ale Tygrys nie wyraził ochoty. Pewnie myśl o początku roku nie sprzyjała pozytywnemu nastawieniu. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. A te wakacje jakoś wyjątkowo szybko minęły. Fajnie, że udało się nie za dużo angażować dziadków. W zasadzie cały sierpień Tygrys był w domu, z obojgiem, albo jednym z nas. Za rok będzie już chyba mógł sam zostawać. Ale trzeba było wrócić do obowiązków. Początki nie były łatwe. Sporo nerwów, tym bardziej że aura na zewnątrz nie sprzyjała nauce. Boisko wzywało. Na szczęście nauczycielka Młodego niezbyt obciąża ich pracami domowymi, ale do przeczytania jest sporo lektur i w krótkich odstępach czasowych. O dziwo jakoś udało się Chłopaka zmotywować. Rozkład lekcji całkiem w porządku. Przynajmniej dla nas. Trzy razy na 8, dwa na popołudnie. Tygrys wolałby odwrotne proporcje. W sumie nie rozumiem, bo i tak musi rano z nami jechać, ale z jakiegoś powodu woli popołudnia. A że ja też mam naprzemienny grafik, w poniedziałki śpimy dłużej i jedziemy razem później, choć angażujemy Dziadka. Zresztą nie tylko w poniedziałki mój Tata robi na taksówce. We wtorki wozi Młodego na angielski. Została tylko jedna wolna godzina, choć dla nas idealna. Zabieramy Tygrysa zaraz po pracy i popołudnie mamy wolne. Nie musimy jeździć, czekać. Dobrze, że są Dziadkowie, którzy chcą pomoc, bo nie jest to oczywistością. Uparłam się na ten angielski. Okazało się, że w naszej wsi jest przesympatyczna, ciepła nauczycielka. Tygrys ma lekcje sam, więc tym chętniej chodzi. Zajęcia w grupie nadal są poza jego zasięgiem. Zrezygnował ze świetlicy. Przed wakacjami wyraził chęć chodzenia na zajęcia plastyczne, ale coś czuję, że odpuści. Nie naciskamy. Trochę szkoda, ale nic na siłę. Zawsze byłam daleka od obciążania Młodego zajęciami pozalekcyjnymi. Proponujemy, dajemy szansę. Jeśli odmawia, przyjmujemy to. Wyjątek stanowi angielski. Najbardziej żal mi piłki. Pod koniec wakacji Tygrys coś przybąkiwał o powrocie na treningi, ale temat umarł. Biega ciągle na boisko. Kopie z chłopakami. Choć widzę, jak czasem Mu żal, tym bardziej, że teraz treningi są na boisku we wsi, niemal pod naszymi oknami. Byłego trenera Tygrysa i jego wrzaski słychać w domu. Ale pasja trwa, choć bez treningów nie będzie się Chłopak aż tak rozwijał. Za to chętnie zgłębia teorię, czyta książki i gazetki piłkarskie. No i we wrześniu był z Tatą na dwóch meczach. Tym wymarzonym - reprezentacji na stadionie narodowym i lokalnym, ale z udziałem dobrej drużyny. I na tym drugim trochę Syna zabolało, bo jego koledzy z byłej drużyny wyprowadzali piłkarzy. Ale cóż... pewnych rzeczy nie przeskoczymy.
Miło wiedzieć, co u Was, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńU was jak zawsze sporo się dzieje.
OdpowiedzUsuńU nas też komunijne przygotowania. Z Bożą pomocą się uda :)
Kochani
OdpowiedzUsuńKolejna porcja wydarzeń, ale na pewno korzystnie się "odbiją" na Waszym życiu:)
Pozdrawiam najserdeczniej całą Rodzinkę:)
Gratulacje dla Tygrysa, że się nie poddał i mimo kryzysów przeszedł trasę w parku linowym. To wcale nie jest takie proste i oczywiste, więc tym bardziej brawa mu się należą.
OdpowiedzUsuńSuper, że wychodzicie z domu na różne spotkania, wesele, bo to napędza i wprawia w dobry nastrój. Wiem po sobie :) Odkąd goście nas stadnie zaczęli nawiedzać i prowadzimy grupę domową, to od razu jakbym odżyła :)
Co do Komunii nie wypowiem się, bo nie jestem katoliczką. Róbcie po prostu tak, żebyście i Wy i Tygrys dobrze się z tym czuli. Buziaki