Jak trudno wrócić po tak długiej przerwie. Zebrać wszystko, co się działo. Przypomnieć sobie miłe chwile, zwłaszcza jak pamięć ma się nie za dobrą, a i zdjęć jakoś brak. Zamierzałam powrócić wspomnieniami do października, ale za chwilę koniec listopada, więc i ostatnim dniom poświęcę choć jeden akapit, żeby i ten czas nie umknął. Tym bardziej, że stan ducha od ostatniego wpisu pozostaje niezmienny. Wczoraj pojawiło się światełko w tunelu, a raczej ledwie zabłysło, ale co przyniosą kolejne dni nie wiadomo. Mimo to nadzieja od razu wlewa siły i jakoś łatwiej usiąść przed klawiaturą.
Zacznę od tych trudniejszych chwil. Wspominałam w poprzednim podsumowaniu o trudnej sytuacji w pracy. Nie będę się rozpisywać (a jak wyjdzie za chwilę się okaże :), bo szkoda zdrowia, czasu i miejsca, które mogę poświęcić na te przyjemniejsze zdarzenia. W skrócie... Po osobie, która wprowadziła potężną dawkę stresu w nasze życie, mogłam spodziewać się wiele, ale nie aż tyle. Uprzykrzanie życia to za mało powiedziane. Każdy dzień niósł ze sobą sporą dawkę nerwów, niezrozumienia sytuacji, zadziwienia podejmowanymi działaniami. Musiałam się uporać z różnymi emocjami. Stresem, choć organizm nie bardzo chciał współpracować. Złością na siebie, że tak długo w tym tkwiłam i pozwoliłam sobą manipulować. Strachem przed złem, które wróciło do nas z ogromnym impetem. Złością na plotki i pomówienia, które do nas docierały. Musiałam przejść proces (a może nawet ciągle jestem na tej drodze) przebaczenia sobie i uświadomienia sobie, że jeśli trwam przy Chrystusie, zło nie ma do mnie dostępu. Na szczęście Góra cały czas nas prowadziła, a codzienne słowo było odpowiedzią na to, co się dzieje wokół. Tak, jak pisałam pojawiło się światełko. Wydaje się, że udało się naprostować kilka sytuacji, ale po osobie można spodziewać się wszystkiego. Choć pogrąża już sama siebie i może się to skończyć nieciekawie, brnie dalej. Ale na to już nie mam wpływu i nie chcę się tym zajmować.
Sytuacja na granicy, która jest tuż obok, nie poprawiała stanu ducha. Wojsko na ulicach. Tyle sprzętu wojskowego, który codziennie mijamy w drodze do pracy, nie widziałam przez całe życie. Kontrole auta. Helikoptery nad głową. Niepokój. Łatwo nie jest. A jeszcze Siedmiolatek stawiający dość dużo pytań, wymagający odpowiedzi i utulenia Jego nerwów. Niestety nasze rodzinne wifi pracowało na niezłych obrotach i przeżywaliśmy trudne rodzicielskie chwile. Ale widzimy, co jest do naprawy i mam nadzieję otrząśniemy się na tyle, żeby wyciszyć również Tygrysa.
A skoro przy nim jesteśmy... Rozpisywać się nie będę, bo za chwilę urodziny i okazja do refleksji w osobnym wpisie. Wspomnę tylko, że szkoła zdecydowanie bardziej przypadła do gustu Chłopakowi niż przedszkole, co nie znaczy, że się rwie. Jak miałby wybór, pozostałby w domu. Z nauką radzi sobie świetnie. Wreszcie załapałam skąd ta mnogość szóstek. Wygląda to inaczej niż za naszych czasów, a nawet z chwili, kiedy robiliśmy specjalizację pedagogiczną. Wtedy celujący był za coś extra, dodatkowe zadanie. Teraz (przynajmniej w naszej szkole) za 100 % zadania. Oceny zresztą nie są dla nas ważne, ale Pierwszak jednak przywiązuje do nich wagę, zwłaszcza taki, który lubi być naj. A klasa wydaje się mocna. Z domowymi lekcjami nie ma problemu, pomijając angielski. Najchętniej Chłopak odrabia zadania z informatyki. Wiadomo. A najgorsze co jak dotąd nas spotkało to praca plastyczna z bibułkowymi kulkami. Co się nakręciliśmy nasze. Jak ja nie lubię tej techniki. I robić. I oglądać. Mieliśmy małą awarię z zajęciami z robotyki. Tygrys wybrał je sam, ale wiążą się one z tym, że jedną przerwę trzeba spędzić w świetlicy. Chłopak nie jest zapisany, bo to dla niego byłoby zbyt dużo. Poza tym mieliśmy sygnały, że świetlica ma mało fajną kadrę, co się potwierdziło. Chłopak tak się zraził, że gotów był rezygnować z zajęć, by uniknąć tych cotygodniowych 10 minut w świetlicy. Udało się Go przekonać, choć wieczór i nockę przed i tak przeżywa. To poza basenem jedyne dodatkowe zajęcia. Pani od angielskiego się nie odezwała, więc odpuściliśmy. A na basenie zmiana instruktora. Po sympatycznym Panu K., Tygrysa przejęła równie sympatyczna Mama Pana K. Do tego żywioł. Przy Jej temperamencie za chwilę Chłopak będzie śmigał. Już radzi sobie całkiem nieźle. Na te zajęcia się uparliśmy. Momentami jest opór materii. Zwyczajnie się Młodemu nie chce jeździć, ale jak już jest w wodzie, cieszy się.
Szkoła przyniosła ze sobą nowości. Pierwsze proszone urodziny. Jak to z naszym Dzieckiem bywa, wiązało się to ze stresem i jego odreagowywaniem, by na koniec cieszyć się z udanego spotkania. A i my mamy za sobą chwilę wytchnienia na firmowej imprezie. W sumie też się nie rwaliśmy, ale koniec końców miło spędziliśmy czas.
Tygrys ma już za sobą ślubowanie. Jakże się cieszyliśmy, że jedno z nas będzie mogło wziąć w nim udział. Padło na Tatę, bo ja i tak miałam być w tym czasie w delegacji. Radość nie trwała długo. W przeddzień okazało się, że uroczystość jest przełożona na godzinę 8 rano i bez udziału rodziców. Na szczęście szkoła zadbała o sporą ilość zdjęć i filmów. Zmiana oczywiście wszystko za sprawą covida, który w tym czasie zaplanował wstąpić w szkolne progi. I nie odpuszcza do dziś. A że szkoła jest molochem, co chwilę kolejny nauczyciel ma potwierdzony wynik, a klasy lądują na zdalnej. Tygrysa szczęśliwie omija taka nauka, ale niestety ominęło już Go ognisko i szkolna wycieczka. O wyjściach poza szkołę też nie ma mowy, choć znajdują się nauczyciele, którzy potrafią dogadać się z dyrekcją i korzystają z oferty pozaszkolnej. A my cieszymy się z każdego kontaktu z dzieciakami. Niestety "nasza" Pani się nie wyłamuje i klasa nie rusza się ze szkoły. To jedyny "minus" wychowawczyni, ale staram się ją rozumieć. Czasy są, jakie są. Na szczęście ma wiele innych zalet.
Wspomniałam o delegacji. Miałam przyjemność po raz kolejny w tym roku powrócić do Krakowa. Co prawda najbardziej lubię zwiedzać/podróżować z Chłopakami, ale to był taki czas dla mnie. Jeden wieczór, ale wystarczyło, żeby oderwać się od tej trudnej sytuacji. Spacer po Krakowie. Msza u Franciszkanów, do których nie dotarliśmy w sierpniu. Wizyta w ulubionej taniej księgarni. I nocowanko w przyjemnym hoteliku z przepysznym śniadaniem. Czegóż chcieć więcej.
A z Chłopakami zorganizowaliśmy w październiku wyjazd do stolicy. Jako, że Tygrys niemal z dnia na dzień stał się zapalonym piłkarzem i kibicem, wybór padł na stadion narodowy. I okazało się, że nie była to jakaś szczególna atrakcja, no może poza szatniami. Trzeba było wybrać jednak krótszą trasę, choć pewnie nie bez znaczenia było złe samopoczucie Synka. Chyba się czymś przytruł i mieliśmy różne atrakcje po drodze. Przetrwał stadion. Zrobiliśmy jeszcze szybkie zwiedzanie Łazienek (zależało nam na jednej wystawie), gdzie spotkaliśmy kilka wiewiórek. Zakupy i obiad w szwedzkim sklepie i do domu. Szkoda, że Młody źle się czuł, bo pogoda była piękna, ale cóż zrobić i tak był dzielny. Podejrzewamy, że winny był nie tylko pasztet, ale również nowy fotelik. Tygrys dotąd jeździł tyłem do kierunku jazdy. Od dawna dopominał się o taki zwykły fotelik. Jak długo mogliśmy zwlekaliśmy ze zmianą, ale przyszedł ten moment. A wyjazd do Warszawy był pierwszym dłuższym w odwrotnym ustawieniu. Fotelik przeszedł solidny chrzest.
Za nami dwa spotkania naszej wspólnoty. Mieliśmy co do nich mieszane uczucia. Pojawiały się nawet pomysły, żeby zrezygnować. Nie do końca odpowiadała nam formuła. Ale że w naszym mieście nie mamy zbyt dużego wyboru i potrzebujemy kontaktu z ludźmi myślącymi podobnie, zostaliśmy. I bardzo się cieszymy, bo coś się zmieniło (może w nas) i naprawdę poczuliśmy się na miejscu. I nie możemy doczekać się kolejnych spotkań.
Jesień to niesamowity czas. Przynajmniej dla mnie. I wcale nie musi być ta przysłowiowa złota. Dla mnie wystarczą te niesamowite zachody słońca. Ta paleta barw na niebie. Poranne pajęczyny. Smakołyki z marchewki czy dyni. Długie domowe wieczory. Trochę lata też zagościło w domu. Moje ukochane mieczyki w wazonie. A od kilku sezonów pory roku odmierzają nam zmieniające się w kuchennych oknach zazdrostki. W ostatniej chwili pojawiły się jesienne, w kolorze opadających liści. To miał być ostatni komplet. I co? Robią się nowe. Do komunii Tygrysa sporo czasu, ale dzięki temu nie będę musiała się spieszyć.
W listopadzie ożyło nieco nasze życie towarzyskie. Co prawda nie doszła do skutku wizyta rodziny, której nie widzieliśmy wiele lat, ale udało nam się dotrzeć do Przyjaciół. Tygrys jak zwykle nie mógł sobie odmówić okazji wejścia do wszystkich traktorów Wujka. A i do nas dotarły dwie Ciocie Tygrysa. Jedna dawno nie widziana, a druga najbliższą z uroczym małym piłkarzem.
Przed nami bowiem akcja urodziny. Już w najbliższy weekend. Poprzeczkę Dziecko postawiło wysoko. Różne propozycje kwitował słowami: To już było u B., u nas musi być inaczej. No tak. Będzie impreza w stylu piłkarskim. Domówka. Trochę się wyłamaliśmy, bo nie zapraszaliśmy wszystkich. W klasie większość to dziewczynki i Synek nie rwał się do zapraszania wszystkich. A i my nie widzieliśmy 20-osobowej gromadki w domu. Do tego jakoś nie wyobrażaliśmy sobie rewanżu u wszystkich koleżanek, już Tygrys zrezygnował z dwóch imprez. Zaprosiliśmy więc wszystkich kolegów z klasy, jednego z przedszkola, sąsiadki i trzy wybrane przez Młodego dziewczynki. Zakładam, że te, które najbardziej Chłopak lubi. Nie obyło się bez afery i fochów innych przedstawicielek płci pięknej, ale trzeba było dokonać wyboru. Takie rówieśnicze urodziny to dla nas nowe doświadczenie. Postanowiłam skupić się na przekąskach (co nie jest moją mocna stroną, na szczęście Babcia ogarnie tort), a młodzież oddać w ręce animatorki. Tak się złożyło, że jakiś czas temu byliśmy na rodzinnych warsztatach, które prowadziła żywiołowa kobietka, a że miała termin, skorzystaliśmy. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało i wiadomo, co nie popsuło nam szyków. Wiemy już, że jedna z sąsiadek jest na kwarantannie, a może i siostra się nie pojawi, żeby nie robić tamtej przykrości. Szkoda, ale mam nadzieję, że będzie fajnie. I kolejny wpis będzie już w temacie urodzinowym. Chyba, że uda się nadrobić październikowe lektury.
Pozdrawiamy serdecznie
O to życzę wspaniałej imprezy! Naszym dzieciakom już dwa lata z rzędu przepadły imprezki z powodu wiosennych lockdownów... Mam nadzieję że w następnym sezonie będzie lepiej. A Wy korzystajcie :))
OdpowiedzUsuńPiękny pokój ma Tygrys! Jednocześnie stylowy ;) i przytulny.
Heh nasi właśnie jak jadą tyłem do kierunku jazdy to zaliczamy awarie... Więc tylko niemowlęta tak podróżują, a potem szybko odwracamy :D Ale jak się chłopak przyzwyczaił, to może rzeczywiście. Mam nadzieję że następnym razem w Wawie sobie odbijecie ;)
I uważajcie tam na siebie... Dla nas tu na południu to trochę kosmos, co się tam dzieje przy granicy. W sumie dopiero jak czytam takie wpisy jak ten, to sobie uświadamiam jak to naprawdę wygląda i jakie to napięcie...
Dziękuję. Impreza udana, choć dla nas to takie nowe i ciekawe doświadczenie. Tata Tygrysa co chwilę łapał się za serce. Ale najważniejsze, że strat w ludziach nie ma, a Tygrys i przyjaciele zadowoleni.
UsuńWiesz... My to już mamy chyba syndrom stresu pourazowego, a jeszcze nic się nie wydarzyło. Ale to, co widzimy... Kolejne bazy wojskowe, czołgi wywołuje strach. Niby żyjemy normalnie, ale w ciągłym napięciu. Sami poważnie zastanawiamy się nad zrobieniem zapasów. Pozostaje tylko zaufać Panu, bo wpływu na to, co się dzieje nie mamy.
Pozdrawiam
Dobrze Cię widzieć znowu na blogu! I dobrze, że zdrowie Wam dopisuje.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że takie atrakcje z pracą jakie masz, to dla mnie tylko wspomnienie. Nie wyobrażam sobie przebywać tyle godzin z tak toksycznymi ludźmi, którzy innym chcą uprzykrzyć czas.
Trzymaj się ciepło i samych dobrych chwil Wam życzę.
Uściski
I wzajemnie. Mi Was również brakowało. Mam nadzieję bywać i tu i u Was regularnie.
UsuńW pracy nadal łatwo nie jest. Osoby już nie ma, ale nadal daje się we znaki. Nawet nie wiem ile trzeba mieć w sobie złości, żeby tak postępować.
I dla Was serdeczności
Super, że wróciłaś do pisania. Wszystkiego najlepszego dla Tygrysa. Mam nadzieję, że urodziny się udały. Mimo wszystko czekam na wpis książkowy - zawsze czerpię z niego ciekawe inspiracje. A.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że stan ducha pozwoli na systematyczność.
UsuńDziękuję za życzenia. Urodziny udane, choć dla nas rodziców to było ciekawe doświadczenie. Najważniejsze, że nie ma strat w ludziach ��
To teraz będzie sporą garść inspiracji, bo i zaległości spore.
Pozdrawiam
Cieszę się, że już Jesteście:) U mnie też kiepsko z wpisami... ale taki czas.
OdpowiedzUsuńŻyczę by te trudne sprawy w pracy się dobrze ułożyły. By to nie było tylko światełko w tunelu, ale mocno zapalone lampy halowe:)))
I życzę wspaniałej imprezy!!!
Pozdrawiam cieplutko:)
Życie płynie i rządzi się swoimi prawami. Nie zawsze niestety jest kolorowo.
UsuńW pracy niby dobrze, ale chyba jeszcze trochę czasu minie nim otrząśniemy się po tych atrakcjach.
Impreza udana
I my pozdrawiamy
U Was wiele sie dzieje! Mnóstwo opisujesz ale tak fajnie poczytać o Was wiecej :) pokoj wyglada swietnie! I mam nadzieje ze urodziny udane :)
OdpowiedzUsuńDzieje się. Pewnie w życiu jeszcze więcej niż tu na blogu. Niektóre rzeczy umykają, o innych nie piszemy.
UsuńPokój zupełnie zmienił charakter, a to tylko nowa tapeta.
Urodziny udane. Muszę się w końcu zmobilizować i coś napisać.
Pozdrawiam