Miał być wpis o
Chrzcie Tygrysa, ale będzie inny. A to za sprawą komentarza pod postem Alli. Wpis bardzo mnie poruszył.
Oczywiście pozytywnie. Jego autorka, jak mało kto potrafi ubrać w słowa emocje,
uczucia, Swoją codzienność. Dla wielu z nas blog Alli jest dużym wsparciem.
Niestety bardzo mnie
zabolał jeden z komentarzy. Nie potrafię spokojnie pisać o Chrzcinach, a
zapomnieć o tym, co przeczytałam. Jedna z Blogowiczek pisze, że w rodzinach
bardzo katolickich adopcja jest tematem tabu.
Jeśli wyznacznikiem
katolickości jest korzystanie z sakramentów i mniej lub bardziej bliska relacja
z Bogiem członków mojej rodziny, to należę do rodziny katolickiej. Jeśli wyznacznikiem
katolickości jest posiadanie dwóch księży w rodzinie to należę do bardzo katolickiej
rodziny. Chociaż dla mnie wyznacznikiem katolickości jest moja osobista relacja
z Bogiem korzystanie z sakramentów, wreszcie otwarcie się na nowe życie.
I w tej mojej
katolickiej rodzinie adopcja z pewnością nie jest tematem tabu. Jest zupełnie naturalna.
Żaden z członków rodziny (poza jednym, któremu zwykle coś nie pasuje), bliższej
i dalszej, nie miał problemu z faktem adopcji. Prawda jest taka, że nie
oczekiwaliśmy, że każdy z miejsca przyjmie Tygrysa. Że pokocha Go od pierwszego
wejrzenia, jak My. Ale tak właśnie się stało. Wszyscy otoczyli Synka miłością i
przyjęli do rodziny. Myślę, że z jeszcze większą radością, niż gdyby się
pojawił drogą naturalną. Na Chrzcinach kilkakrotnie dziękowaliśmy za to naszym
gościom. Nasz Stryj, który udzielał sakramentu bardzo się wzruszył tak, że musiał
powiedzieć żart, żeby kontynuować. Nikt z członków naszych rodzin (poza tym
wspomnianym wcześniej) nie ma problemu, żeby mówić o adopcji. Mój Tata wręcz
się z tym obnosi. Zabiera Tygrysa na spacer tak, żeby wszyscy sąsiedzi z
rodzinnej ulicy Go widzieli i nie wstydzi się tego, że wnuk jest adoptowany.
Nawet jedna z sąsiadek wiedząc o tym zaczepiła mnie i zapytała, jak wygląda
cała procedura z myślą o swoim synu. Zdarza się, że zapominamy o adopcji.
Ostatnio moja Babcia spytała mnie, jak to było z moimi bólami porodowymi i czy miałam
pokarm. Śmiechu nie było końca.
Myślę, że te
wszystkie uczucia – miłość, radość, duma, troska, wzruszenie – są bliskie
każdej normalnej rodzinie, niezależnie od światopoglądu. Daleka jestem od
generalizowania, że w tej czy innej rodzinie adopcja jest tematem tabu.
Wszystko zależy od człowieka. Można podawać się za katolika i być po prostu
świnią. Można być zdeklarowanym ateistą, a przy tym uczciwym człowiekiem. Na
swojej drodze spotkałam właśnie takiego człowieka. Niewierzącego, a który miał
wpływ na wybór mojej drogi życiowej. I do dziś jest dla mnie mistrzem.
Dodam tylko tyle, że
w mojej katolickiej rodzinie adopcja jest wielką łaską. Ogromnym darem od Pana
Boga dla całej rodziny. Dla nas jako małżeństwa. Dla dziadków. Dla bliższych i
dalszych krewnych znakiem, że zawsze jest jakaś inna droga, równie piękna.
Autorka komentarza
pisze też, że Kościół promuje adopcję zamiast in vitro. Wydaje mi się, że
częściej chodzę do Kościoła i słucham, co ma do powiedzenia i nie zauważyłam,
żeby jakoś szczególnie promował adopcję. Uważam, że na tym polu ma jeszcze dużo
do zrobienia. Adopcja jest znakiem czasu. Coraz więcej małżeństw będzie
przyjmowało do swoich rodzin dzieci tą drogą i Kościół musi się na takie
rodziny otworzyć. Ja wolałabym właśnie, żeby mniej walczył z in vitro, a
bardziej wskazywał inne drogi. Pamiętam, z jakim trudem słuchałam ostatniego
listu Episkopatu na Święto Świętej Rodziny. Była w nim mowa
o osobach rozwiedzionych, przeżywających samotność w małżeństwie, żyjących w
związkach nieformalnych. Nie było słowa o osobach przeżywających niepłodność.
O rodzinach adopcyjnych. Z adopcją wiąże się też inne problemy którym Kościół
będzie musiał wspomóc rodziny adopcyjne. Chociażby sprawa chrztu, ale o tym w kolejnym
poście.
Na naszym
poprzednim blogu* nie raz pisałam, że na poziomie lokalnym mieliśmy naprawdę
duże wsparcie od naszych duchownych. Tygrys jest wymodlony w dużej mierze także
przez nich. Zresztą na uroczystości było widać, jak bardzo są wzruszeni
obecnością Tygrysa w naszym życiu.
Na koniec
piękne słowa Świętego Jana Pawła II o adopcji, które pojawiają się na wielu
blogach:
Byłem dzieckiem opuszczonym
i staliście się dla Mnie rodziną.
Byłem dzieckiem osieroconym,
a adoptowaliście Mnie,
wychowując jak własne dziecię.
Na blogu Amelii
znalazłam jeszcze inny głęboki cytat: "Adopcja
i traktowanie dziecka za swe własne jest wyrazem przekonania, że stosunku
rodziców do dzieci nie da się opisać jedynie w kategoriach "powiązań
genetycznych", gdyż istnieje "rodzicielstwo" płynące z przyjęcia
drugiego człowieka, troski o niego i z bezgranicznego oddania."
To chyba najlepsze podsumowanie adopcji po
katolicku, a raczej adopcji po ludzku.
*jego czytelników z góry przepraszam, ale pewnie
jeszcze nie raz odwołam się do bociana. Na pewno kilka postów (nt. książek i QB)
się powtórzy.
Dziękuję Ci za te słowa, ja nie ośmieliłam się u Alli komentować tego stwierdzenia, ale też mnie zabolało. Ucałowania dla Tygryska i jego Rodziców
OdpowiedzUsuńMusiałam się wypisać, żeby nie mieć zmarnowanego dnia.
UsuńBuziaki
Również czytałam wpis Ali i komentarz, do którego się odnosisz - i wydaje mi się, że jego autorka pisała tylko o spostrzeżeniach, które poczyniła w swoim własnym otoczeniu (użyła nawet sformułowania "z tego co obserwuję"). Osobiście nie odniosłam wrażenia, by jej komentarz był próbą generalizowania i by odnosił się do wszystkich rodzin katolickich.
OdpowiedzUsuńNatomiast muszę powiedzieć, że ja też nie zauważyłam, by Kościół jakoś szczególnie "promował" adopcję. Z tematem tym nie spotkałam się chyba w żadnym kazaniu, a doświadczenia z księżmi z naszej parafii (które też kiedyś opisywałam na blogu) również nie napawają optymizmem w tym temacie...
Z moich obserwacji wynika z kolei, że w podejściu do adopcji sprawą drugorzędną jest czyjeś wyznanie (lub jego brak). Chyba zdecydowanie większe znaczenie ma po prostu to, jakim ktoś jest człowiekiem : czy otwartym i o szerokich horyzontach myślowych, czy też o mentalności rodem ze średniowiecza...
Bajko, dla mnie wyrażenie takiej opinii na podstawie obserwacji rodzin ze swojego otoczenia to nic innego, jak generalizowanie. Mnie bardzo te słowa zabolały, nawet jeśli autorka nikogo nie chciała urazić.
UsuńMy na szczęście mamy bardzo pozytywne doświadczenia z kapłanami z naszej parafii. Otrzymaliśmy od nich dużo wsparcia i ciepłych słów, a przede wszystkim modlitwy, w którą zaangażowali zupełnie obce nam osoby. A nie jesteśmy jakoś szczególnie zaangażowani w życie parafii. W minionym roku trochę działaliśmy, a tak jesteśmy jednymi z wielu parafian.
To samo napisałam w poście - najważniejsze, jakim jest się człowiekiem.
Pozdrawiam
Dla mnie rodzice którzy decydują się na adopcje są naprawdę wyjątkowi i to tak pozytywnie napisane. Dają dom, miłość samych sobie dla tej małej kruszynki, która jest bezbronna i tak bardzo potrzebuje pomocy i ich miłości. Nie każdy musi to rozumieć. Jak zawsze i wszędzie znajdą się ludzie którzy będą negatywnie nastawieni. Ważne że Wy i Wasze najbliższe otoczenie jest z Wami i dla Was. U mnie w miejscowości a jest to mała wieś coraz więcej rodzin decyduje się na ten krok i to jest naprawdę piękne, że są ludzie którzy chcą i mogą pomóc dziecku i samym sobie, bo jest to dar który procentuje w dwie strony. A z twierdzeniem że w kościele mało o adopcji podpisuję się rękami i nogami taka prawda niestety.
OdpowiedzUsuńWiesz, nie czujemy się jakoś szczególnie wyjątkowi. Odnaleźliśmy Swoją drogę do rodzicielstwa. Pięknie napisałaś, że to dar, który procentuje w obie strony. Chociaż mam wrażenie, że my (ja i Mąż) otrzymujemy więcej od tego małego Szkraba.
UsuńUściski
Kuczę, rzadko kiedy czytam, komentarze innych ludzi :) Muszę zacząć - bo teraz oszukałam się jak głupia szukające tego komentarza :) I znalazłam i co myślę - myślę że ta pani nie wie za wiele o adopcji i ani tyle o rodzinach katolickich. :) A zresztą ja weszłam do drugiej rodziny (rodziny męże) również katolickiej ... ale katolickiej inaczej niż moja :) Tak bardziej na luzie ... no tak bez przymusu.. ciężko mi opisać :) A ty teraz lepiej opisz chrzest :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A był na samym początku :)
UsuńZa chwilę będzie wpis o Chrzcie. Obiecuję :)
Pozdrawiam
To bardzo podnoszące na duchu, jak Wasza rodzina przyjęła maluszka. Wzrusza mnie to bardzo. Chociaż przecież tak właśnie powinno być! Pojawia się Nowy Człowiek! Ale obawiam się, że niestety nie zawsze tak jest. Czasami zastanawiam się jak będzie u nas. Myślę, że dla niektórych osób to może być problem, nie chcę jednak wyprzedzać rzeczywistości, może będzie pozytywne zaskoczenie? Nie chodzi mi przy tym o nas, my sobie poradzimy, ale o dzieci. Chciałabym aby zawsze czuły się kochane, wyczekane, wymodlone! Moje myśli wędrują jednak w podobną stronę jak u Bajki - myślę, że to nie chodzi o wiarę, tylko o to, jakim kto jest człowiekiem. O wrażliwość, empatię i miłość do świata i ludzi... Oby takich rodzin jak Wasza było jak najwięcej :)
OdpowiedzUsuńTak, jak pisałam - nie oczekiwaliśmy, że wszyscy od razu zapałają miłością. Nie mieliśmy do tego prawa. To była nasza decyzja i nie wszystkim musiała się podobać. Ale Tygrys oczarował wszystkich. A osoba, która miała najwięcej wątpliwości z czasem pokochała Synka. Szkoda tylko, że wcześniej głośno wyrażała swoje wątpliwości. Niestety we mnie zapadły bardziej, niż jej obecny stosunek do Tygrysa.
UsuńKochana spokojnie. Dajcie tym osobom czas.
Pozdrawiam
Hmm, odnalazłam ten komentarz, i szczerze mówiąc- mocno mnie zastanawia. Bo tak jak pisze Bajka- to są obserwacje Lavinki, a nie generalizowanie, ale... Ja się tylko zastanawiam w jaki sposób to miałby być temat temat w tych bardzo katolickich rodzinach? Bo nie rozumiem... Bardzo wierzący ludzie nie dopuszczają in vitro, więc teoretycznie- zostaje już tylko adopcja, tak? No to gdzie to tabu? Gdzie sens? I ja może od razu przedstawię swoje obserwacje z mojej mało katolickiej rodziny- wiem, że zarówno większa część mojej rodziny, jak i męża, miałaby olbrzymi problem z adopcją, gdybyśmy podjęli taką decyzję.
OdpowiedzUsuńDlatego też, to niezwykle piękne jak Tygrysek został przyjęty przez Waszych bliskich. A już Twój Tata... Zachwycające. Mój ojciec pewnie nigdy nie wziąłby naszego adoptowanego dziecka na ręce. Teściowa wśród biologicznych wnuczek ma te lepsze i gorsze, także- rozumiesz...
Nie przejmujcie się takimi komentarzami. Liczy się tylko to, co Wy czujecie :*
W moim kościele nie ma nigdy wzmianki o rodzinach adopcyjnych i adopcji. Nasz proboszcz jest tak hmmm zacofanym człowiekiem, że przypuszcza, że pary, które nie mogą mieć dzieci biologicznych, zostawiłby bez niczego...
UsuńNo to ja muszę jeszcze opisać zachowanie swojego teścia, który twierdzi, że jest bardzo wierzący (i faktycznie mocno się z tą swoją wiarą obnosi i czasami zachowuje się wręcz jak fanatyk religijny) , a jednak dla niego adopcja początkowo okazała się właśnie takim tematem tabu.
UsuńTeść w kościele bywa najczęściej kilka razy w tygodniu, ufundował chyba połowę witraży i całą kościelną posadzkę, nasz miejscowy proboszcz przyjeżdża do niego na proszone obiadki po niedzielnej Mszy Świętej - no mogłabym długo tutaj wymieniać i podawać całe mnóstwo tego typu przykładów... A mimo to kiedy po kilku latach bezskutecznego leczenia poinformowaliśmy rodzinę, że prawdopodobnie zdecydujemy się na adopcję, teść od razu wyskoczył z propozycją, że "on nam się do in vitro dołoży, bo adopcja to głupota i tylko sobie cudzy problem weźmiemy na głowę". No i trochę zgłupiałam po tej jego "ofercie", bo jak taki zagorzały katolik i sympatyk wiadomej opcji politycznej może nam IVF proponować ? (a nawet wręcz usiłował nam to narzucić w pewnym momencie i przez dość długi czas nie chciał przyjąć do wiadomości żadnej innej opcji).
I moim zdaniem to jest tak, że albo 1) taki z niego "katolik" jak ze mnie buddystka, albo 2) czasami ludzie odczuwają tak ogromny lęk przed adopcją i "cudzymi genami", że są nawet w stanie wyrzec się swojej wiary i nagiąć jej zasady do własnych potrzeb, tak "w drodze wyjątku" (co akurat w przypadku par borykających się przez wiele lat z niepłodnością jestem w stanie zrozumieć, ale już w przypadku mojego teścia - absolutnie nie). Jego propozycję oczywiście odrzuciliśmy, bo większej hipokryzji chyba w całym swoim życiu nie widziałam...
Marta, długo rozmawialiśmy z Mężem o tym komentarzu. Nasze dywagacje poszły już daleko. Ja odbieram takie słowa, jako atak na Kościół jako taki i pokazanie, że my jesteśmy cacy, a Wy be. Miałam tego nie pisać, ale tak to odbieram. Tyle w temacie. I tak, jak pisałam - nie o światopogląd to chodzi.
UsuńCo do Taty - czasem żartem pytamy Go, czy z wnusi też by się tak cieszył. Mówi, że tak, ale myślę, że po latach z 3 kobietami, radość z chłopaka jest większa.
Skąd ja to znam - ja też byłam tą gorszą wnuczką i mimo, że byłam pierwsza (kolejne wnuki po 8 latach) i biologiczna nie zostałam przyjęta z taką miłością przez moją babcię, jak nasz adoptowany Syn przez Swoją. Także wszystko zależy od człowieka.
Co do proboszcza - szkoda słów.
Bajko, a pomyśl jak teść musiał boksować się z Bogiem. On tu tyle metrów posadzki i witraży ufundował, a Ten mu taki numer wywinął. To chyba takie pojmowanie Boga i wiary. Bo od człowieka prawdziwie wierzącego otrzymalibyście wsparcie.
O swoich teściach, jako o totalnym zaprzeczeniu wiary, jaką wyznają w Kościele (bardzo, bardzo zagorzale) też mogłabym pisać i pisać, ale to mogłoby właśnie zabrzmieć jak generalizowanie, a tego wolałabym uniknąć. Fakt jest faktem, że "hipokryci" to jedno z najczęstszych określeń, jakim Ich w myślach nazywam :) I myślę, że tacy ludzie najwięcej złego robią i Kościołowi i Katolikom- takim prawdziwym, bo potem opinia idzie o całości niestety.
UsuńCo do komentarza Lavinki, to mnie zastanawia jeszcze jedna kwestia- Ona pisze, że obraca się w kręgach ateistów. Ma za to wyrobione zdanie na podstawie obserwacji katolików... Ilu tych katolików i ich reakcji na adopcję zaobserwowała? Na tyle dużo, żeby móc dzielić się tymi obserwacjami? Nie sądzę. Dla mnie to takie trochę "wydaje mi się, że tak jest", albo zna jeden przypadek i dorobiła dalszą ideologię.
Czy ludzie boją się adopcji? Być może, ale to chyba tylko ci, którzy zatrzymali się na pewnym etapie. Zobaczcie, jak bardzo zmieniło się pojmowanie samej adopcji na przestrzeni kilku/kilkunastu ostatnich lat. Tyle, że... nie wszyscy te zmiany uwzględniają w swoim światopoglądzie. Niestety.
A żeby Was rozbawić to historyjka o moich teściach. Ich najmłodszy syn, oczko w głowie, zaczął spotykać się z kobietą 7lat od siebie starszą. Mój Boże- jaka była rozpacz, panika i w ogóle obłęd w oczach. Mamusia nawet zadzwoniła do wujka-księdza, żeby się z Piotrem rozmówił, bo to przecież wstyd i hańba. Żyć Mu nie dawali, byleby się z Nią rozstał. Piotruś nic sobie z tego nie robił, i robił swoje, czyli... Beata była zaraz w ciąży :) I co? I był baaaaaardzo szybko ślub w kościele, na który nalegali teściowie... Aż się dziwiłam, że wujek-ksiądz go nie udzielał, to dopiero byłaby jeszcze większa szopka. Tak to z wiarą Bajeczko bywa :) U niektórych- na szczęście.
UsuńDlatego staram się nie siadać w pierwszej ławce w kościele :) Taki żarcik. A na poważnie. W każdym środowisku znajdą się osoby, które robią pozostałym złą opinię.
UsuńA strach wobec adopcji wynika pewnie po części z niewiedzy. Świadomość w społeczeństwie jest słaba. Spotkałam się np. z opinią, że wszystkie procedury trwają 6 tygodni. Bardzo bym chciała. Nie mówiąc już o tym, że wybraliśmy sobie Tygrysa spośród innych biednych sierotek. Ale jak widzę, że takie zdania wynikają z niewiedzy spokojnie tłumaczę.
W naszej rodzinie bliższej i dalszej nasze i wśród znajomych dzieci zostały przyjęte dokładne tak samo jak dzieci rodzące się moim czy mojego M kuzynom/kuzynkom/koleżeństwu. Nie odczuwam by były inaczej postrzegane czy traktowane. I dobrze,cieszy mnie to - że jest tak normalnie. Może też po części dlatego, że my sami do faktu adopcji podchodzimy normalnie, bez skrępowania.
OdpowiedzUsuńPoruszyłaś ważną kwestię. Dużo zależy od naszego podejście. Jak dla nas adopcja jest czymś naturalnym, tak samo podejdą do tematu inni.
Usuńzgadzam się z Toba kochana bardzo i myślę dokladnie tak jak Ty. Więc nic dodać nic ująć. U nas w domu też wszyscy równie mocno i szybko pokochali Amelkę. Nie spodziewalibyśmy się nawet! Jest wszystkich oczkiem w głowie! :) buziaki kochana!
OdpowiedzUsuńNiesamowite, jak nową jakość wnoszą te nasze Dzieciaczki do życia nie tylko naszego, ale również naszych rodzin.
UsuńBuźka
Też jestem zdania, że najbardziej liczy się to, jakim się jest człowiekiem.
OdpowiedzUsuńNasz proboszcz, chociaż jakoś otwarcie nie rozmawiał z Nami wcześniej o adopcji, to po pojawieniu się Smerfa widać było, że autentycznie i szczerze się cieszy - szczęściem naszym i szczęściem synka. Wtedy to podjęliśmy dyskusję nt. adopcji i otwarcie mówił, że to jedna z dróg.
Nie zauważyłam też, aby - odnoszę się tylko i wyłącznie do naszej parafii - była jakaś szczególna promocja adopcji, wspomina się o niej czasem. Nie ma też jakiejś nagonki na in vitro, w każdym razie ja nie słyszałam.
Cytat z bloga Amelii też mi utkwił w pamięci. I niech to będzie podsumowanie wszystkiego.
Uściski
Budujące jest to, że są duchowni, którzy stają na wysokości zadania.
UsuńJa nigdy nie słyszałam w Kościele słowa o adopcji. Szkoda. Tylko teraz sobie myślę, że może nie ma co czekać na księży, tylko samemu zacząć działać. Może warto porozmawiać z jakimś "normalnym" kapłanem i powiedzieć, jak się czujemy. Może po prostu księża o tym nie wiedzą.
Uściski
O, dzięki za ten post. Jakoś i mnie ruszył ten komentarz, może dlatego, że jestem osobą wierzącą i staram się żyć w zgodzie z moją religią. Moja rodzina w większości jest katolicka i nikt nie miał problemu z zaakceptowaniem naszego adoptusia. Faktycznie, nie rozmawiamy zbyt często z bliskimi o adopcji, ale nie dlatego, że jest to temat tabu, ale dlatego, że nasze dziecko stało się częścią naszej rodziny i dzisiaj już nikt nie wraca do tego w jaki sposób się to stało.
OdpowiedzUsuńW kościele zbyt mało jest jeszcze pamięci o osobach niepłodnych oraz adopcji i ostatni list również dopełniłabym o ten aspekt, wierzę jednak, że z czasem zmieni się to. Osobiście w mojej parafii ze strony księży i parafian spotkałam się jedynie z ciepłymi, życzliwymi i absolutnie pozytywnymi reakcjami na nasze adoptowane szczęście.
Uważam też, że w żadnym temacie nie należy generalizować, wyznanie jest niezwykle osobistą sprawą każdego człowieka, każdy z nas jest przecież inny, idzie inną drogą i w czym innym odnajduje swoją wolność. Ostatecznie najważniejsze chyba jest żeby mieć po prostu dobre serce i tyle.
Kolejne budujące dla mnie świadectwo.
UsuńJa też wierzę, że Kościół z czasem otworzy się na adopcję. W niektórych miastach są już duszpasterstwa rodzin adopcyjnych. Może tu jest pola do działania dla nas, zamiast oczekiwania na głosy z ambony.
A ostatnie zdanie - nic dodać, nic ująć.
Pozdrawiam
Osobiście uważam, że Kościół jest otwarty na adopcję, mimo, że nie mówi się o tym zbyt często. Brakuje mi jednak bardzo, ale to bardzo, modlitwy powszechnej za osoby niepłodne - sama kiedyś boleśnie ten brak odczuwałam. Jestem jednak pewna, że można i trzeba to zmienić, sama poruszam ten temat kiedy tylko mogę, a póki co, sama proszę za te osoby i zachęcam do tej modlitwy "moich" - na czele z moim adoptusiem:-) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą - Kościół jest otwarty, ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Najtrudniejsze było dla mnie do tej pory błogosławieństwo matek oczekujących potomstwa w święto Zwiastowania. Zdarzało mi się iść wtedy na Mszę w sobotę, żeby nie cierpieć w niedzielę. Bolało w latach, kiedy zmagaliśmy się z niepłodnością. Tak samo bolało w oczekiwaniu na Adoptusia.
UsuńPozdrawiam
Ksiądz też człowiek i różne ma poglądy, ale z niektórymi faktycznie lepiej nie wdawać się w dyskusję :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście w parafii mieliśmy duże wsparcie.
UsuńNic dodać nic ująć. Pięknie to napisałaś.
OdpowiedzUsuńGeneralizowanie czegokolwiek nie ma sensu. Każdy człowiek niezależnie od tego czy wierzy czy nie wierzy może mieć swoje poglądy. Moim zdaniem sama wiara nie czyni z nas ani ludzi dobrych ani ludzi złych.
P.S. Bardzo mi się Wasz nowy blog podoba. Miło mi, że mogę dalej Wam towarzyszyć.
Cieszymy się, że jesteś z nami.
UsuńI ja dodam swoje 5 gr.
OdpowiedzUsuńDwa lata temu, kiedy jeszcze czekaliśmy na naszą Hanie, w naszym kościele był czytany list biskupów o rodzinie, o zagrożeniach itp. Wtedy usłyszałam jasno i wyraźnie, że in vitro jest złem, nie jest metodą leczenia, że pary niepłodne powinny pomyśleć o adopcji dziecka i wymienione były wszystkie plusy adopcji.
Słysząc to miałam mieszane uczucia. Po pierwsze nie każdy jest gotowy adoptować dziecko, niektórzy nie są wstanie przeskoczyć pewnych psychicznych barier aby zaakceptować (pokochać) "cudze" dziecko. Po drugie in vitro nie jest dla mnie osobiście żadnym złem, w ogóle nie wiem jak można w ten sposób mówić. Oczywiście zostaje otwarta kwestia odnośnie do zarodków, ale mądrzejsze głowy ode nie się nad tym głowiły i nic mądrego dotąd nie wymyśliły.
Tydzień temu znów usłyszałam, że sztuczne zapłodnienie nie jest właściwym sposobem na rozwiązanie problemu niepłodności i katolicy nie mogą stosować tej metody, metoda nie leczy z niepłodności itp. Tym razem o in vitro wypowiedź była bardziej wyważona. Ale ty razem nie usłyszałam nic o adopcji. Dlaczego?
Kiedy sami staraliśmy się o ciąże, podczas spowiedzi zazwyczaj padało pytanie o dzieci - długi staż małżeński wskazywał jasno, że dzieci musza już być. I nigdy żaden z księży nie powiedział nic o adopcji, raczej o cierpliwości i modlitwie o cud. Myślę, że adopcja nadal jest czymś "abstrakcyjnym" i raczej nie mówi się o niej głośno. Podczas załatwiania formalności związanych ze chrztem Hani ksiądz zapytał dlaczego dopiero rok po urodzinach córki zdecydowaliśmy się na chrzest - dokładnie 14 miesięcy po urodzinach - odpowiedziałam z uśmiechem, że dlatego, że nasza córeczka urodziła się w naszych sercach i stąd to opóźnienie. Ksiądz spojrzał na nas wymownie i nic nie powiedział.
Każdy z nas jest inny, Jedni boją się nieznanego, później jak tego doświadczą śmieją się ze swoich obaw.
U nas też wszyscy z radością przyjęli naszą córeczkę, wręcz nie mogli się doczekać spotkania z nią i naciskali na "widzenia".;-0 Nie wiem czy to kwestia tego, że my nie robiliśmy tragedii z faktu, że nie możemy osobiście stworzyć nowego życia, czy może dlatego, że już od dawna mówiliśmy jawnie o adopcji, a może dlatego, że dla naszych bliskich nie liczą się geny, bo nie są one nieskazitelnie i kryształowe. I u mnie i u męża mamy tzw. czarne owce, niebieskie ptaki, ukrytych alkoholików, którzy w pracy zajmują eksponowane stanowiska, obracają dużymi pieniędzmi, a w domowym zaciszu zapijają strach i niepewność.
Chyba trochę odbiegłam od tematu;-)
Pozdrawiam!
Dziecko to dziecko, niezależnie od tego, w jaki sposób pojawiło się w naszym życiu. Cieszę się, że nasze dzieci zostały przyjęte z miłością przez nasze rodziny. Myślę, że nikt nie wyobraża już sobie życia bez nich, Nie tylko my.
UsuńNie pamiętam tego listu, chociaż byliśmy już wtedy na etapie adopcji. My od początku wiedzieliśmy, że in vitro nie jest dla nas. Zdecydowaliśmy się na naprotechnologię. Szkoda tylko, że i o niej tak mało się mówi.
Uściski dla Hani
Bardzo dobrze że poruszyłaś ten temat, ale niestety czasami w niektórych parafiach da się odczuć że In Vitro jest be a tylko jedyną prawą drogą jest adopcja... Nikt nie skupia się nad małżeństwami, parami dotkniętymi chorobą niepłodności oraz tym że nie wszyscy nadają się lub nie są gotowi do adopcji podobine jak ma to miejsce z in vitro...
OdpowiedzUsuńCo prawda w zbyt wielu parafiach nie bywam, 2 może 3. Ale nigdy nie słyszałam o adopcji. O ivf tak naprawdę też. A tym bardziej o problemie, jakim jest niepłodność. Wierzę, że Kościół prędzej czy później wyjdzie na przeciw takim parom.
Usuń