Zbieram się do nadrobienia zaległości i opornie mi to idzie. Wydawałoby się wakacje, urlopy, wolne dni, a jednak zabrakło czasu na podsumowanie tych letnich chwil. Może jednak jesienne wieczory okażą się łaskawsze i nie dość, że będę na bieżąco, to jeszcze uzupełnię to, czego zabrakło w tym naszym wirtualnym pamiętniku. Czas na wakacje. Lipiec i sierpień w jednym wpisie.
Zatarły mi się już w pamięci wakacyjne miesiące. Lipiec poza tym, że był wolny od szkoły, dla nas niczym się nie różnił od innego czasu. Gorzej z Tygrysem. Mimo wolnego musiał wstawać rano, żeby pojechać do Dziadków. Może w przyszłym roku będzie już zostawał sam. Jednak w tym roku korzystaliśmy z pomocy Dziadków, tych miejscowych i białostockich. Te ostatnie okupione smuteczkami. Zyskaliśmy kilka wieczorów dla siebie, ale Tygrys szczęśliwy nie był i zdarzyło się kilka poważnych awarii. Jak dobrze, że te trudne momenty zacierają się w pamięci.
Lipiec to czas spotkań z bliskimi. Pierwsza okazja to przełożone z czerwca, z racji na wyjazd Męża, imieniny Synka. Co prawda plany trochę pokrzyżowała nam pogoda. Imieniny Młodego to u nas zwykle inauguracja sezonu grillowego. Co prawda tym razem też się odbył, ale nie na dworze tylko pośród kłębów dymu wydobywających się z grilla w piekarniku. Mimo dodatkowych atrakcji, musze przyznać, że potrawy bardziej mi smakowały w tym wydaniu. I tak już zostało. Nie ruszyliśmy grilla ogrodowego. Było trochę oparów i szorowania piekarnika, ale nam pasowało.
Lipiec to tradycyjnie (drugi raz i plany na trzeci, to już chyba tradycja :) wspólne z moimi kuzynami i ich rodzinami samozbiory jagody kamczackiej na plantacji, którą widzimy z okna domu. Do tego okazja do rozmów, bo ekipa została na noc. A pod koniec lipca w podobnym składzie (rodzina Chrzestnego Tygrysa, a tym samym mojego Chrześniaka) wspólny czas nad jeziorem. Dawno nie byliśmy razem nad wodą. W zasadzie oprócz jednego wyjazdu nad morze i kilku godzin nad zalewem z malutkim Tygrysem, nie byliśmy w trójkę nad jeziorem. Łatwo nie było. Szczególnie droga była stresująca, bo Chłopak miał swoje wyobrażenia, obawiał się nowego miejsca, pogoda się popsuła i nie pasowało mu zwiedzanie, które mu zaserwowaliśmy. O tym za chwilę. Koniec końców spędziliśmy dobry czas. Chłopaki raczyli się wodą. Tata Tygrysa był w swoim żywiole, bo bardzo lubi jeziora. A ja nadrabiałam zaległości z kuzynką i raczyłam się lekturą.
Wiele emocji wywołał wyjazd do Wigier. Tygrysowi nie bardzo się chciało, a my chcieliśmy skorzystać coś więcej, skoro już się wypuściliśmy się na północ. Bardzo lubimy to miejsce, klasztor, jezioro. Ale niestety w obliczu trudności, nie był to przyjemny czas. Choć na zdjęciach wygląda całkiem dobrze i pewnie kiedyś zapomnimy o tym co było trudne.
Lato to również czas owocowych smaków, zbiorów i przetworów. Już wiem, co robiłam, kiedy mnie tu nie było :) Udało nam się przerobić sporą ilość cukinii, ponad 30 kg wiśni (mam tylko nadzieję, że Młodemu nie zmienią się smaki), niewiele mniej malin. Choć najbardziej cieszyły, ciągle nie duże, ale swoje zbiory.
I przyszedł sierpień. Dla Tygrysa dobry czas, bo nie musiał się zrywać z łóżka co rano. Udało się tak zorganizować drugi wakacyjny miesiąc, żeby mógł dłużej pospać i poczuć, że ma wolne od szkoły. Najpierw ja byłam na urlopie. Dla mnie to też cudowny czas. Pierwszy raz odkąd pracuję miałam 4 tygodnie wolnego. Do tego nikt do mnie nie dzwonił, nie zawracał głowy (może raz czy dwa, ale to akurat było w moim interesie; w poprzedniej pracy miałam długie codziennie telefony na dwutygodniowym urlopie). Po czasie przychodzi do mnie taka refleksja, że ja mało widziałam nasze dziecko podczas wakacji. Całe dnie spędzał na boisku. Wracał wieczorem. Do tego albo któryś z kolegów nocował u nas, albo Tygrys poza domem. Przyznaję, że trochę smutno mi było. Miałam poczucie, że wymyka nam się z rąk, ale pod koniec wakacji nastąpił przesyt kolegami. Któryś ze starszych Chłopaków zaczął Synowi dokuczać, ten zraził się i więcej czasu spędzał w domu. Mimo to, kiedy musiałam wrócić do pracy w ostatnim tygodniu wakacji, Młody się zorientował, że mało było wspólnych chwil, ale wtedy było już pozamiatane.
Drugi wakacyjny wyjazd zaczęliśmy wyjazdem do miejsca w okolicy, które bardzo lubimy. Nie raz wspominałam o Ziołowym Zakątku. Tym razem nie mieliśmy za dużo czasu na spacer, bo jechaliśmy głownie na Eucharystię w uroczym kościółku, ale udało się wciągnąć lody, pocieszyć oczy natura, a Tygrys obowiązkowo zaliczył odnowiony plac zabaw.
Pod koniec sierpnia korzystając z urlopu Taty Tygrysa postanowiliśmy wykastrować królika. Chyba nie pisałam, że podczas sierpniowego szczepienia okazało się, że Pusia to chłopak. Także Puś z odmienionym imieniem trafił na zabieg. Ależ mocno to przeżyliśmy. Kiedy zwierzak był na stole, pod schodami zamontowaliśmy spory wybieg. Nie chcieliśmy króla zamykać, ale sporo strat poczynił podczas naszej nieobecności. To też było trudne doświadczenie, bo nie było nas 10 dni w domu. Puś był pod opieką sąsiadów, ale jednak całe dnie i noce spędzał sam. A jak się nudził do gryzł. Po powrocie nie mieliśmy internetu, bo załatwił kabel i niestety zniszczył szafkę pod telewizor po dziadkach. Sąsiadka bardzo się dziwiła, widząc spaghetti na podłodze. Makaron okazał się pogryzionymi żyłkami ze wspomnianej szafki. Po tym podjęliśmy decyzję, że montujemy wybieg i podczas naszej nieobecności w domu i nocą, Puś będzie zamykany. Zdziwił się po powrocie do domu, nawet obraził na nas, ale teraz chętnie spędza czas w swoim domku. Mości sobie sianko, a dzięki ściankom bałagan jest tylko u niego. Po powrocie z zabiegu też przeżyliśmy trudne chwile. Mąż z Puśkiem byli niemal codziennie u weterynarza. Króliś miał zabarwiony na czerwono mocz. Baliśmy się, że to krew, powikłania po zabiegu. Na szczęście okazało się, że ten kolor jest po kontakcie z sosną. A z sosny były ramy drzwiczek w nowym domku. Dla dobra zwierza musieliśmy je obić metalowymi kątownikami. A Tata Tygrysa cieszył się, że kupił lakier twardy jak diament. Dla Pusia nawet twardość diamentu nic nie znaczy :) Na zdjęciu jeszcze bez domku.
W ostatnią wakacyjną niedzielę dzieciaki z naszej wsi zorganizowały mecz. Byliśmy pod wrażeniem organizacji. Chłopcy sami ustalili termin, godzinę. Wśród rodziców znaleźli sędziego (nauczyciel w-f), sanitariusza. Ustalili składy. Dziewczynki zrobiły plakaty. Wygraną była pizza. Drużyna Młodego z góry była skazana na porażkę za sprawą warunków fizycznych. W ich składzie mikrusy, u przeciwników Chłopcy starsi i wyższego wzrostu. Mimo to nieźle sobie radzili. Przegrali, ale dobrze znieśli porażkę, choć byli przekonani o swoim zwycięstwie. Wieczór przed meczem Tygrys z całym przekonaniem mówił (sąsiad podobnie): o tej porze jutro będziemy jedli pizzę. Jedli, bo koniec końców była dla wszystkich. Ten mecz to było prawdziwe święto dzieciaków. Szkoda tylko, że niektórzy rodzice podeszli do sprawy zbyt ambitnie. Aż przykro było słuchać, jak jeden z tatusiów obsatawiał kolegę Młodego z drużyny. To była tylko podwórkowa rozgrywka, a pan potraktował ją jak mecz ligowy. Na tym samym boisku odbył się również zawody strażackie. Co roku wypadły w czas naszego wyjazdu. Tym razem się udało. Niezłą imprezę mieliśmy w naszej wsi. Co prawda nie nasze klimaty, ale z tarasu mogliśmy sobie popatrzeć.
W sierpniu pożegnaliśmy bociany. Przed wyjazdem na urlop, dzięki temu, że byłam w domu, codziennie mogłam raczyć się widokiem kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu boćków. Oby do wiosny.
Sierpień to nasz wspólny urlop i wyjazd w Tatry, ale o tym w kolejnym odcinku :) Pędzę pakować się na warsztaty dla rodziców adopcyjnych, na których Tata Tygrysa był w lipcu. Długa droga przede mną, przejadę po przekątnej całą Polskę i pierwszy raz od dawna sama. Wyczerpujący emocjonalnie i fizycznie czas przede mną, ale jestem pełna nadziei i dobrego nastawienia. Dopraszam się o pozytywne myśli.
Pozdrawiam
Mama Tygrysa
Wakacje mijają zdecydowanie za szybko. Fajnie, że udało się wam chociaż sierpień spędzić razem i Tygrys nie musiał zrywać się rano. Dzieci dorastają i niestety, przyjdzie czas, że nas będą tylko odwiedzać, zajęci swoim życiem.
OdpowiedzUsuńJak słucham niektórych rodziców podczas turniejów dzieciaków, to aż mi się żal robi tych dzieciaczków. To ma być przede wszystkim zabawa, a nie wyzywanie dziecka, bo nie kopnęło odpowiednio piłki.
Przesyłam moc ciepłych myśli i mam nadzieję, że warsztaty spełnią swoje zadanie.
Kochani
OdpowiedzUsuńU Was zawsze się wiele dzieje, dobrze, bo nie ma nudy:)
Już październik, powrót do obowiązków domowych, zawodowych.
Życzę Wam dużo zdrówka i radości na kolejne jesienne dni;)
Morgana
Tygrys dorasta i już lubi spędzać czas na piłce z kolegami - to dobrze. Ale dobrze, że kolekcjonujecie i doceniacie wspólne chwile.
OdpowiedzUsuńWysyłam same dobre myśli. Całus.