Aż trudno mi uwierzyć, że były tu na blogu tygodniowe podsumowania. Zdarzały się, szczególnie podczas pandemii. Udawało mi się nawet z miesięcznymi. Teraz przyszedł czas na kwartalne, bo ostatni wpis był z początków sierpnia, tuż przed wyjazdem na wyczekiwany urlop. Te dni wyjazdowe zostawię sobie na oddzielny wpis. Tym razem chciałabym wyjść na prostą. Może w przyszłym miesiącu uda się być na bieżąco z listopadem. Tymczasem sierpień, wrzesień i październik. W wielkim skrócie, bo był to dla naszej rodziny trudny czas. Zanim zacznę smęcić, na początek postaram się przywołać te dobre chwile z naszej codzienności.
Po powrocie z wakacji, zanim jeszcze weszliśmy w system szkolny, udało nam się zaliczyć kilka rodzinnych uroczystości i wyjazdów. Przedostatni weekend sierpnia był bardzo imprezowy. W sobotę wesele u kuzynki. Dawno nie byliśmy na tańcach. Zaproszenia były, ale wreszcie dojrzałam i nie przejmuję się tym czy wypada, czy nie gdzieś być. Szkoda mi angażować czas i środki dla osób, z którymi nie mam na co dzień relacji, co więcej nawet ich nie znam. Co prawda kuzynka też nie jest mi jakoś szczególnie bliska (mentalnie), ale znamy się, i ona i jej już małżonek są przesympatyczni, lubię się z jej mamą i wszystkim zależało, żebyśmy byli. Sporo argumentów za. Skorzystaliśmy i dobrze się bawiliśmy. Tygrysa odstawiliśmy do babci białostockiej, bo miejscowa bawiła się z nami. Poza tym następnego dnia i tak ruszyliśmy do stolicy województwa na chrzest Braciszka mojego Chrześniaka, Synów Chrzestnego Tygrysa (o tej naszej tradycji po tej linii rodzinnej pisałam w poprzednim podsumowaniu).Spędziliśmy kolejny piękny dzień w gronie bliskich nam osób, przy smacznym jedzonku i w pięknych okolicznościach przyrody.
Ostatnie dni sierpnia były równie intensywne i miłe. Wyjazd do Białowieży. Kolejny, ale Tygrys musi choć raz w roku być w tym miejscu (ten rok będzie udany, bo w roku szkolnym był z klasą na wycieczce raz jeszcze). Nam się opatrzyło, ale jazda na tyrolce zrekompensowała znudzenie. Kolejnego dnia ognisko z sąsiadami. I jeszcze wyjazd z naszymi "szpitalnymi" znajomymi do Ziołowego Zakątka. Kolejny :) Ale akurat to miejsce ciągle nam się nie nudzi.
Próbuję sobie przypomnieć wrzesień. Jakoś mi trudno. Bez wątpienia zaczęła się szkoła, a z nią obowiązki, choć nauczycielka Tygrysa nie przesadza z pracami domowymi, a i zajęć dodatkowych nie mamy za dużo. Dwa, trzy razy w tygodniu Tygrys kopie w piłkę. W tej kwestii trochę się zmieniło. W zeszłym roku Chłopak należał do szkółki, która trenowała na boisku tuż pod naszymi oknami. Odstawialiśmy go na miejsce i działaliśmy w domu czy na podwórku. Wzrok mam słaby, ale wystarczyło chwycić za lornetkę i miałam Syna jak na dłoni. Od czasu do czasu robiłam sobie takie przystanki. Niestety (albo stety) trener rozwiązał szkółkę. Na szczęście udało nam się zapisać Tygrysa do szkółki w miasteczku obok. Chłopak cały szczęśliwy, bo to już prawdziwy klub, ma już strój. Pełna profeska. I niesamowite jest to, że jeszczem rok temu nie ruszył się od nas z ławki na treningu, zaczął dużo później (w okolicach maja chyba). A teraz leciał pierwszy. Jego kolega, dużo odważniejszy i pewniejszy siebie na co dzień, przed pierwszym spotkaniem płakał w samochodzie, a ten ruszył na boisko. Nie przeszkadza Mu nawet wrzeszczący trener (swoją drogą tata kolegi z klasy). Ja go słuchać nie mogę. Minus jest ten, że nie możemy już pojechać do domu, nie opłaca się nam. Robimy zakupy, spacerujemy, buszujemy po starym domu dziadków, który jest za płotem boiska. Z tego właśnie domu przyciągnęliśmy starą szafę, którą Tacie Tygrysa udało się zacząć odświeżać. Niestety nie zdążył przed zimą i mebel musi poczekać do przyszłego roku. A zapowiada się cudny.
Wrzesień to również czas zbiorów w naszym jeszcze maleńkim sadzie. Gruszki były wyborne. Obrodziły też słoneczniki, ale niestety zmarnowały się, bo nie zadbaliśmy o nie na czas.
Udało mi się w tym czasie odwiedzić kilku lekarzy. Niestety jedną rzecz muszę już kontrolować co pół roku. Wierzę, że nic się wykluje, a jakby co jestem pod fachową opieką. A wyjazd do Białegostoku, to przecież okazja do małżeńskiej randki. A jak małżeńska randka to tylko na sushi. Niecały miesiąc później (16 X) świętowaliśmy 18 rocznicę ślubu. Jesteśmy pełnoletni.
I wreszcie październik... Przypomina mi się sama końcówka (chyba zacznę robić codzienne notatki, bo pamięć słaba). Ostatni weekend przyniósł nam coś nowego. Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na rodzinną sesję zdjęciową. Mało mamy wspólnych zdjęć. Nasi przyjaciele robią sobie taką sesję co roku i to piękna pamiątka. Także już w październiku poczuliśmy świąteczną atmosferę (choć sklepy i tak nas chyba wyprzedziły). Dzięki aranżacji, cieple pani fotograf, makijażowi zrobionemu przez wspomnianą przyjaciółkę i kreacji ze studia zdjęcia wyszły piękne. Wybór nie był łatwy, ale udało nam się wybrać 10 ujęć. Będzie cudny prezent dla dziadków na święta. O ile wytrzymam do tego czasu. To sobota, a w niedzielę w podziękowaniu wspólna pizza z rodzinką od sesji. Jak zawsze miłe spotkanie. Nasza znajomość z przedszkola. Nie naszego, naszych dzieci :)
I na koniec o trudach tych ostatnich tygodni. Może dzięki temu poukładam sobie w głowie wszystko, co się wydarzyło i zamknę ten rozdział... Wspominałam już chyba o trudnej sytuacji w pracy. Po miesiącach miodowych wszystko zaczęło się zmieniać. Wiedzieliśmy, że nasz nowy przełożony nie jest łatwym człowiekiem i jego sposób zarządzania jest dość problemowy (chociażby oczekiwanie kreatywności przy jednoczesnym poczuciu ciągłej kontroli, to się nie może udać), ale z czasem pojawiła się agresja słowna (szczególnie w stosunku do kobiet), zamordyzm, egzekwowanie poleceń, które nie były wydane i przeinaczenie sytuacji. Do tego problem z tym, że pracujemy razem i wiele innych rzeczy, które podchodzą pod prawo pracy. Wszyscy to odczuliśmy, ale chyba agresja najbardziej skierowana była we mnie. Najpierw w zaciszu gabinetu, potem przy innych. Było ciężko. Tygrys niemal codziennie oglądał podminowaną mamę, zapłakaną. Na szczęście cały czas miałam wsparcie bliskich i wicedyrektora. Ten ostatni niestety nie mógł za dużo zrobić, bo kierownik jest dobrze mocowany, ale wiedział co się dzieje i koniec końców zmotywował mnie do przeciwstawienia się tej sytuacji. Zaczęłam szukać pracy. Wiedziałam, że w takiej atmosferze nie dam rady pracować, w końcu odbije się na moim zdrowiu. Poza tym nie widziałam już dla siebie miejsca, mam poczucie że wszystko już zrobiłam i nic mnie nie czeka, nie rozwijam się. Straciłam serce, pasję. Latem pojawiła się nadzieja na zatrudnienie, która sprawiła, że nabrałam odwagi, zaczęłam się przeciwstawiać, co oczywiście potęgowało przemoc. Emocje szalały. Od radości, po beznadzieję. Wreszcie 22 września dostałam decyzję - jeśli tylko chcę od 1 stycznia mam pracę. Po ludzku warunki dużo słabsze, ale najważniejsza rzecz to spokój i szacunek. Bardzo ważne jest dla mnie to, że pracodawca chciał właśnie mnie, doceniając to, co robiłam do tej pory, a wiem, że robiłam to dobrze. Odbudowałam zdeptane brutalnie moje poczucie własnej wartości. I wychodzę z tej sytuacji mocniejsza. Nawet nie wiedziałam, że jestem tak silna. A osoba, która tak traktuje ludzi jest malutka, zakompleksiona, pozbawiona klasy. Oczywiście winy nie widzi w sobie. Jeszcze w ostatni piątek, dwa miesiące po złożeniu wypowiedzenia nasłuchałam się wiele nieprzyjemnych słów w dość ostrym tonie, bardzo oskarżających. Podobnie w momencie rezygnacji z pracy. Mówię, że odchodzę, a facet wrzeszczy, że mi nie da nagrody. Nie potrzebuję. Potrzebuję spokoju. Jeszcze pewnie chwilę zajmie mi dojście do siebie, uspokojenie nerwów (nerwobóle trzymają mnie od piątku), ale najważniejsze, że już za dwa miesiące będę w innym miejscu. A w obecnej pracy też już zaledwie kilka dni. Muszę odebrać urlop, pójdę na kilka dni na zwolnienie, bo nie jestem w stanie patrzeć na tego człowieka. Mam tylko nadzieję, że Mąż też coś znajdzie, bo również Jemu jest ciężko. I tym sposobem instytucja zostanie rozwalona. W imię czego? Nowego ładu.
Wypisałam się. Teraz chcę tylko zapomnieć o wszystkim i cieszyć się tym, co przede mną, przed nami. A wierzę, że wszystko co najlepsze. Bo mamy w niebie najlepsze wsparcie.
Czytam o Twoich perypetiach związanych z pracą i empatycznie potrafię wczuć się w sytuację.
OdpowiedzUsuńWiem jak duży wpływ potrafią wywrzeć niektóre osoby z otoczenia, deptać godność drugiego człowieka i jeszcze ubierać to w piękne słowa.
Sama odcięłam się od podobnego wampira energetycznego i wyszło to na dobre całej naszej rodzinie. Życie nauczyło mnie, że warto stawiać granicę.
Życzę Ci spokoju. A wiem , że sama świadomość zmian zapewne przyniosła Wam dużo dobrego.
Cieszę się, że mam to za sobą. Zostało mi zaledwie kilka dni pracy i kontaktu z tym człowiekiem. Choć trochę czasu minie zanim uporam się z tą sytuacją. Nie sądziłam, że aż tak mnie rozwaliła. Ale poniekąd wychodzę z niej mocniejsza. I wierzę, że zmiany wyjdą nam tylko na dobre. Oby tylko Tata Tygrysa za jakiś czas mógł zmienić pracę.
UsuńPozdrawiam serdecznie
Dużo się u Was działo w ostatnim czasie i dobrze. Wiele wspomnień, chwil. Na weselicho też bym poszła, ale w sumie już wszyscy co mieli z mojego otoczenia związek małżeński zawarli. Reszta to maluszki, więc jeszcze troszkę wody upłynie zanim postawimy nogę na weselnym parkiecie.
OdpowiedzUsuńserdeczności.
Takie wesele od czasu do czasu, to fajna sprawa. Można się zresetować i pobawić. U nas chyba kolejna okazja za rok.
UsuńUściski
Gratuluję pięknej rocznicy ślubu oraz odwagi, aby zmienić pracę. Kocham ludzi, ale nie przepadam pracować w zespole, bo często znajduje się ktoś kto próbuje Ci udowodnić, że jest lepszy od Ciebie w sposób mało kulturalny.
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam spokoju, zdrowia i radości. Buziaki
Dziękujemy. Co do pracy... Nie byłabym taka odważna, gdybym jej nie znalazła. Będę musiała się przyzwyczaić do nowego miejsca, ale wiem, że tam nikt nie będzie wykorzystywał swojej pozycji, by mnie niszczyć.
UsuńI dla Was wszystkiego dobrego
Powodzenia w nowej pracy. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży a tymczasem wypoczywaj/odpoczywaj żeby nabrać sił na nowe wyzwania. I wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu :-)
OdpowiedzUsuńDziękujemy za życzenia. Wchodzimy w dorosłość :)
UsuńTeraz jestem w takim zawieszeniu. Już nie w tej pracy, jeszcze nie w tamtej. Korzystam ze zwolnienia, bo nie jestem w stanie psychicznie udźwignąć kontaktu z tym człowiekiem. Ale wierzę, że teraz to już tylko ku dobremu.
Serdeczności