Były na blogu tygodniowe podsumowania naszej codzienności (zachodzę w głowę, jak mi się to udawało). Z czasem pojawiły się comiesięczne. A teraz wszystko zmierza do kwartalnych. Sami wiecie, jak trudno zebrać się po dłuższej przerwie. Jeszcze trudniej, jak pamięć zawodzi i zdjęć w telefonach jakoś nie za dużo. A od ostatniego podsumowania upłynęły ponad dwa miesiące.
Dla nas dwa miesiące spokojnej codzienności. Podobnych do siebie dni, wypełnionych obowiązkami, pracą, szkołą. I w sumie powinnam się cieszyć z tej rutyny, bo dla wielu ostatnie tygodnie przyniosły tragiczne przeżycia. Co prawda nie śledzę mediów, ale nie da się odciąć od tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Zawsze coś wpadnie do ucha/oka. I nie to, że się od tych wiadomości odcinam. Po prostu nie potrzebuję się karmić tym, co pokazuje tv czy internet. Wystarczy rozejrzeć się wokół. Posłuchać ludzi na ulicy. Coraz więcej słychać ukraińskiego. W grupach, z którymi pracuję coraz więcej dzieci z Ukrainy. Za każdą taką osobą, stoi dramat. Do tego jeszcze poraża mnie brak empatii ze strony naszych rodaków. Wydaje mi się, że nie trzeba zbyt wiele wyobraźni, żeby zrozumieć sytuację tych ludzi. Zwłaszcza, że naprawdę niedawno byliśmy w podobnej sytuacji. Moje pokolenie dorastało na wojennych opowieściach dziadków. A jednak... Niby pomagamy, ale jednak słychać sporo głosów krytycznych, a jednostkowe, niezbyt pozytywne zachowania uchodźców nie pomagają. Bo nie mówi się głośno o Kobiecie, która z dziećmi wczoraj w centrum miasta grała na akordeonie, żeby zarobić parę groszy. O matkach, które znalazły pracę i szukają mieszkania do wynajęcia. Słaby to temat. Lepiej powtarzać o tej Ukraince, która nie chciały zapłacić u fryzjera, bo przecież w Polsce nie muszą czy nie zamierzała palić w piecu. W każdej społeczności są takie osoby. Podejrzewam, że u siebie też miały taką roszczeniową postawę, a w Polsce wykorzystują sytuację. Sporo różnych refleksji chodzi po głowie. Osobiście mam poczucie, że za mało pomagam. Nie mogę zrozumieć bestialstwa tej wojny. Zachowania rosyjskich żołnierzy. Postawy wielu polityków, firm, instytucji, chociażby FIFY (bo jak wiecie tematy piłkarskie są u nas na czasie). I ta myśl, która towarzyszy mi od początku tej wojny, że w XXI, wydawałoby się cywilizowanym wieku, takie rzeczy się dzieją. Choć w tym momencie sama siebie rozśmieszam, bo działy się i przed 24 lutego, tyle że dalej od nas. Pewnie dlatego się obudziliśmy, bo mamy wojnę na wyciągnięcie ręki, tuż obok ludzi ją dotkniętych. Pomagamy, współczujemy i zastanawiamy się czy będziemy następni. Dzieci chyba odreagowują na swój sposób. Tygrys (poza piłką rzecz jasna) ostatnio upodobał sobie zabawę w wojnę. Buduje barykady (jedna na zdjęciu, to nie jest lokowanie produktu :), wyciągnął zakurzone żołnierzyki. A może nie ma co sobie dopowiadać, Chłopaki (i nie tylko, pamiętam jak w podstawówce biegaliśmy po lesie w karabinami w ręku po uprzednim sprzątnięciu mogił pomordowanych tam w czasie wojny) zawsze lubili bawić się w wojnę.
Mimo tych myśli, bólu, strachu, staramy się funkcjonować normalnie. Niby jest normalnie, ale przy każdej chwili, która odbiega od rutyny (czy to koncert, czy jakiś wyjazd) nie da się nie myśleć, że my tu się bawimy/odpoczywamy/ świętujemy, a kilkadziesiąt kilometrów dalej ludzie umierają z głodu. A może tym bardziej powinniśmy celebrować codzienność. Cieszyć się z każdej chwili. Tej dobrej, ale również tej trudniejszej, kiedy Tygrys podniesie mi maksymalnie ciśnienie, bo fajnie, że ma mnie kto wkurzać. Okazuje się, że nic nie jest dane raz na zawsze i warto doceniać każdą chwilę. Mam nadzieję, że uda mi się przypomnieć kilka takich z ostatnich miesięcy.
Zacznę jednak od tych trudniejszych (pomijając wspomniane), które zdefiniowały nam ostatnie tygodnie. Maksymalnie siadła nam odporność. Minione dwa miesiące to ciągłe infekcje. Chorowaliśmy na zmianę. A to kaszel, a to katar, aż w końcu powaliło nas maksymalnie. 1 kwietnia mnie, potem Chłopaków. Objawy covidowe. Kaszel taki, że wszystko nas bolało i wysoka temperatura (co w moim przypadku jest rzadkością), ale podobno taki wirus. Jaki by nie był, utrudnił nam życie. Pracujemy razem, więc musieliśmy zdecydować, kto w danym dniu idzie do pracy, a kto się kuruje/opiekuje Tygrysem. Teraz wiem, że powinniśmy mieć w poważaniu i szefa i pracę, zwłaszcza, że nikt tego nie docenia. Nauczka na przyszłość. Zdrowie najważniejsze. Teraz jest lepiej, choć kaszel pochorobowy utrudnia nam życie. Cóż... Nie mieliśmy okazji porządnie się wyleżeć. Z jednej strony choroby, z drugiej przepychanki z nowym-starym kierownikiem. Po miodowym roku, w którym pan potrzebował nas do rozprawy ze swoją poprzedniczką, objawił się nam w pełni. Uczę się uodporniać na ludzką głupotę i brak kompetencji. Póki co innych perspektyw nie ma. Do tego trochę kłopotów z Tygrysem. Ach te emocje. Ale od kolejnego akapitu skupiam się nad tym, co było dobre/piękne/warte zapamiętania.
Po tym trudnym covidowym czasie najbardziej doceniam czas spędzony z przyjaciółmi. Brakowało tych wspólnych spotkań, biesiad przy stole, dziecięcych zabaw. W tym roku mieliśmy nadrabiać zaległości. Niestety przez choroby (nasze i innych) plan się posypał, albo inaczej - dość skromnie go na tę chwilę zrealizowaliśmy. Za nami jedno spotkanie ze znajomymi. Ale rodzinnie imprez nam nie brakowało. Roczek Siostrzeńca, 70 Teściowej, Urodziny Mamy, imieniny Taty i ostatnia - urodziny i imieniny Taty Tygrysa. Wczesnowiosenny (a potem listopadowy) czas obfituje w naszej rodzinie w różne okazje. A co za tym idzie z każdym obiadkiem, mamy siebie nawzajem więcej do kochania :)
A po drodze jeszcze Dzień Kobiet i piękna laurka od Tygrysa. Tata też otrzymał swoją urodzinowo-imieninową. Poznajcie nas na obrazkach Synka...
Z Tatą Tygrysa zrobiliśmy sobie przyjemność... W styczniu dość spontanicznie kupiliśmy bilety na koncert zespołu "Kwiat Jabłoni". Ja nawet specjalnie nie znałam zespołu, Mąż słyszał jeden czy dwa utwory. A koncert okazał się rewelacyjny. W sumie okazało się, że klimaty nieco zbliżone do tego, co słuchamy/lubimy. Bawiliśmy się świetnie, choć chętnie wybrałabym się na koncert naszych ulubionych grup, ale póki co omijają Podlasie.
Nastąpiła drobna zmiana w domu. Spełniliśmy nasze małe marzenie i Tygrysie duże. Udało nam się zamontować projektor i możemy sobie wreszcie oglądać filmy/seriale bez konieczności rozstawiania całego sprzętu. Trzy piloty i mamy domowe kino. A Tygrys ma upragnioną konsolę i jak się domyślacie rozgrywa mecze. Na szczęście nie tylko wirtualne. Piłka zdominowała nam życie. Dba Chłopak o kondycję rodziców. Ale mamy też postęp. Chłopak sam ruszył na boisko. W zasadzie boisko widzimy z okna (przed nami jest jedna pusta działka, bita droga i murawa). Bliziutko, ale musiał Tygrys pokonać strach (chyba głównie przed ewentualnymi czworonogami), a ja przesunąć Mu granice (no dobra też przełamać strach :).
Tak, jak powyżej... w życiu Tygrysa numerem jeden jest piłka. Wszystko inne jest nieważne. Kopią wszyscy... rodzice, dziadkowie, sąsiadki i nawet ich Tata. Najbardziej pożądane lektury to te o piłce. Na rysunkach piłkarze. I oczywiście my dorośli daliśmy się wciągnąć w tą pasję. Babcia na przykład zapełnia garderobę wnuka kolejnymi koszulkami, które wypatrzy w sh. Gorzej, że za tą piłką nie bardzo chce się Chłopakowi uczyć. Zwyczajnie nie ma czasu. W szkole doszedł Tygrysowi basen. Cieszymy się, bo instruktorka nie odzywa się od listopada. Podejrzewam, że coś złego zadziało się ze zdrowiem, bo kobieta jest odpowiedzialna, a taka cisza nie w w jej stylu. Póki co korzystamy z tych lekcji szkolnych, a później jak nic się nie zmieni, poszukamy kogoś na miejscu. Za to Tygrys nadal pracuje z konikami. Polubił tą aktywność i widać, że kontakt z tymi zwierzętami sprawia Mu przyjemność. I mimo gabarytów koni, nie boi się ich. A my w mamy okazję do spaceru.
Z Tygrysich nowości... wreszcie Chłopak śpi sam, co oznacza, że rodzice znowu dzielą sypialnię. Choć to samodzielne spanie ułatwił fakt, że w tym momencie ze względu na pewne akustyczne utrudnienia (czyt. chrapanie) jedno z rodziców zostało wyeksmitowane do gościnnego. Ale w tej chwili wszyscy sa na swoich miejscach. Przy okazji relacji przypomniała mi scenka... Leżymy sobie we troje, Tygrys pyta: "Mama, kogo bardziej kochasz?". Zanim zaczęłam swój wywód na temat różnych rodzajów miłości, usłyszałam: "Wybierz mnie, wybierz mnie". I weź dokonaj wyboru :)
Udało mi się zachęcić Tygrysa do wykonania pracy na konkurs plastyczny. Chyba pierwszy raz działał Synek z pastelami olejnymi tak na poważnie. A że nie bardzo lubi słuchać wskazówek momentami było ostro. Koniec końców powstała piękna praca, za którą Chłopak zdobył II miejsce w swojej kategorii. Czekamy jeszcze na dyplom, bo niestety choroba uniemożliwiła nam udział w rozdaniu nagród.
Jak zawsze sporo czytamy, choć coraz trudniej dogodzić Tygrysowi z lekturą. Korzystamy również z innych zasobów biblioteki. W jednej z białostockich wypożyczalni, zaopatrujemy się w gry planszowe. Świetna sprawa. Nie trzeba wydawać miliona monet, żeby zagrać w coś nowego. Jedyne ograniczenie - to brak możliwości przedłużenia. Tym sposobem odkryliśmy świetną grę "Domek".
Myślałam, że święta zostawię na kolejny wpis, ale obawiam się, że różnie to może być, więc zapisuję kilka wspomnień tutaj. Tak naprawdę od ostatniego wpisu przeżyliśmy cały Wielki Post. Trudny czas dla nas. Co roku starałam się, żeby przeżyć go dobrze, rodzinnie. Teraz się nie udało. Choroby, emocje z pracy... Nie podołałam. Brakowało mi szczególnie domowej Drogi Krzyżowej. Nawet grobu, który zawsze się pojawiał przed Wielkanocą, nie było. Za to staraliśmy się jak najlepiej przeżyć Triduum. Od Wielkiego Czwartku uczestniczyliśmy codziennie w liturgii. I nawet Tygrys, który ma uczulenie na kościół, podołał, choć w świąteczny poniedziałek, dal nam już popalić. Jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że święta spędzaliśmy u rodziców, jednego dnia u jednych, drugiego u drugich i kuchenne przygotowania nas nie dotyczyły. Dzięki temu mogliśmy skupić się na tym , co najważniejsze. I było jakoś tak spokojnie. Przygotowywanie święconki, zawsze przywołuje wspomnienia. Mamy taki filmik sprzed (chyba) trzech lat, kiedy mały Tygrys cudownie opowiada o tym, co tak wkłada do koszyczka. I jeszcze pyta czy sepleniąc czy będzie mógł wszystkiego skosztować. W tym roku, chciałoby się napisać poważny Chłopak, ale to raczej wręcz przeciwnie. Jest Tygrys w takim momencie, że trzymają się Go durne żarty i nie mogło zabraknąć ich przy okazji święconki. A wszystko Tata uwiecznił na filmie. Pewnie za kilka lat będziemy się z tego śmiali, póki co trochę się wkurzyliśmy. A dlaczego, jak sam Siedmiolatek odpowiedział: "bo jesteście dorośli". Coś w tym jest. Nie zawsze byliśmy tacy poważni. Na szczęście mimo różnych sytuacji, trudności, głupich dziecięcych zagrywek Chrystus Zmartwychwstał i najważniejsze, żeby nie zmarnować łask, które przyniosło ze sobą Zmartwychwstanie.
I jak w tytule... mamy wiosnę. Co prawda pogoda nas nie rozpieszcza, ale wierzę, że wreszcie przyjdzie ocieplenie. Jakaś równowaga musi być. Na drzewkach nieśmiałe pączki. W skrzynkach rozkwitły krokusy. Czekamy na tulipany. Trawnik ma za sobą pierwszy zabieg, Tata Tygrysa testował wertykulator pożyczony od sąsiadów. I najważniejsze... są bociany. Jak my za nimi tęskniliśmy. A jak wiosna to również błotko na naszej drodze i trudności z dojazdem. Ale wiedzieliśmy, gdzie się budujemy, więc nie narzekamy.
Za nami już dwa wyjazdy do stolicy, jeden uniemożliwiły nam kwietniowe opady śniegu i choroba. Za chwilę następny. Chyba będzie zbiorowy warszawski wpis. Mam nadzieję wkrótce. do tego zaległy, comiesięczny o książkach.
Do napisania / przeczytania
Cieszę się, że się pojawiłaś na blogu :) Życzę Wam zdrowia i częstszego bywania w progach blogu.
OdpowiedzUsuńUściski
I ja się cieszę. I bardzo bym chciała bywać częściej, ale sama wiesz Kochana, jak to z tym jest.
UsuńPozdrawiam
https://boskieksiazki.pl/pl/p/Niebieski-dom.-PRZEDSPRZEDAZ/1201 - tak w temacie książek, może Wam się spodoba... Właśnie pracuję nad drugą częścią, która niedługo też pójdzie do druku. Szczerze mówiąc jestem mega zaskoczona, jak to ładnie wygląda z ilustracjami itd :) Wydawnictwo eSPe wymiata! :)
OdpowiedzUsuńŻarty przy święconce i nie tylko - taaak, znamy :) Chyba już przywykłam, bo nawet nie zwracam uwagi... Święta to taki survival.
Uściski!!!
Książkę już czytamy, choć wolno, bo podwórko wzywa.
UsuńTe głupie zachowania wkurzają, ale podejrzewam, że za kilka lat będziemy się śmiać z tych utrwalonych na filmiku.
Uściski
Piękny ten rysunek na konkurs.
OdpowiedzUsuńDobrze rozumiem tę piłkarską pasję – u nas też jest grane prawie na okrągło. Ale nie ma wyjścia na trening/mecz jeśli lekcje nieodrobione – jest to wystarczający motywator do tego żeby zasiąść do biurka zaraz po powrocie ze szkoły ;-) . Strojów piłkarskich też trochę mamy (nie liczę oficjalnych „klubowych” – to chyba najdroższe dresy świata a trzeba z raz na sezon/półtora wymienić bo dziecię wyrasta ;-) ). Ale największa faza poza graniem oczywiście jest na karty z piłkarzami – są u nas wszędzie – w każdym pokoju, szafce a nawet w toalecie. Co najlepsze młody zawsze wie, na której „kupce”, w której puszce, w którym albumie co ma. Ale jak powiem żeby w biurku poszukał linijki/kleju/długopisu/gumki czy czegokolwiek co potrzebuje do szkoły to nigdy nie może znaleźć ;-) .
Pierwszy pastelami. łatwo nie było, ale po nagrodzie, jaką Chłopak przytaszczył do domu, następnym razem motywacja będzie większa :)
UsuńU nas pasja piłkarska trwa od jakiegoś czasu, więc to, o czym piszesz nie jest m obce (karty, koszulki), ale treningi dopiero Tygrys zaczyna, więc póki co pracujemy nad ważnością zadań. Jak się domyślasz opór materii jest. A jakże, ale mam nadzieję, że z czasem będzie mniejszy.
Pozdrawiam
Tak pięknie odpisujesz, że można czytać i czytać.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się kochani.
Celebrujemy chwile ❤️