Kolejny poranek w Krakowie rozpoczęliśmy od spotkania ze smokiem. Nie pierwszego już, ale z racji na wczesną godzinę Tygrys miał go tylko dla siebie. Udało się nawet zrobić rodzinne zdjęcie z symbolem Krakowa dzięki życzliwości przechodzącego turysty. Od smoka ruszyliśmy na Wawelskie Wzgórze. Wszak nie wszystko jeszcze na nim obejrzeliśmy przy poprzedniej wizycie.
Tym razem zakupiliśmy bilety w sieci i zaraz po otwarciu Katedry ruszyliśmy śladami polskich królów, świętych i bohaterów narodowych. To miejsce chyba jeszcze bardziej niż Wawel do mnie przemawia. Mury świątyni pamiętają wszak królewskie narodziny, śluby, koronacje, pogrzeby. Niesamowite to uczucie stać w miejscu, w którym przed setki laty miały miejsce tak ważne uroczystości. Modlić się w tym samym miejscu, w którym modliła się chociażby królowa Jadwiga. Największe wrażenie na Tygrysie zrobiły grobowce, na których królowie zaklęcie w kamieniu sprawiają wrażenie śpiących. W wśród nich ten najważniejszy dla Chłopaka - grobowiec Kazimierza Wielkiego. Po obejrzeniu nawy głównej i kaplic bocznych, z których niemal każda zachwyca swoim przepychem, zeszliśmy do Krypty Wieszczów Narodowych. Nie na tą czekał Tygrys. Mickiewicz w tym momencie kojarzy Mu się raczej z patronem ulicy w sąsiednim miasteczku. Na tą z miejscem spoczynku Swojego bohatera musiał Chłopak chwilę poczekać, ale się nie nudził. Schodami w górę dotarliśmy na Wieżę Zygmuntowską. Po drodze mijaliśmy Kardynała, Urbana, Stanisława i Wacława, by zobaczyć ten najważniejszy dzwon - Dzwon Zygmunta. Tak się pięknie złożyło, że w tym roku przypada 500 lat od zawieszenia tego najsłynniejszego dzwonu na wieży krakowskiej Katedry. Na Wawelu mogliśmy podziwiać już wcześniej obraz autorstwa Jana Matejki upamiętniający to wydarzenie. Oczywiście, jak chyba wszyscy turyści, sfotografowaliśmy się z Zygmuntem i obowiązkowo dotknęliśmy jego serca. Tego współczesnego, dawne mijaliśmy po drodze. Dzięki temu, że zaczęliśmy zwiedzanie Katedry dość wcześnie, mieliśmy dzwonnicę niemal dla siebie, a dzięki temu mniej modeli na zdjęciach. I wreszcie nadszedł ten długo wyczekiwany (jakkolwiek patetycznie to zabrzmiało) przez Tygrysa moment - krypty z grobami królewskimi. Ale co tam królowie. Popatrzył Chłopak, wysłuchał co matka z ojcem mają do powiedzenia, ale najważniejszy był on - Piłsudski.Kolejny krakowski ślad Marszałka. Po świątyni przyszedł czas na muzeum diecezjalne. Synek wymęczony był już zwiedzaniem Katedry, wręcz percepcję miał dość ograniczoną. Na szczęście dla Niego muzeum jest niewielkie, choć zabytki ma naprawdę wartościowe, a wśród nich ten najważniejszy - włócznia św. Maurycego.
Z Wawelskiego Wzgórza ruszyliśmy na Rynek, a konkretnie na ulicę Jagiellońską na dziedziniec Collegium Maius, najstarszego budynku uniwersyteckiego w Polsce. Przyznaję, że miałam ochotę na zwiedzenie Muzeum UJ, ale wiem, że Tygrys jeszcze musi poczekać na te wystawy. Może nie docenił ducha miejsca, ale z pewnością zauroczył go ruchomy i grający zegar. Takiego czasomierza jeszcze nie widział. Przyznaję, że ja również. Bywałam na dziedzińcu Collegium, bo miałam nieopodal zajęcia na studiach podyplomowych, ale nigdy nie trafiłam na pokaz. Bo tak można chyba nazwać moment, w którym przy wtórze muzyki oglądamy orszak, w którym poruszają się figury osób związanych z Akademią Krakowską, w tym królowej Jadwigi, Władysława Jagiełło czy Hugona Kołłątaja.
Kolejnym punktem na trasie zwiedzania było Muzeum Archeologiczne w Krakowie. Byliśmy przekonani, że Tygrys zachwycony wystawą poświęconą starożytnemu Egiptowi. Mumie i te sprawy, które w pewnym momencie życia bardzo Go interesowały. I pewnie by tak było, ale niestety ciemności panujące na ekspozycji nie sprzyjały oglądaniu. Rozumiem, że wszystko z troski o zabytki, ale ja sama miałam problem. Nie to, że się bałam, ale z racji na słaby wzrok, trudno było mi się poruszać po tej części muzeum. Z kolei wystawa, co do której mieliśmy obawy czy Tygrysowi się spodoba, bardzo przypadła Mu do gustu. Chodzi o "Pradzieje i wczesne średniowiecze Małopolski" prezentujące różne aspekty życia naszych przodków od człowieka neandertalskiego po mieszkańców średniowiecznego Krakowa. Przedmioty codziennego użytku i broń z poszczególnych okresów, środowisko i żyjące w nim zwierzęta, warunki mieszkaniowe - wszystko ciekawie zaaranżowane i w powtarzających się okresach archeologicznych. Przysłowiową wisienką na torcie są 24 figury naturalnej wielkości z rysami twarzy mieszkańców dawnej Małopolski, wszystkie w zrekonstruowanych strojach z epoki, z bronią czy narzędziami w dłoniach. I chodziło właśnie o te figury, bo do niedawna Synek miał problem z wystawami, na których były manekiny. Okazało się, że strach minął, a ekspozycja zrobiła na nim wrażenie. Takie samo, jak na nas kiedy pierwszy raz ją zobaczyliśmy. Zresztą zachwyt nie minął.
Po muzeum przyszedł czas czas na odpoczynek na placu zabaw nieopodal. Liczyliśmy na to, że Tygrys spędzi na nim więcej czasu, bo plac jest inny od tych, które zna. Nasze dziecko ma to do siebie, że nie za bardzo lubi obecność rówieśników, więc nie poszalał. Skorzystał z kilku atrakcji robiąc przyjemność nam, a nie sobie. W tym czasie myśleliśmy nad kolejną atrakcją.
Padło na Kopiec Kościuszki. Przyznaję, że nie wyrywałam się do tej atrakcji. Kojarzyło mi się jedynie z górką i stacją radiową. Okazało się, że to bardzo ciekawe miejsce. Idealne na spacer i na kolejne spotkanie z historią. Do tego niesamowite widoki ze szczytu Kopca. Ale zanim nacieszyliśmy oczy panoramą Krakowa mieliśmy okazję zobaczyć świetne muzeum, poświęcone oczywiście bohaterowi narodowemu Tadeuszowi Kościuszko. Tygrys zachwycony. Na szczęście atrakcje dla dzieci były dostępne. Ja zaskoczyłam samą siebie. Trudno mi dogodzić jeśli chodzi o nowoczesne muzea. Nie lubię przerostu formy nad treścią, dominacji multimediów nad zabytkiem. Tymczasem wystawa "Kościuszko - bohater wciąż potrzebny" mnie oczarowała. Świetnie poprowadzona narracja osadzona w prostej (nazwijmy to) scenografii z ciekawymi elementami, jak kapsuły pamięci i wplecionymi zabytkami lub replikami. I choć sporo tam multimediów to dopełniają one całości, a nie dominują. Miałam wrażenie, że jestem uczestnikiem toczącej się opowieści. Nie przytłoczyła mnie ilość zabytków i treści. A do tego przemiła obsługa. Muzeum Kościuszkowskie to również sytuacja - hit wyjazdu. Zaistniałam na jednej z sal pełnej luster. Przez dobrych kilka chwil mijałam się z kobietą, przepuszczałam ją, a ona mnie. Zaskoczyła mnie jeszcze identyczną bluzką, jak moja, po czym zorientowałam się, że rozmawiam z własnym odbiciem w lustrze. Na szczęście opiekunka ekspozycji uspokoiła mnie, że wszystko ze mną w porządku. Nie ja pierwsza i zapewne nie ostatnia.
Z muzeum wyszliśmy na ścieżkę okalającą Kopiec. Sporo stresu mnie kosztowała. Tygrys, który zwykle jest ostrożny, za nic miał sobie wysokości. Na szczęście bezpiecznie udało się dotrzeć na szczyt i odnajdywać znajome miejsca w roztaczającej się przed nami panoramie miasta. Z góry największe wrażenie robi pas zieleni na Błoniach.
Okazało się, że to jeszcze nie koniec atrakcji. Czekało nas jeszcze niesamowite miejsce - Muzeum Figur Woskowych. I to nie byle jakie. Spotkaliśmy w nim postaci, które zapisały się na trwałe w historii Polski. Jak żywe. I to nie tylko takie, które od razu przychodzą nam na myśl po przeczytaniu podtytułu wystawy "Polskie drogi do wolności", Piłsudski (Tygrys był szczęśliwy) czy Jan Paweł II. Świetnie wyeksponowany został np. Bartosz Głowacki zasłaniający czapką armatę czy Jan Matejko przy sztalugach. Do tego historia miejsca, w którym się znaleźliśmy i atrakcja, którą Synek bardzo lubi - makieta. Po tylu wrażeniach odpoczęliśmy przy gofrze i lemoniadzie w kawiarni z widokiem na Kraków.
Myślałam, że to już koniec długiego dnia. Zdjęcia mówią co innego. Okazało się, że odbyliśmy jeszcze wieczorny spacer, obiecany Tygrysowi przed wyjazdem. Zastanawia się skąd w nim takie pokłady sił. Po drodze na Rynek zbłądziliśmy i trafiliśmy wieczorową porą na kolejny ciekawy plac zabaw. I co? Dziecko świetnie się bawiło, bo było jedyne. A i my skorzystaliśmy. Jak już dotarliśmy na Rynek Młody wypatrzył sobie świecącego kręciołka do puszczania z procy. Nie tylko On. Niebo nad Rynkiem rozświetlały te zabawki. Tygrys oczywiście musiał mieć swoją. 15 zł, a jaka zabawa. Do kręciołka jeszcze wrócimy w kolejnej sierpniowej opowieści.
Udało się dojść do końca tego długiego,pełnego atrakcji dnia. Zastanawiam się skąd czerpaliśmy siły do tak intensywnego zwiedzania. Kraków daje tę moc. Do zobaczenia na trasie kolejnego krakowskiego dnia.
Nie nadazam z komentowaniem ostatnio... ;) Fantastyczna wyprawa! W Krakowie bylam tylko dwa razy i oczywiscie bardzo mi sie podobal, choc nieco "patriotycznie" wole jednak Gdansk. :D
OdpowiedzUsuńTygrys to musi byc niesamowite dziecko. Moje Potworki starsze, a jednak mam wrazenie, ze juz po pierwszym dniu jeczeliby, ze gdzie jakis basen, jezioro, woda, zeby poplywac, a nie ciagle lazic... :D
Może to kwestia przyzwyczajenia ;) Nasi też lubią takie wyprawy... A na basen nie chodzimy, więc za nim nie jęczą :D
UsuńMyślę, że to kwestia stylu życia danej rodziny. Pewnie też zainteresowań rodziców. My lubimy historię, tradycję i zainteresowania Tygrysa idą w podobnym kierunku. Na wyjeździe częściej wybierzemy muzeum niż jakiś rezerwat np. Może z czasem to się zmieni.
UsuńTo prawda, jedni lubią sport,inni muzykę, jeszcze inni włóczenie się po górach itd...
UsuńZ czasem dzieciaki obiorą swój kierunek, ale myślę, że jednak coś zostaje. Ja już jako dzieciak jeździłam po górach i zwiedzałam, lubię to nadal :)
Tych atrakcji z Waszego jednego dnia, mi by wystarczyło na tydzień!
OdpowiedzUsuńJeżeli wyprawy z dzieckiem wynikają z zainteresowań rodziców, to biedny nasz młody. Mamy trochę wspólnych zainteresowań (parki, rezerwaty), ale głównie różnimy się (ja literackie zapędy i zwiedzanie wg tego klucza, mąż woli poligony, muzea techniki, stare kuźnie). Hihi, młody albo wybierze to co jego interesuje, albo będzie bardzo dużo zwiedzał :)
Miłego dnia.
To jak u nas :) I... tak, dużo zwiedzamy :D
Usuń