Raz po raz powraca w naszym domu rozmowa na temat fotelika samochodowego. Przypomnę, że Tygrys ma fotelik RWF, czyli tyłem do kierunku jazdy. Naszym zdaniem najlepszy wybór, zwłaszcza, że samochód mamy taki, a nie inny. Synek jeździ w nim od dawna i jeszcze trochę pojeździ. Rośnie niezbyt szybko i brakuje Mu parę kilogramów i centymetrów do zmiany sprzętu. Przyznaję, że były momenty, kiedy po kolejnej rozmowie i płaczu, chcieliśmy się złamać i fotelik wymienić. Ale za każdym razem po przemyśleniach stwierdzaliśmy, że nie będziemy wymieniać czegoś co jest bezpieczne, sprawdzone i ciągle sprawne.
W jedną z wrześniowych sobót w drodze po drzewka do szkółki leśnej, temat powrócił. Podejrzewam, że wszystko za sprawą drogi na chrzest sprzed tygodnia, kiedy to Tygrys w pożyczonym foteliku miał okazję przejechać się autem dziadka w drugą stronę, czyli przodem do kierunku jazdy. I zaczęło się... Że kiedy, że on chce, że inni... W standardzie. Ja nawet rozumiem, że chciałby widzieć, co się dzieje na drodze z przodu, zwłacza, że czasem komentujemy jakąś sytuację, a Młody też chciałby być widzem i uczestnikiem tej rozmowy. Ale dla nas rodziców najważniejsze jest bezpieczeństwo. O komfort raczej nie chodzi, bo wiem, że w obecnym foteliku jest Synkowi wygodnie. Zresztą sam się wkopał, bo marudził w czasie tej jazdy przodem, że jest Mu niewygodnie. Ale rozmowa się odbyła. Że rozumiemy, że jak wyrośnie z tego kupimy (nazwijmy to) tradycyjny fotelik. Odwoływaliśmy się do motoryzacyjnej pasji Młodego, że obecny sprzęt to mercedes wśród fotelików. Że dla nas najważniejsze jest jego zdrowie, życie i bezpieczeństwo, bo Go kochamy jak nikogo na świecie. Znacie to... Dwoiliśmy się, troiliśmy się. Wydawało się, że nasze argumenty dotarły do Chłopaka, a tymczasem padło...
Mamusiu, czy Pani, która mnie urodziła, to mnie kochałała?
Jak zwykle tak ważne pytanie padło w najmniej oczekiwanym momencie. Od fotelika przeszliśmy do trudniejszych kwestii. Widocznie nasza deklaracja miłości uzewnętrzniła w Tygrysie to, co do tej pory było niewypowiedziane i czekało na swoj moment. A to była ta chwila. My dorośli lubimy przeprowadzać poważne rozmowy w odpowiednim miejscu i atmosferze. Dziecko funkcjonuje inaczej. W tym momencie potrzebuje odpowiedzi na nurtujące go pytania. I oczekuje odpowiedzi.
Przyznaję, że to było jedno z trudniejszych pytań. Oczywiście temat adopcji nie jest w naszym domu pilnie strzeżonym sekretem. Nasze rodzicielstwo budujemy na prawdzie. Od samego początku mówiliśmy Tygrysowi, że (upraszczając) jest Synkiem z serduszka, a nie z brzuszka. Długo wyczekiwanym, wytęsknionym. Opowiadaliśmy o oczekiwaniu na dziecko. O pierwszym spotkaniu. Pierwszych wspólnych chwilach. Dla Synka adopcja jest czymś tak naturalnym, że dopominając się o rodzeństwo i słuchając, że nie jest to dla nas takie proste, znajdował proste rozwiązanie: zadzwońmy do tego domu w Białymstoku i poprośmy o dziecko. Wprowadzając Tygrysa w temat musieliśmy zdać się na naszą intuicję, a przede wszystkim podążać za nim. Być uważni na Jego gotowość, choć i nasza nie jest bez znaczenia. Mam poczucie, że zostaliśmy źle przygotowani przez OA do tej kwestii. Podczas warsztatów uczulano nas na niemal ciągłe przypominanie dziecku o adopcji. A to nie o to chodzi. Ileż można o tym mówić. My dorośli mamy ograniczona pojemność, a co dopiero dziecko. To sam Tygrys naczył nas, że mamy iść za nim. Oczywiście w odpowiednim momencie musieliśmy zbudować fundament, a teraz Tygrys z naszą pomocą dokłada do niego cegiełki. Jak ma potrzebę pyta. Oczywiście są sytuacje, kiedy i my coś dołożymy, bo akurat gdzieś coś usłyszeliśmy czy jakaś sytuacja sprowokowała rozmowę.
Wspomniałam, że to pytanie było jednym z trudniejszych. Niby nie raz w sobie/ze sobą przepracowywaliśmy temat, ale zawsze jest zaskoczenie. Do tej pory pojawiały się różne pytania, ale zwykle znaliśmy na nie odpowiedź. Odnosiły się do naszych wspomnień czy uczuć. Pomogliśmy Tygrysowi uporządkować jego świat. Tymczasem padło pytanie, które odnosi się do uczuć osoby trzeciej. Zgodnie z naszym sumieniem i wiedzą odpowiedzieliśmy na nie. Jedno pytanie pociągnęło następne... Dlaczego mnie oddała? Gdzie mieszka? Dlaczego nazwała mnie Tygrys? I na te odpowiedzieliśmy. Pierwszy raz, ale z pewnością nie ostatni.
Inna sytuacja... Jesteśmy na dworze. Dzieciaki bawią się (z racji sąseidzkiej kwarantanny) przez ogrodzenie. Od kogoś pada: Tygrysie uważaj, bo znowu wpadniesz do brzucha mamy. Widzę spojrzenie Synka. Nie wie czy i co ma odpowiedzieć. Jest zagubiony, ale jako, że dla innych te sowa nic nie znaczą, zabawa trwa dalej. W domu wracamy do tematu. Tłumaczymy, że adopcja nie jest tejemnicą, ani czymś wstydliwym. Że jeśli czuje potrzebę podzielić się ta informację z kims to nie ma problemu, choć nie musi opowiadać o adopcji na prawo i lewo. Okazało się, że Synek powiedział o swojej sytuacji kolegom z grupy i torchę się zasmucił, bo zwyczajnie nikt Mu nie uwierzył. Dzieci, które w najbliższym otoczeniu nie spotkały się z adopcją, nie maja pojęcia, że kogoś mogła urodzić inna pani.
Nie są to łatwe rozmowy, ale decydując się na taki krok w życiu, wiedzieliśmy z czym adopcja się wiąże. Najważniejsze, że Tygrys pyta. Widzimy, że temat w nim pracuje. Że myśli o tym. Na swój dziecięcy sposób układa sobie świat. Ale cieszymy się, że robi to z nami. Dzięki temu jest Mu łatwiej. Wierzę, że więź, którą budujemy, pomoże Mu przepracować te nawet najbardziej bolesne dla niego tematy. Że zbudowany wspólnymi siłami fundament, pomoże iść w przyszłość, nawet z trudnym bagażem ze wczesnego dzieciństwa. Razem, tak jak obiecaliśmy Chłopakowi, będziemy poznawać Jego przeszłość i dokładać kolejne cegiełki do tego fundamentu. Podzielimy się tym, co wiemy na ten moment, a w przyszłości poszukamy więcej informacji. RAZEM. To najważniejsze.
Uhhh, trudne pytania i trudne odpowiedzi... Rzeczywiście, ważne żeby iść za dzieciakiem i się dostosowywać, plus mówić prawdę. Ale wyobrażam sobie, że bywa ciężko.
OdpowiedzUsuńW sumie to też nie wiem, czy taka nasza Ela albo Sara by wiedziały, co to adopcja, mimo że pewnie już gdzieś tam o tym mówiliśmy... Dla Tygrysa to jasne i ważne, dla innych dzieci trochę kosmos. Ale grunt, że widzi Waszą miłość i czuje się z tym bezpiecznie, nawet w niechcianym foteliku samochodowym :D U nas wszyscy jeżdżą do przodu, dzięki temu jeździmy we [względnym] spokoju :P
W każdej rodzinie pojawiają się trudne pytania. U nas trudność taka, że wiele jest niewiadomą.
UsuńDla Tygrysa adopcja jest zupełnie normalną sytuacją i czuł się trochę zawiedziony, że koledzy Mu nie uwierzyli. Ja to rozumiem. On z czasem też dojdzie do tego.
Ach.. i przyszedł czas na trudne pytania. Nieuniknione, kazde dziecko w każdej kategorii takie wytacza, ale tak jak piszesz, nie można ich zbywać, trzeba mądrze odpowiadać i traktować dziecko jak równego sobie partnera do poważnych rozmow. My się boimy tych pytań, dla dzieci to ciekawość.
OdpowiedzUsuńW rodzinie u nas sa adoptowane dzieci, choć mały kontakt z nimi mamy z racji odległości, ale chyba temat dla moich dzieciaków nie jest obcy choć na codzień o tym nie gadamy. Nie jest chyba też dla nich czymś nadzwyczajnym, bo kiedyś Tola w zupełnym spokoju, bez przejęcia przekazała mi info, że jej ulubiona Ola z przedszkola jest adoptowana, a i Ola w dość fajny i zwykly sposób Toli o tym opowiedziala, a i ja podeszłam do tej opowieści w sposób naturalny, to i sensacji z tego nie było i chyba oto w tym chodzi - wiele faktycznie zależy od nas dorosłych i od naszych emocji jakie przekazujemy.
Zdjęcie krzaka w aucie wywołało sentymentalny uśmiech :) genialne!
Pytania są już od dłuższego czasu, ale to było jak dotąd najtrudniejsze. Odnosi się do sfery uczuć innej osoby i trudno na nie odpowiedzieć. Na ile się udało? Nie wiem.
UsuńPowinniśmy się uczyć od dzieci :)
Im więcej Was podczytuję, tym częściej docierają do mnie trudności z jakim spotykają się rodzice adoptowanych dzieci.
OdpowiedzUsuńZ Wojtkiem nigdy na ten temat nie rozmawiałam. Ola jeżdżąc do dziadków bawiła się na podwórku z dziećmi z sąsiedniej rodziny zastępczej. Temat wypłynął naturalnie, bez sensacji i taki pozostał.
Życzę Wam by te pytania wystrzelone jak z armaty, padały w odpowiednich okolicznościach :)
Myślę, że w każdej rodzinie są trudności. Takie czy inne. I od nas dorosłych zależy, jak przeprowadzimy przez nie dzieci. Najważniejsza jest prawda.
UsuńDzieci w rodzinie czy naszych przyjaciół znają temat. Sami o to prosiliśmy. Chodziło o to, żeby nasza sytuacja była czymś naturalnym. I tak się stało.
Pozdrawiam serdecznie
Nasz syn nie jest specjalnie wylewny wobec kolegów ws. adopcji. Ma w równoległej klasie kolegę, który też jest adoptowany i ten jest w tym zakresie zdecydowanie bardziej otwarty. Chłopcy nawet się lubią i znają wzajemnie swoją „przeszłość” więc cieszę się, że ma w swoim otoczeniu kogoś w podobnej sytuacji. Samego słowa „adopcja” do niedawna jeszcze nie znał/nie kojarzył. Jakiś czas temu czytaliśmy bajkę, w której to sformułowanie się pojawiło i dopiero wtedy wyjaśniliśmy mu co to znaczy. Same meandry myśli dziecka w tym zakresie są naprawdę nieodgadnione. Z ostatnich odkryć mojego 7-latka – (i) „A może moglibyście zadzwonić do cioci K. (mama zastępcza naszej córki) i zapytać czy nie ma jakiegoś małego dziecka do oddania to może by nam mogła je dać?”, (ii) „No to może moglibyśmy sobie gdzieś kupić takie małe dziecko. Jak jakaś mama nie może zatrzymać dziecka, które urodziła to mogłaby nam sprzedać…”. A.
OdpowiedzUsuńPewnie to kwestia charakteru. Sama byłam zaskoczona, jak Tygrys powiedział, że mówił kolegom a adopcji. Żałuję tylko, że na bieżąco o tym nie powiedział, bo byśmy Mu pomogli. Trochę go zabolało, że koledzy nie uwierzyli. Czyli jakaś potzrzeba uzewnętrznienia się w nim była. Nie wiemy dlaczego, a on w rozmowach z nami też wylewny nie jest. Jeszcze nie potrafi wyrazić tego, co siedzi w głowie.
UsuńU nas podobne pomysły na powiększenie rodziny :)
Adoptowany syn naszych znajomych jako dorosły już odnalazł swoje rodzeństwo ( to była inicjatywa jednego z braci ) i okazało się, że ojciec biologiczny próbował jedno z dzieci, odebrane już na porodówce, wykraść z Domu Małego Dziecka. I jak ich tam sześcioro było, każdy miał nadzieję,że to JEGO wykradał, bo to by znaczyło,że na nim mu zależało. Bo świadomość odrzucenia , niechcenia, musi być dla każdego straszna. Chylę czoła przed rodzicami adopcyjnymi.Ostatnio tu czytałam:
OdpowiedzUsuńhttp://litermatka.pl/2020/10/chce-byc-w-twoim-brzuchu/#comments
Jakie to musiało być bolesne doświadczenie dla tych dzieci.
UsuńZ poszukwaniem rodziców bilogicznych czy rodzeństwa jest różnie. Wszystko zależy od człowieka, sytuacji w życiu. Jakiś czas temu spotkaliśmy się z młodym człowiekiem, który w tym momencie życia nie miał takiej potrzeby. Może kiedyś się pojawi. Nam zależy na tym, żeby Tygrys nie rozpoczął poszukiwań na własną rękę. Żeby przyszedł z tym do nas i na pewno Mu pomożemy.
Nie wiem czy pamiętasz naszą pierwszą rozmowę na ten temat, może 2 lata temu?? Myślę, że teraz dokładnie rozumiesz co miałam na myśli, że ja trzymam się tego co czuję i co nauczyłam się w ośrodku. Po pierwsze wręcz przeciwnie - powiedzieć, uświadomić, ale nie wracać do tematu jeśli dziecko samo nie wraca. Dorośli adoptowani właśnie często mieli pretensje, że żyli przez pryzmat adopcji, że ciągle im o niej przypominano a przecież oni chcieli żyć normalnie, być jak inni. Czy ta pani mnie kochała? To nie są nasze uczucia i nie możemy mówić za innych, tłumaczyć ich decyzji. Jeżeli dziecko będzie chciało, niech odnajdzie MB po 18 roku życia i ją o to zapyta, tak mówiła moja pani i tego też się trzymam. Nie umniejszam roli matki biologicznej, ale też nie będę mówić, że go kochała i dlatego go oddała. Stąd pytanie dlaczego mnie oddała, bo przecież ktoś kto kocha nie oddaje swoich dzieci prawda? My dorośli wiemy, że czasem aktem miłości jest właśnie taka postawa, ale trudno, żeby rozumiał to 6-7 latek. Nasze dzieciaki mają całe życie, by to pojąć, dlatego jestem absolutnie przeciwna "wykładaniu kawę na ławę", by dziecko wiedziało wszystko od razu, bo nie jest gotowe do tego, by to przyjąć. Odpowiedzi nie są skomplikowane, muszą być życiowe, dostosowane do wieku i rozwoju dziecka, bez rozwodzenia się nad tematem. Kiedyś na pewno nasze dzieci zapragną zgłębić to wszystko, ale teraz? Niedługo zrobię u siebie podsumowanie, mamy dostać opinię z zerówki. Trzymam za Was kciuki. Rodzice nie zawsze muszą wszystko wiedzieć, mieć odpowiedź, no takie jest życie. A fotelik? No każdy robi jak uważa, ja nie wyobrażam sobie, żeby moje dziewczynki w tym wieku jeździły do tyłu, nie dziwię się, że Tygrys był szczęśliwy widząc świat do przodu. Buziaczki dla Was!
OdpowiedzUsuńJak już nie raz mówiłam/pisałam nas Ośrodek zupełnie inaczej postrzegał ważne kwestie. Do momentu, w którym jesteśmy musieliśmy dojść sami. Intuicyjnie. Choć mieliśmy dobrego przewodnika. Naszego Syna.
UsuńJa z kolei zastanawiam się nad tą 18. A jak dzieci będą mocno drążyć temat wcześniej? Na ten moment nie widzę problemu, żeby szukać MB wcześniej. Najważniejsze, żeby na tyl nam Tygrys ufał, żeby przyszedł z tym do nas i nic nie robił na własną rękę.
Co do fotelika... Bezpieczeństwo dla nas jest ważniejsze od widoków. Poza tym Tygrys nigdy nie narzekał na wygodę swojego fotleika. W grę wchodzi raczej wielka ciekawość i zawód, że nie widzi tego, co my akurat. Jadąc godzinę w foteliku nazwijmy to tradycyjnym, marudził, że jest mu niewygodnie. Także póki nie wyrośnie (a jeszcze chwilę to potrwa) zostajemy przy RWF.
Trudne pytania zazwyczaj padają z zaskoczenia:) Wyznaję zasadę by odpowiadać dziecku na każde pytanie bez zbywania go. Oczywiście odpowiedź musi być prawdziwa i dostosowana do wieku pytającego. Gdy nie znam odpowiedzi, to szczerze się do tego przyznaję i zaznaczam, że spróbuję poszukać odpowiedzi (albo szukamy razem). U nas na tapecie pytania o rozstaniach i rozwodach, bo bardzo dużo koleżanek/kolegów moich dzieci jest w trakcie takich sytuacji... Też ciężki temat...
OdpowiedzUsuńSporo tych trudnych tematów. Ale od tego jesteśmy, żeby pomóc dzieciom je zrozumieć. Najważniejsze, że u nas szukają odpowiedzi.
UsuńCiężkie pytania zawsze zadawane są w najmniej spodziewanym momencie. Super, że potraficie z tego wybrnąć. My jesteśmy rodziną patchworkową, moja starsza córka ma innego ojca, więc też to przerabialiśmy. Teraz czekam, aż młodszy syn zacznie zadawać pytania.
OdpowiedzUsuńPs. Też mamy RWF, bezpieczeństwo ponad wszystkim;)
Tak to już chyba jest. Wszak dzieci nie są dorosłymi, którzy lubią sobie stworzyć klimat do rozmowy.
UsuńDokładnie... Bezpieczeństwo najważniejsze.
Te pytania jeszcze przed nami...Ja bym chyba powiedziała, że nie wiem. Bo taka jest prawda. Co do fotelika, nie wystarcza Tygrysowi lusterko? Ryś ma tak ustawione, że widzi drogę przed, często komentuje cię się dzieje. No i widzi też noki i to, za autem. Za to też lubię rwfy:)
OdpowiedzUsuńBoki oczywiście, nie noki;)
UsuńSporo tych niewiadomych, a najgorzej, że "nie wiem" nie zawsze wystarcza. Ale staramy się odpowiedzieć zgodnie z naszą minimalną wiedzą.
UsuńLusterko przez moment było, ale chyba był u nas problem z montowaniem. A zwykle i tak siedzę przy Tygrysie, bo nie prowadzę. Szczególnie w tych trudnych dla niego momentach czyt. droga do przedszkola.
Przytulam!
OdpowiedzUsuńAa, Klara też jeździ w rwf ;)
Dziękuję.
UsuńPiąteczka :)
Jakiś czas temu moja sześciolatka też zaczęła zadawać trudne pytania, np. kto mnie urodził? Bo wie kto jest mamą jej taty i mamą mamy taty, ale nie wie kto moją (nie mam kontaktu z rodzicami). Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć, ale nie chciałam okłamywać, więc najdelikatniej jak umiałam starałam się wytłumaczyć sytuację z toksycznymi rodzicami.
OdpowiedzUsuńDzieci są dobrymi obserwatorami. I choć te pytania nie są łatwe, warto na nie szczerze i w miarę możliwości maluchów odpowiadać. Relacje w rodzinie to delikatny temat, ale trzeba wytłumaczyć brak dziadków w codzienności.
UsuńDzieciaki najczęściej "strzelają" takimi pytaniami w najmniej oczekiwanych momentach. Na szczęście ma Was- cudownych i mądrych rodziców, którzy w takich sytuacjach dają radę mimo wszystko.
OdpowiedzUsuńStaramy się :)
UsuńTak, takie pytania to zawsze z zaskoczenia. Ostatnio, nie pamietam juz nawet skad ten temat "wyplynal", ale Bi znienacka zapytala, czy jak umre, to ona bedzie musiala mnie pochowac. :O Po czym zaczela dopytywac kto chowa ludzi, ktorzy nie maja dzieci ani innej rodziny, itd. Taki przyjemny temacik na sloneczne popoludnie. ;)
OdpowiedzUsuńCo do fotelika, to nasi dosc szybko przesiedli sie na jazde przodem, ale za to dlugo byly to foteliki z 5-punktowymi pasami. I tez sie nasluchalismy placzu i jekow, ze wszyscy koledzy jezdza juz zapieci zwyklymi pasami, a oni nie. Teraz Bi chcialaby juz jezdzic bez "poddupnika" i w teorii by mogla, ale mamy duze auta, pasy wbijaja jej sie w szyje i musi jeszcze urosnac. I tez sluchamy marudzenia. ;)
Momenty do trudnych pytań są zawsze najmniej odpowiednie. Temat śmierci też do łatwych nie należy. U nas obecnie wojna.
UsuńTygrys marudzi szczególnie na dłuższych trasach. Bardziej chodzi o widoki i ciekawość co komentują rodzice, a nie o wygodę. A znając Tygrysa będzie jak u Was... Zawsze coś.
Mądrzy rodzice z Was. A Tygrys to wyjatkowy chłopiec.
OdpowiedzUsuńZaczerwieniłam się 😀 Dziękujemy, choć tą mądrość ciągle zdobywamy.
UsuńJesteście kochającymi, mądrymi i uważnymi Rodzicami. Pytania są trudne, pewnie jeszcze wiele niełatwych sytuacji, z którymi przyjdzie Wam się mierzyć. Myślę, że od kiedy odeszło się od ukrywania przed dzieckiem tego, że jest adoptowane, następił krok milowy do budowania relacji. W dalszej rodzinie mieliśmy sytuację, kiedy dziewczynka dowiedziała się o adopcji, jako prawie pełnoletnia osoba. Nie przyjęła tego dobrze. I zupełnie mnie to nie dziwi. To tak, jakby całe swoje życie przeżyć w kłamstwie w jednej z istotniejszych dla człowieka kwestii. Ściskam Was i Tygrysa!
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie zatajenia przed Tygrysem prawdy. Pomijając fakt, jak bardzo bym Go skrzywdziła i postawiła pod znakiem zapytania naszą więź, żyłabym chyba w ciągłym napięciu. Ale dziś adopcja jest czymś normalnym. Nie jest tematem tabu, choć oczywiście jest jeszcze wiele do zrobienia. Przed laty było inaczej i sporo takich historii się słyszy.
UsuńSerdeczności
Dziecko jest szczere, zatem i my powinniśmy być wobec niego tacy
OdpowiedzUsuń😘
W Waszej rodzinie miłość jest na pierwszym miejscu i to jest najważniejsze💕
Miłość i prawda... Podstawy każdej relacji. Staramy się na tym budować.
UsuńNiezwykle jest to co piszesz, podziwiam Was, umiejętności rozmowy i w ogóle cała sytuacje jak sobie z nia radzicie, szacun dla Was!
OdpowiedzUsuńStaramy się. Niestety czasem uczymy się na własnych błędach.
UsuńMoja Myszka ma już ponad 9 lat i nigdy nie pyta mnie o sprawy związane z adopcją, jakby zupełnie się od tego odcięła.
OdpowiedzUsuńKruszynkę za to bardziej (ale też bardzo rzadko) interesuje to czy Pani z pogotowia opiekuńczego nie jest ciekawa jak urosły. Trudnych pytań u nasnie ma... Może nadejdą później...