Tym razem kolejna cześć wpisu o wizycie w Ciechanowcu. Zupełnie inne klimaty, choć z rolnictwem i wsią związane, jak poprzednie, o czym przeczytacie TU.
Muzeum w Ciechanowcu to nie tylko pojazdy i maszyny rolnicze, ale również skansen. Jego atutem jest wielkość, taka akurat, żeby się nie zmęczyć. Zgromadzone w nim budynki są reprezentatywne dla pogranicza Mazowsza i Podlasia z XVIII i XIX w. Chaty kryte strzechą, lamusy, kuźnia, stodoły, wiatrak koźlak, spichlerze chłopskie i mała architektura (gołębnik, ule, studnia żuraw). Skansen jest zadbany. Obejścia wpisują się w zastany krajobraz. Wyglądają niemal tak, jakby były tam od zawsze. Kwiaty kojarzące się z wiejskim krajobrazem. Drzewka owocowe (przyznaję, że skonsumowaliśmy kilka wisienek). Warzywa na grządkach. Wreszcie zwierzęta... Owce, kozy, kury, gęsi. To się nazywa ŻYWE MUZEUM.
Muzeum w Ciechanowcu to nie tylko pojazdy i maszyny rolnicze, ale również skansen. Jego atutem jest wielkość, taka akurat, żeby się nie zmęczyć. Zgromadzone w nim budynki są reprezentatywne dla pogranicza Mazowsza i Podlasia z XVIII i XIX w. Chaty kryte strzechą, lamusy, kuźnia, stodoły, wiatrak koźlak, spichlerze chłopskie i mała architektura (gołębnik, ule, studnia żuraw). Skansen jest zadbany. Obejścia wpisują się w zastany krajobraz. Wyglądają niemal tak, jakby były tam od zawsze. Kwiaty kojarzące się z wiejskim krajobrazem. Drzewka owocowe (przyznaję, że skonsumowaliśmy kilka wisienek). Warzywa na grządkach. Wreszcie zwierzęta... Owce, kozy, kury, gęsi. To się nazywa ŻYWE MUZEUM.
Na początek kompleks kościelny ze wsi Boguty - Pianki. 155-letni kościół, dzwonnica i wikarówka. Urzekają mnie takie drewniane wiejskie kościółki. Mają w sobie coś niesamowitego. Przemawiają bardziej niż współczesne świątynie. Najbardziej swoją prostotą.
Spacerowaliśmy po skansenie niczym po dawnej wsi, zaglądając do domostw i zagród rodzin różnego stanu. Tych biedniejszych i zamożniejszych. Tygrys, jak to Tygrys, miał opory przed wchodzeniem do chałup. W sumie nie dziwię się. Wnętrza wyglądały tak, jakby ich mieszkańcy dopiero co odeszli od/do swoich zajęć. Muzealnicy zadbali o bardzo dokładne wyposażenie poszczególnych pomieszczeń. O każdy detal. Nie zabrakło w nich różnorodnych sprzętów używanych dawniej przez mieszkańców wsi. Mnie zachwycała plastyka obrzędowa i dekoracyjna. Pająki u powały, kwiaty z bibuły, papierowe firanki wycinanki. Tygrysa bawiły atrapy jedzenia. I jeszcze te ogródki kwiatowe. Takie "skansenowskie" nasadzenia widzimy w naszym ogrodzie. Zresztą popatrzcie sami...
Ze wzruszeniem gościliśmy w zagrodzie drobnoszlacheckiej z charakterystycznym gołębnikiem słupowym, gdzie wiele lat temu, na początku małżeństwa, robiliśmy sobie zdjęcia w podcieniowym spichlerzu. Teraz byliśmy tu z naszym Synem i również uwieczniliśmy te chwile na fotografii.
Podążaliśmy dalej mijając woliery z egzotycznymi ptakami, które tak lubi Tygrys. Do pawia i koronnika wracałby co chwilę. Szliśmy wzdłuż stawu Młynówka, mijając ogromne liście łopianu (szkoda, że nie uwieczniliśmy ich na zdjęciach), by dotrzeć do młyna z kołem wodnym z końca XIX w. W tych trudnych czasach nie udało nam się wejść do środka, ale mechanizm jest sprawny i uruchamiany przez przewodnika podczas zwiedzania w "normalnych" czasach. Co ciekawe jest to jedyny na terenie Muzeum budynek in situ, co oznacza, że obiekt znajduje się wmiejscu swego pierowtnego posadowienia. Nic więc dziwnego, że idealnie wpisuje się w krajobraz.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na małe co nieco podziwiając dawną podlaską wieś z wiatrakiem typu koźlak, który zafascynował Tygrysa i kłosami zboża w tle.
Wsi spokojna... Tak się czuliśmy podczas wizyty w Muzeum. Bez tłumów. Ze słoneczkiem. I nie wszystko udało nam się zobaczyć. Nie wszędzie wejść z racji pandemii. Ale z pewnością kiedyś do Ciechanowca wrócimy. I Was zachęcamy. Więcej szczegółów na stronie Muzeum Rolnictwa im. ks. K. Kulka w Ciechanowcu.
O innych naszych podlaskich wyjazdach poczytacie TUTAJ. Zapraszam.
Podczas każdej wizyty wypatruję tego chodzika dla dzieci. Widzicie?
Ze wzruszeniem gościliśmy w zagrodzie drobnoszlacheckiej z charakterystycznym gołębnikiem słupowym, gdzie wiele lat temu, na początku małżeństwa, robiliśmy sobie zdjęcia w podcieniowym spichlerzu. Teraz byliśmy tu z naszym Synem i również uwieczniliśmy te chwile na fotografii.
Po drodze wstąpiliśmy do muzeum w muzeum. W dworze myśliwskim z 1858 roku z Siemion (dawna wł. hrabiów Potockich z Rudki) mieści się bowiem Muzeum Pisanki. Zobaczymy w nich całe mnóstwo pisanek z Polski, Ukrainy, Rosji, Czech, a nawet z tak odległych zakątków świata, jak Japonia czy Australia. Bogactwo wzorów, kolorów i technik (tych tradycyjnych i nowoczesnych) zachwyca. Za długo tam nie pobyliśmy, bo Tygrysa wystraszyły myśliwskie trofea. Ale jedna półeczka go zainteresowała. Pisanki na jajach ptactwa różnego rodzaju. Fajnie było porównać pisankę na jaju kurzym, strusimy i zięby afrykańskiej (te w pudełku tic tac). Mnie zaskoczyła wielkość jaja bocianiego i papuziego. Jakieś inne miałam wyobrażenie, co do ich rozmiarów.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na małe co nieco podziwiając dawną podlaską wieś z wiatrakiem typu koźlak, który zafascynował Tygrysa i kłosami zboża w tle.
O innych naszych podlaskich wyjazdach poczytacie TUTAJ. Zapraszam.
Pamiętam z czasów podróż autostopem😉 Cudowne zdjęcia i opis wrażeń.
OdpowiedzUsuńTeż mam kilka wspomnień z autostopem :)
UsuńMiło spędzony czas🙋🧡
OdpowiedzUsuńI ja lubię takie miejsca, często są powrotem do lat dzieciństwa 🏡🤗🌻
Skanseny przywłują sporo wspomnień :)
Usuńzaispirowałaś mnie na niedzielę, byśmy pojechali do skansenu :)))
OdpowiedzUsuńNa pewno macie jakiś w okolicy. Mnie korci Nowogród, ale to trochę dalej nie nas.
Usuń