wtorek, 14 lipca 2020

Lato, lato wszędzie...

...podśpiewujemy sobie  z Tatą Tygrysa od czasu do czasu. Synek protestuje. Wydawało mi się, że z naszym wokalem nie jest aż tak źle. Choć może to raczej słowa niekoniecznie przypadły Młodemu do gustu. Czy jest tu ktoś kto pamięta Formację NIeżywych Schabuff? Z ciekawości sprawdziłam z którego roku pochodzi ten letni przebój. Ma już 25 lat. Nuciłam go jako nastolatka, mając głowę i serce w zupełnie innym miejscu. I nucę teraz, gdy są już na swoim miejscu obok ukochanych osób i w naszym domu. Domu, który niezmiennie nas cieszy. Domu, który jeszcze kilka lat temu wydawał się nieosiągalny. A jednak jest. I mam wrażenie, że za kolejnych kilka lat dalej będzie cieszył, gdy nucąc "Lato..." (bo to już zawsze będzie letni hit) będę stąpała boso po trawie na podwórku robiąc obchód naszego (póki co) skromengo warzywniaka i sadku.

To lato cieszy szczególnie, bo zbieramy pierwsze zbiory z drzewek i ogródka. Bardzo skromne, ale swoje. Pochłonęliśmy rzodkiewki, sałatę. Zaczynamy chrupać marchewkę i zachwycamy się natką pietruszki w rosole czy pomidorowej. Czekamy na ogórki i pomidory. Lato to również owoce. Dla Tygrysa to raj, bo przepada za wszystkimi letnimi owocami, może poza arbuzem. Smakuje każdą kolejną dojrzałą wisienkę z drzewka. Nawet moja ulubiona biała porzeczka przypadła Mu do gustu. 




1 lipca ruszyła fotowoltaika. Muszę przyznać, że elektrownia pozytywnie nas zaskoczyła. Dwa tygodnie od złożenia dokumentów założyła nowy licznik i zaczęliśmy produkować prąd. Tata Tygrysa ciągle śledzi poczynania fotowoltaiki i jest nadzieja, że przez letnie i jesienne miesiące uda nam się wypracować prąd na zimę. Po głowie chodzi nam teraz zbiornik na deszczówkę, ale póki co musimy w końcu zadbać o elewację i postawienie garażu (takiego blaszaka), bo od przeprowadzki nie mamy miejsca na składowanie dobytku.


Pierwsza niedziela lipca to kolejna rodzinna wycieczka. Znów nie ruszając się z domu dalej niż 50 kilometrów spędziliśmy czas w pięknych okolicznościach przyrody i nie tylko. Mała zapowiedź na zdjęciu, więcej wkrótce. 


Początek lipca przyniósł nam też trudne chwile. Wreszcie udało mi się dotrzeć do chirurga, a tydzien później leżałam już w szpitalu. Mam za sobą usunięcie woreczka żółciowego. Strach przed wiadomo czym był z tyłu głowy. Poza tym mając w pamięci swoje rekacje po zabiegach sprzed lat, bałam się że będę sama po narkozie. Ale nie było na co czekać. Ból przy atakach był chyba gorszy od bólu po operacji. Poza tym nie wiadomo, co pandemia zafunduje nam jesienią. Trafiłam w ręce dobrego lekarza. Okazało się, że wszystko tak posunęło się do przodu, że ta narkoza nie była taka straszna. A brak wizyt... Dla mnie tylko na plus. Dochodziłam (i pięć pozostałych pań) do siebie po operacji bez ciągłych pielgrzymek odwiedzających. Nie martwiąc się, że koszulka operacyjna niewiele zasłania. Niestety starsze, mniej samodzielne osoby bardzo źle znosiły to odosobnienie. Na szczęście lekarze wykazywali się dużą dozą zrozumienia i w szczególnych przypadkach pozwalali na odwiedziny. Po operacji cieszyła nawet sucha bułka, a widok z okna w tolaecie sprawiał, że droga do niej nie była taka trudna. 



Szczególnie trudny był to czas dla Tygrysa, który bardzo źle znosi rozstania. U dziadków nocuje bardzo rzadko, naprawdę w razie konieczności. Raz czy dwa zdarzyło mi się wyjechać służbowo na kilka dni, ale jednak perspektywa pobytu mamy w szpitalu i operacji była dla niego przerażająca. I przed i po musieliśmy się zmierzyć z emocjami Młodego. Łatwo nie było. Tygrys był zły, że go zostawiałam, a teraz nie mogę być z nim tak, jak wcześniej. Choć od powrotu w sobotę widać naprawdę dużą poprawę. Już czuje się bezpiecznie, a ja powoli dochodzę do siebie. W sobotę powitał mnie na sąsiedni dachu bociek, a w niedzielę cieszyłam się bliskimi przy ognisku. Planowane od dawna, zrobione spontanicznie. I nawet nie smuciłam się, że nie mogę skonsumować kiełbachy. Wystarczyła sucha bułka zjedzona w obecności, tych których kocham. Chłopaków i rodziców. 


19 komentarzy:

  1. Tez lubie te piosenke. I dobrze pamietam Formacje Niezywych Schabuff. :D
    Ciesze sie, ze operacja sie udala i dochodzisz do siebie. Moja tesciowa miala kilka lat temu mniej szczescia i dwa razy wracala do szpitala. :/
    Moje marchewki zakwitly. :D Jezyny i jagody nie mialy nawet kwiatow. Maliny cos zezarlo. ;) Ale za to ogorki produkuja niesamowicie i problem tylko, ze tu dostanie korzenia chrzanu to wyzsza szkola jazdy. ;) Cukinii tez przybywa, a my nie mamy ochote ani na faszerowana, ani na leczo, hmmm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli wracam do siebie, choć też mam lekkie obawy, bo kamienie, które były widoczne na usg zniknęły. W każdym razie w woreczku ich nie było. Albo usg było do niczego, albo gdzieś wpadły. I tego się obawiam. Lekarz podobno wszystko dobrze obejrzał. Poczekamy zobaczymy.
      U nas zbiory będą nieduże, bo i warzywniak skromniutki, ale za rok mamy ochotę na więcej.

      Usuń
  2. U nas marchewka nigdy nie rosnie nie wiem czemu zreszta w tym roku jarzyny sa tragiczne u nas.

    Ja kamienienie mialam usówane jak Karola miala 6 miesiecy. Wyzywanie bylo mega ale dali rady. A jak sobie przypomne te moje ataki okropność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie. Zapomniałam, że przechodoziłaś to samo. Faktycznie operacja to pikuś do ataków. Za pierwszym razem myślałam, że to coś z sercem i dosłownie na czworaka szłam do sąsiadki, żeby mnie zawiozła na pogotowie.
      My marchewkę posialiśmy za gęsto. Musimy przerywać, żeby mieć choć trochę odrośniętą.

      Usuń
  3. Pewnie że pamiętam Formacje ;)
    Dobrze że już dochodzisz do siebie..
    Mój Maciuś strasznie źle zaniósł gdy pojechałam do szpitala rodzić Faustynkę. A jak z0 nią wróciłam to dopiero była tragedia, tak się jej bał :/
    Było minęło.

    Dużo, dużo zdrowia :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie rozstania nie należą do łatwych dla nas, a co dopiero dla dzieci. Ale i takie sytuacje muszą przeżyć.
      Dziękuję

      Usuń
  4. zwariowało oszalałoooooo moje serce!!!! Laaaato, uuuuhuuuu

    zdrówka kochana przed wszystkim! ,3 dużo zdrówka i spokoju i powrotu do pełni sił <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozkręcasz się w ogrodzie,brawo . Swoja zielenina to swoja. Atak kamieni to straszny ból,ja jak trafiłam do szpitala to od razu na stół,bez planów,bez swojego lekarza. Skrojony brzuch na 17 cm długo dochodziłam do siebie.
    Tylko gdzie Twoje kamyki kurczę ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mały ten ogród, ale ten rok był taki testowy. Już wiemy czego chcemy więcej. Ile miejsca potrzebują rośliny. Także za rok będziemy trochę mądrzejsi.
      Faktycznie. Miałaś to samo. Ja tylko z dziurkami, ale nie mogę dojść do siebie. Szczególnie z jedzeniem. Pewnie z czasem będzie coraz lepiej. Mam nadzieję, że kamienie się nie znajdą.

      Usuń
  6. Oczywiście, że piosenkę pamiętam ;p
    życzę szybkiego powrotu do zdrowia...dobrze, że zadbałaś o siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdrówka dla Was i wielu miłych chwil podczas podróżowania 🧡🤗☀️🦋

    OdpowiedzUsuń
  8. Aż sobie zanuciłam!!
    Ja pozbyłam się woreczka kilka lat temu. Nie było tak źle.
    Za to teraz kamienie są w nerce. Ot taki psikus :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej. Te kamienie muszą sobie chyba znaleźć miejsce. Rozpuszczasz je? Z moimi to dziwna sprawa, bo się zagubiły. Może rozpuściły. Piasek był, ale kamienie zniknęły. Oby nie odnalazły się w przewodach.

      Usuń
  9. mam nadzieję, że już dobrze jest i wszystko ok!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest coraz lepiej. Tylko nie wiadomo co się stało z kamieniami.

      Usuń